– Pierwszy strzelać powinien Ronaldo. Ale nie, on się ustawił na końcu. Wymyślił sobie, że wykona ostatniego karnego, pobiegnie w trybuny, wszyscy zrobią mu zdjęcia i on będzie na czołówkach gazet na całym świecie. Stanęło na tym, że ten, który wydaje się najsilniejszy psychicznie nie podszedł nawet do „jedenastki”. A powinien… – nie ma wątpliwości po meczu Hiszpania-Portugalia Józef Młynarczyk.
Centymetry, a może i milimetry przy strzale w poprzeczkę Bruno Alvesa, a także przy ostatnim uderzeniu Fabregasa rozstrzygnęły o wyniku. O tym, kto zagra w finale, zadecydowały detale.
Portugalczycy w rzutach karnych zrobili duży błąd – ustalili złą kolejność. „Jedenastki” ułożyły się dla nich znakomicie, po pierwszym obronionym strzale powinien podejść ktoś, kto jest niezwykle pewny i mocny psychicznie. Moutinho podszedł natomiast jakimś truchcikiem tak, jakby w bramce wisiał ręcznik. Pojęcia nie mam, co on chciał zrobić. Tak się karnych nie uderza, a na pewno nie jednemu z najlepszych bramkarzy na świecie. Casillas go wyczuł, oddali prowadzenie za frajer i się zaczęło… Moim zdaniem, pierwszy strzelać powinien Ronaldo. Ale nie, on się ustawił na końcu. Wymyślił sobie, że wykona ostatniego karnego, pobiegnie w trybuny, wszyscy zrobią mu zdjęcia i on będzie na czołówkach gazet na całym świecie. Stanęło na tym, że ten, który wydaje się najsilniejszy psychicznie nie podszedł nawet do „jedenastki”. A powinien…
W pewnym momencie wydawało się, że Rui Patricio zostanie bohaterem Portugalczyków. Nie dość, że obronił pierwszy rzut karny, to wcześniej ratował tyłek swoim kolegom.
Del Bosque jest na tyle inteligentny, że jak zobaczył, iż środkiem nie idzie – rywal gra wysoko, pressingiem, zagęszcza środek pole – to wpuścił do gry szybkich skrzydłowych, Navasa i Pedro. W tym momencie Portugalia przestała dominować. Właśnie w dogrywce do roboty wziąć się musiał bramkarz, błysnął dwukrotnie i uchronił ich przed utratą gola, który wisiał w powietrzu. Czuł się dobrze między słupkami, było to widać.
Magia hiszpańskiej tiki-taki na Portugalczyków kompletnie nie zadziałała, świetnie byli ustawieni i zorganizowani w drugiej linii.
Bento znakomicie rozpracował Hiszpanów. W pierwszej połowie oba zespoły grały z dużym respektem dla siebie, ale to Portugalczycy prezentowali niewygodny pressing, ustawili się blisko siebie, atakowali na połowie rywali, nie pozwolili rozwinąć skrzydeł. Efekt? Przed przerwą Hiszpania oddała dwa strzały z dystansu. Niecelne. Po przerwie historia prawie się powtórzyła. Taktyka Bento się sprawdziła, ale tylko na 90 minut. Portugalia zostawiła na boisku za dużo zdrowia, bo w dogrywce stracili już kontrolę nad tym, co się działo. Zeszło z nich powietrze, a jeszcze rezerwowi z Hiszpanii robili spory szum.
Mówi się, że piłkarze del Bosque męczą, zanudzają i usypiają tym swoim stylem, wymianami podań i ciągłą grą wszerz. Dotarli do finału zasłużenie?
Chyba tak. Może i sprzyja im szczęście, ale przede wszystkim grają znakomicie w obronie. W pięciu meczach stracili tylko jednego gola. Ich grę trzeba jednak zrozumieć. Hiszpanie mają za sobą długi sezon, niektórzy w nogach ponad 70 spotkań i udział we wszystkich możliwych rozgrywkach. Oni mają prawo być zmęczeni. Zresztą, widać, że brakuje im błysku i świeżości. Ja natomiast już przed turniejem postawiłem na Niemców, od dawna robią na mnie duże wrażenie, i tego się trzymam.
A Portugalia? Ten półfinał i otarcie się o finał to dla nich sukces?
Poza rokiem 2004, kiedy w finale przegrali z Grecją, to nie przypominam sobie ich wielkich triumfów. Były tam w ostatnim czasie różne zmiany trenerów i nikt z tą drużyną nie mógł sobie poradzić. Od dawna są tu świetni piłkarze z najmocniejszych klubów Europy, ale nikt nie potrafił tego odpowiednio ułożyć. Bento przekonał zawodników, że tylko poprzez kolektyw mogą osiągnąć sukces. A indywidualne popisy – bo tam każdy chciał błyszczeć, tworzyły się różne dziwne grupki – mieli zostawić dla siebie. I zostawili, bo przecież z trudem awansowali na Euro. To głównie zasługa trenera. On jest ojcem tego sukcesu.
Rozmawiał PIOTR TOMASIK