Awaria autopilota Balotellego i chamstwo Nasriego

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2012, 11:27 • 2 min czytania

Ten chłopak nie ma żadnych hamulców. Przeciwko Irlandii zaskoczył na boisku. Teraz, aby zachować ciągłość, został niekwestionowanym bohaterem przedmeczowej konferencji prasowej. Kto? Pozytywnie kopnięty, jak zwykle bardzo pewny siebie i nieszablonowy – Mario Balotelli.
Na wspomnianym spotkaniu z dziennikarzami miało go w ogóle nie być. Przewidywano inną delegację. Zaskakiwać – to chyba jednak Mario potrafi robić najlepiej. A więc dopchał się przed mikrofon i zaraził wszystkich dobrym humorem. Najpierw stwierdził, że bardzo lubi swoich koleżków z Manchesteru City, ale tak naprawdę jest od nich o klasę lepszy i z pewnością przegrają. Klaps w ruch, zaczynamy przedstawienie.

Awaria autopilota Balotellego i chamstwo Nasriego
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

– Gra przeciwko nim będzie fajną zabawą. Mam jednak nadzieję, że ja wygram, a oni zejdą z boiska pokonani. Milner, Hart, Barry? To moi koledzy, ale ja nie boję się nikogo – powiedział Supermario.

Reklama

Swoją drogą biedny z niego chłopak. On przecież jest dorosły, co powtarza wszystkim jak mantrę, a cała reszta, obok fantastycznych umiejętności piłkarskich, widzi w nim niedorozwinięte dziecko. Nawet jego agent, Mino Raiola, nazwał go Piotrusiem Panem. Dlaczego nikt nie dostrzega jego dojrzałości? Dziwne.

– Powiedział tak, bo chciał być sympatyczny. Jestem prawdziwym mężczyzną, nie Piotrusiem Panem. Zawsze będą mnie krytykować, bo ciągle popełniam błędy. Staram się je jednak powoli eliminować – kontynuował z nie schodzącym z twarzy, szerokim uśmiechem.

Kiedy konferencja prasowa chyliła się ku końcowi, a dziennikarze powoli pakowali swoje laptopy, Balotellemu wyłączył się potulny, sztuczny i do bólu superpoprawny autopilot. Stery przejął stary, dobry Supermario, nagradzając wszystkich emocjonującą pointą.

– Koszulka reprezentacji była dla mnie najważniejsza od dziecka. Nie miałem żadnych problemów z kolegami. Nawet wtedy, kiedy nie strzelałem goli. Nie miałem, jak napisał jeden z dziennikarzy, tyłka umazanego w nutelli. Grałem dobrze, ale nie mogłem trafić. Nikomu nie muszę demonstrować jaki jestem. Ani Włochom, ani Anglikom. Basta – zakończył i wyszedł, wprawiając wszystkich w osłupienie. Z selekcjonerem kadry i Andreą Barzaglim na czele.

Balotelli może i bywa prymitywny i nieokrzesany, ale jest przy tym niezwykle intrygujący. Każdy zadaje sobie pytanie – co wywinie tym razem? Dziennikarze go uwielbiają.

Brak klasy pokazał wczoraj natomiast Samir Nasri. Zagrał beznadziejnie, został wgnieciony w ziemię i wykopany przez Hiszpanów na Marsa. W strefie mieszanej, po meczu, podszedł do niego dziennikarz. Chciał chwilę porozmawiać. Odbębnić obowiązek, zebrać parę nudnych jak flaki z olejem pomeczowych wypowiedzi. Francuski gwiazdorzyna oznajmił mu, że ten najwyraźniej szuka kłopotów. Kiedy usłyszał „spadaj”, odpowiedział błyskotliwym „spierdalaj”, po czym jeszcze zapraszał rodzimego żurnalistę do męskiej rozmowy na stronę.

Ostatecznie do konfrontacji nie doszło. Dziennikarze modlą się pewnie, aby dzisiaj wygrali Włosi. Ewentualne starcie z kogucikiem Nasrim to pikuś. Gorzej, gdyby zdenerwował się Balotelli.

PIOTR BORKOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama