Marcin Żewłakow: – Loew ma od wczoraj dylemat podobny do Smudy

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2012, 12:05 • 4 min czytania

– Zakładam, że Euro zrodzi jeszcze kilka niespodzianek. Wkraczamy w nową fazę – koniec ze wszystkimi kalkulacjami, na które można sobie pozwolić po dwóch meczach grupowych. Niemcy na pewno nie będą zwalniać gry tak jak widzieliśmy to w meczu z Duńczykami – mówi o wczorajszym spotkaniu Marcin Ł»ewłakow.
Przed pierwszym gwizdkiem zastanawialiśmy się, czy absencja wykartkowanego Boatenga odbije się Niemcom czkawką. Tymczasem zastępujący go Lars Bender został strzelcem zwycięskiej bramki.
W obliczu ćwierćfinału sytuacja w obronie Niemców przypomina dylemat trenera Smudy: Szczęsny czy Tytoń? Też mówimy o wymuszonej zmianie i też mamy przykład rezerwowego, który pokazał się z bardzo dobrej strony. Bender powinien takim występem przekonać do siebie Joachima Loewa. Zazwyczaj z takich kłopotów cieszy się raczej każdy trener…

Marcin Żewłakow: – Loew ma od wczoraj dylemat podobny do Smudy
Reklama

Skoro już mówimy o Larsie Benderze – jego brat Sven z Dortmundu znalazł się jedynie w szerokiej kadrze, ale nie pojechał na turniej. Z BVB gra zatem tylko świetny Mats Hummels, więc Loew był pytany, czy przypadkiem nie przyjechał tutaj po wicemistrzostwo, skoro stawia na trzon Bayernu…
Trenera bronią wyniki, ale dziennikarze lubią uciekać się do takich uszczypliwości. Tworzą tezy, które mogą się dobrze sprzedać. Trzeba jednak pamiętać, że mówimy o reprezentacji kraju, a nie reprezentacji klubu. Zawsze powinni w niej grać najlepsi, więc decyzja należy naturalnie do Loewa. Fakt, że Bayern przegrał kolejno: ligę, Puchar Niemiec i Champions League daje – owszem – pole do popisu, ale wyłącznie dziennikarzom.

Jeśli chodzi natomiast o ostatni występ Hummelsa… Przy golu Krohn-Dehliego zdawał się być wczoraj nieco za bardzo wysunięty, bo pozostawił Duńczyka w miejscu, gdzie zwykle królują stoperzy. Tym samym zdecydowanie ułatwił zadanie rywalowi.

Reklama

Z biegiem czasu można było z kolei odnieść wrażenie, że Niemcy celowo zwalniali grę, nawet przy remisie. Tak jakby oszczędzali się już z góry na kolejny mecz.
Też miałem takie wrażenie. Najwyraźniej wyczuli Duńczyków po pierwszej połowie. Nawet przy wyniku 1:1 nie widzieliśmy żadnych nerwowych ruchów ze strony Loewa. Wcale to jednak nie oznacza, że Niemcy nie chcieli tego wygrać. Ba, od początku byłem przekonany, że dążą wyłącznie do zdobycia trzech punktów, ale bez wielkiego nakładu sił. Nie szukali zwycięskiego gola za wszelka cenę, tak jakby wiedzieli ze prędzej czy później to nastąpi.. Ostatecznie udało się i zagrają z Grecją.

A do starcia z „Helladą” przystąpią z jeszcze większym potencjałem ofensywnym ze względu na rosnącą formę Podolskiego.
Cieszę się bardzo, że w setnym występie w kadrze zdołał się przełamać i zdobyć bramkę, bo był ostatnio dość ostro krytykowany w mediach, m.in. przez Feliksa Magatha. Boiskowa odpowiedź Podolskiego była jednak bardzo wymowna. Mówimy zresztą o nowej reprezentacji Niemiec, która ma zawodników potrafiących wychodzić poza sztywne ramy taktyczne, jak Oezil. Muller też ma zawsze do wykonania pewne zadania, ale nie boi się improwizować.

To może w finale doczekamy się powtórki z rozrywki i rewanżu Niemców z Portugalią? Piłkarzy Loewa czeka teraz mecz z nisko notowaną Grecją, a Ronaldo i spółka zagrają z Czechami. Potem jeszcze tylko półfinał…
Przedwczoraj przekonaliśmy się, że ciężko bawić się w takie spekulacje. Zakładam, że Euro zrodzi jeszcze kilka niespodzianek. Wkraczamy w nową fazę – koniec ze wszystkimi kalkulacjami, na które można sobie pozwolić po dwóch meczach grupowych. Niemcy na pewno nie będą zwalniać gry tak jak widzieliśmy to w meczu z Duńczykami. Do półfinału i finału ciągle daleka droga i pewnie skupiają się na razie wyłącznie na ćwierćfinale.

A ten ćwierćfinał jeszcze kilka dni temu wydawał się tak bliski Duńczykom. Mimo wszystko, skandynawskie zespoły mają chyba powody, by wracać do domu z podniesioną głową.
Trudno o podniesionej głowie mówić w przypadku Szwecji, która ma na razie zero punktów przed ostatnim spotkaniem. Postronnym obserwatorom ich gra mogła się podobać – bo w odróżnieniu od kibiców „Trzech koron” – oceniają bardziej wrażenie artystyczne nią wynik. W obozie Szwedów wymagania były na pewno większe, więc nikt nie będzie się cieszył z takiego występu na Euro. Duńczycy mogą mieć za to pretensje tylko do siebie, bo zawalili końcówkę z Portugalczykami. Przy swoim stylu gry powinni byli uratować remis.

O ile pozostawili po sobie niezłe wrażenie jako zespół, o tyle na pewno we wszystkich trzech meczach zawiódł kreowany na gwiazdę Christian Eriksen.
Na pewno wśród wyróżniających się graczy postawiłbym na inne nazwiska: przede wszystkim na Krohn-Dehlego i Bendtnera. W obronie spokojem, czujnością i skutecznością imponował z kolei Agger. Eriksen niczym nie nie oczarował, trudno będzie mi przywołać choć jedno jego ponadprzeciętne zagranie. To chyba jeszcze nie jego czas.

Morten Olsen stwierdził koniec końców, że jego zespół i tak nie zasłużył na awans.
I trudno się z tym nie zgodzić. Daleki jestem od krytyki Duńczykow, ale zdecydowanie zabrakło w ich poczynaniach zęba, determinacji i odrobiny szaleństwa. Ciągle oglądaliśmy zespół realizujący swoją standardową strategię solidnej gry w obronie i wyprowadzania kontrataków. To zdecydowanie za mało by zasłużyć na ćwierćfinał.

Rozmawiał FILIP KAPICA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama