Mamy mocną kandydaturę do miana najciekawszego widowiska fazy grupowej. Holendrzy jadą do domu, po raz pierwszy w historii przegrywając trzy kolejne mecze na dużej imprezie, a Portugalczycy, jeśli z Czechami zagrają z podobnym rozmachem, będą cieszyć się z półfinału. Czapki z głów dla Cristiano Ronaldo, ale i dla wszystkich pozostałych piłkarzy Paulo Bento, bo wreszcie pracowali dziś całą drużyną. Wszędzie: w każdej formacji i na każdym metrze zdominowanego przez nich boiska – był ruch, błysk i dynamika.
Holendrzy (jeśli ktoś zapomniał – wciąż aktualni wicemistrzowie świata) na papierze mieli wszystko, aby znów poważnie namieszać. Ale nie… W tym turnieju była to tylko zgniła i niezjadliwa pomarańcza. Z Robbenem, który w „doskonałym” stylu postawił stempel na pełnym osobistych rozczarowań sezonie. Z niewidocznym Sneijderem. Ze słusznie krytykowanym Van Persiem, który marnował okazje, jakie w Arsenalu wykorzystywał z zamkniętymi oczami. Z żółtodziobem Willemsem, którego ten turniej wyraźnie przerósł (dziś najpierw popełnił błąd przy golu Ronaldo, a później nie wyleciał z boiska jedynie dzięki łaskawości sędziego). I wreszcie z Van der Vaartem, który jako jedyny na tle Portugalczyków zasłużył na słowa pochwały – mogąc raz z lewej, raz z prawej nogi strzelić dwa najpiękniejsze gole fazy grupowej.
W pierwszej połowie Holendrzy zagrali jak kadra Smudy z Czechami, czyli… przez dwadzieścia minut. W ciągu kilku chwil tabela zmieniała się aż trzykrotnie.
Po golu Podolskiego – z grupy wychodziła Portugalia.
Po bramce Krohn-Dehliego – Dania.
Po wyrównaniu Ronaldo – znowu Portugalia.
No i tak już zostało do końca. Samemu Ronaldo należy się osobny akapit, bo zagrał KA-PI-TAL-NE spotkanie. Niesłychana jest ta jego niezachwiana pewność siebie, ten wręcz samozachwyt, który – jak można odnieść wrażenie – innym udziela się na boisku. Krytykowany po meczu z Niemcami, mieszany z błotem za nieskuteczność z Danią, dziś był sam dla siebie klasą. Jednego dnia w żaden sposób nie wypadało porównywać go z geniuszem Messiego, a już kolejnego można by obronić tezy, że ten facet ma wszystko – warunki fizyczne, siłę, technikę – by być od Argentyńczyka lepszym piłkarzem.
Sam na siebie musiał nakładać ogromną presję. Szukał tej bramki od pierwszej minuty i gdy ją wreszcie zdobył, coś w nim chyba wewnętrznie puściło. Oddał dziś więcej strzałów niż cała Portugalia w pierwszym meczu z Niemcami – dokładnie trzynaście. Dwa razy trafił do siatki, dwukrotnie w słupek, kolejne dwa razy wykładał piłkę partnerom , jak na tacy, że nic tylko strzelać. Aż trudno znaleźć odpowiednie słowa, by to opisać.
– Gdybyśmy nie przegrali z Duńczykami, bylibyśmy na tym turnieju zupełnie inną drużyną – stwierdził na gorąco, zaraz po końcowym gwizdku, Bert van Marwijk. Ale to nie czas na dyskusje „co by było gdyby”. Holendrzy wyjeżdżają ze spuszczonymi głowami, pozostawiając po swojej grze fatalne wrażenie i wciąż mając szansę zostać najgorszą (przynajmniej statystycznie) ekipą mistrzostw. A Portugalczycy – kto wie, czy nie potrzebowali właśnie takiego impulsu i kopa do przodu, jaki zaserwowali sobie dzisiejszym występem.
PAWEŁ MUZYKA