O Lenczyku, żółci na wątrobie i mistrzostwie Śląska…

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2012, 10:36 • 8 min czytania

Czuję się niezmiernie zaszczycony, że pan trener Orest Lenczyk nie zapomniał o mnie po zdobyciu mistrzostwa. W swoim stylu – na pół zrozumiałymi metaforami – odegrał się na konferencji za mój ostatni tekst. To miło z jego strony, że pamiętał. Przecież drogę po ten i poprzedni tytuł przeszliśmy niemalże razem, różniąc się dopiero pod jej koniec.
Kolega mi wczoraj powiedział, że ludzie czekają, aż napiszę coś o sukcesie Śląska. I choć wiem, że pewnie nikt na to zbytnio nie czekał, to przyznam szczerze, że ja czekałem. Czekałem jak skończy się ta liga i bałem się, że wrocławianie jej nie wygrają. Bałem się dlatego, bo trochę byłem pod odstrzałem, kiedy ujawniliśmy fragmenty nagranej przeze mnie przypadkowo rozmowy Oresta Lenczyka z prezydentem Wrocławia, Rafałem Dutkiewiczem. „Rozpieprzyłeś im szatnię” – mówili ludzie związani z piłką. „Jak mogłeś? Zajebiemy cię” – odgrażali się anonimowo kibice. Media strasznie rozdmuchały tę sprawę, a wiem, że ogień rozpaliła też wewnątrz szatni. Czytałem gazetę, włączałem telewizor, a tam przy każdej okazji wspominali o „taśmach prawdy” – jak pięknie je nazwano. Nie zrobiłem nic złego, ale nie czułem się z tym dobrze. Wiem ile serca i uczciwej, sumiennej pracy włożono, żeby ten tytuł wywalczyć. Nie chciałem być tym, przez którego to się nie udało. Nie chciałem, żeby ktoś mi kiedyś wypomniał, że Śląsk nie zdobył mistrzostwa, bo nagrałem Lenczyka…

O Lenczyku, żółci na wątrobie i mistrzostwie Śląska…
Reklama

Czy to nieprofesjonalne podejście, że w ogóle się tym przejmuje? Może trochę tak, chociaż z drugiej strony, bardziej nieprofesjonalnie byłoby tych nagrań nie ujawnić. To moja praca, nie kalkulowałem tutaj w kwestii osobistych odczuć czy sympatii. Do tamtej pory Orest Lenczyk odbierał ode mnie wszystkie telefony, do momentu aż przestało mu iść (do zimowej przerwy przed ostatnią rundą) rozmawiał ze mną częściej niż z jakimkolwiek innym dziennikarzem w kraju. Gdybym go wtedy nie nagrał, to pewnie spisywałbym teraz wywiad, przeprowadzony z nim zaraz po meczu w Krakowie. Ale zamiast tego, usłyszałem na konferencji, że mam żółć w wątrobie i ją na niego wylewam. Jeśli prawda jest żółtego koloru, to się zgadzam – siedziała mi na wątrobie, tak samo jak wszystkim, którzy ją znali.

Po pierwszym miesiącu pracy Lenczyka w Śląsku poszedłem z nim zrobić wywiad razem z redaktorem Andrzejem Lewandowskim („Fakt” i „Sport”). Pan trener z nim rozmawiał, a na mnie warczał. Mimo to ciągnąłem go za język, starałem się ripostować i wyszedł z tego całkiem fajny wywiad, po którym pan Orest powiedział, że pewnie będę teraz pierwszym kandydatem do napisania paszkwila na jego temat. Taki paszkwil z moich rąk nigdy nie powstał, ale po jakimś czasie poszedłem do niego na długą rozmowę w cztery oczy, po której te relacje znacznie się polepszyły. Do tego stopnia, że kilka przedmeczowych konferencji było w zasadzie naszym dialogiem, któremu reszta się tylko przyglądała. „Dziadek” żartował, kąsał, ironizował, docinał, ale to wszystko w ramach granic wyznaczonych przez powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi. Wypytywał mnie o życie prywatne, interesował się gdzie mieszkam i którędy wracam do domu. Był okres, że byłem na dosłownie każdym treningu Śląska. Miałem rozpracowane schematy, którymi się posługuje, wiedziałem na podstawie treningu jak zamierza grać, a po kilku tygodniach umiałem bezbłędnie wytypować pierwszy skład, jaki wystawi w meczu.

Reklama

Później coś go ugryzło i oczywiście nie śmiał powiedzieć co. Stawał się coraz bardziej oschły, ale wiem, że miał też problemy rodzinne, co jakoś mogło usprawiedliwiać jego nagły przypływ niechęci. Im bardziej go drążyłem, tym bardziej starał się być odległy. Jak jechał na rozmowy w sprawie pozostania kontraktu przed mistrzowskim sezonem, to na moje „dzień dobry” na parkingu stwierdził, że nie będzie ze mną rozmawiał, a jak spytałem dlaczego, to wycieraczkami rozsypał na mnie liście, które miał na szybie. I odjechał, a ja zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi.

Zrozumiałem mniej więcej, podczas wywiadu, który zrobiłem razem z Tomkiem Ćwiąkałą. Ł»eby było śmiesznie, pan trener sam mnie na ten wywiad zaprosił. Siedziałem na schodach budynku klubowego, kiedy Orest Lenczyk wyszedł z niego, podszedł do mnie, zawołał mnie z grupki stojących tam też innych dziennikarzy, podał rękę i zapytał czy mogę zostać po treningu, bo jeśli nie mam innych planów, to chętnie udzieli mi wywiadu. „Ale pan sam!” – dodał, patrząc wymownie na resztę stojących tam osób. Po treningu mnie zawołał, a po chwili zobaczył rozmawiającego po hiszpańsku z Diazem Tomka Ćwiąkałę, szturchnął mnie w bark i zaczął się uśmiechać. – On jest z panem? Proszę go zawołać – i tym sposobem poszliśmy na wywiad obaj. Zaczęło się od „uprzejmości” pod moim adresem:

Dlaczego tyle czasu nie chciał się pan zgodzić na rozmowę? Czymś pana obraziłem?
Pan się czasem zachowuje tak, jakby pisał w L’Osservatore Romano, New York Times albo Trybunie Ludu. Jak jest konferencja prasowa, to się pan pcha przed szereg i pierwszy chce pytanie zadawać…

Nieprawda…
Czemu mi pan przerywa? Daj pan skończyć. Najczęściej ma pan takie pytanie, jakby włożyć drut kolczasty, nie wiem gdzie. Zejdźmy na ziemię. Słucham pytań.

(…)

Chodziło panu bardziej o struktury i sposób funkcjonowania klubu czy po prostu nie mógł się pan dogadać z Krzysztofem Paluszkiem?
Pan chyba zauważył, że ja nigdy nie użyłem tego nazwiska. Pan mnie w tym momencie prowokuje, panie Kwaśniak. I to jest właśnie jeden z powodów, przez które ja z panem – w zasadzie od pewnego czasu – nie chciałem rozmawiać. No cóż, powiem szczerze – po prostu zauważyłem, że pan się umie dobrze poruszać w tym wszystkim…

Pytać o nazwiska to źle?
Czemu pan strzela do mnie co chwilę, nie dając mi skończyć? No tak jakby pan uważał, że wszystko co do pana mówię, kompletnie nie ma znaczenia, a liczy się tylko pańskie pytanie. Mógłbym tutaj przynieść całą stertę tego, co media wypisywały na mój temat. Także paszkwili pod moim adresem, mając nadzieję, że pozbędą się mojej osoby z Wrocławia. Ale ja jestem na tyle chodzący po wrocławskiej ziemi, że wiem nie tylko kto to, ale też – dlaczego. To nie jest moja prywata. Pracowałem z ludźmi i mogę powiedzieć, że od pewnego momentu zaakceptowali mój sposób prowadzenia drużyny, trenowania i mnie nie interesują przeciętniacy. Ł»ycie mnie nauczyło, że w piłce nożnej jest masa przeciętniaków, którzy wszystko robią, żeby zostać w klubie albo być przy klubie. No bo gdzie oni pójdą? To dotyczy wielu zawodów. Dziennikarskiego teżâ€¦ Przekonałem się, że we Wrocławiu jest kilku przeciętniaków, którzy – nie wiem czy aż tak dobrze się uczyli – ale czasem mam wrażenie, że zachowują się jak zwierzę, które ugryzie i ucieka się schować do krzaków.

Mnie też pan ma na myśli?
Pan wybaczy, ale ja nie czytałem żadnej pańskiej publikacji. Pana Ćwiąkały za to czytałem. Mnie wystarczy to, co pan do mnie mówił i jak się pan zachowywał na konferencjach prasowych. Co jeszcze?

Niech pan powie konkretnie o co chodzi.
Jak pan nie wie o co chodzi, to ja mogę w tej chwili przerwać rozmowę i powiedzieć panu – żegnam. Tak pan chce? Pozwoliłem sobie pana zaprosić, dając szansę, ale jak pan się nie zmieni, to żegnam.

W tym momencie zapadła niezręczna cisza… „

Nie wiedziałem o co chodzi i pewnie bym wyszedł, ale sytuację uratował Tomek, który zadał jakieś pytanie z innego bieguna i rozładował atmosferę. Widziałem, że pan Orest znów poczuł się wysoko nade mną i z takiej pozycji chciał rozmawiać. Choć dostałem od niego niezłą „zjebkę”, to słowa o tym, że umiem się w tym wszystkim poruszać traktowałem jak komplement. W dodatku, Lenczyk powiedział, że nie czytał nic mojego, choć wcześniej kilkukrotnie nawiązywał do czegoś, co o nim napisałem. Krzysiek Stanowski stwierdził, że powiedział mi tak dlatego, żebym nie obrósł w piórka. Ale przecież wszyscy, którzy mnie dobrze znają wiedzą, że mi to nie grozi. Ł»e jestem bliższy samooceny w tonie Marcina Budzińskiego niż samozachwytu. Tak czy inaczej, po tamtym wywiadzie znowu złapaliśmy kontakt. Pan trener zawsze się przywitał, kiedy mnie widział. Zapytał czasem co słychać, ale w ostatniej przerwie zimowej, kiedy przestało mu iść, stracił swoją uprzejmość i potrafił na „dzień dobry” odburknąć coś pod nosem. Kiedy do niego dzwoniłem, rozmawiał ze mną długo, ale na koniec mówił, żeby nic o nim nie pisać. Przed rozpoczęciem rundy powiedział mi: – Panie Tomku, proszę nie grzebać, ja chcę zdobyć to mistrzostwo. I nie grzebałem, a Śląsk grał najsłabiej od czasu, aż on go wziął w swoje ręce. W pewnym momencie uznałem, że gorzej już grać nie będą i zacząłem grzebać. Wygrzebałem te cholerne nagrania, które powstały w wyniku niesamowitego przypadku.

Czytałem wczoraj tekst księdza Tomasza Lubasia na Futbolnecie o przeczuciach Romana Hurkowskiego. I jeśli los chciał, żeby Lenczyk zdobył to mistrzostwo, to chciał też, żeby mi w ręce wpadły te nagrania. Jaki miały wpływ na to wszystko? Nie wiem, chciałbym wierzyć, że żadnego. Fakty jednak są takie, że Śląsk pierwszy mecz w tej rundzie wygrał dopiero po ujawnieniu rozmowy. Przed tym, zdobył jedynie dwa punkty w czterech meczach. Tak czy inaczej, kamień spadł mi z serca, że dziś nikt mi nie zarzuci mi, iż rozpieprzyłem szatnie i przez to ta drużyna nie zdobyła mistrzostwa. Stało się chyba wręcz odwrotnie. Bo to drużyna, ta grupa głodnych osiągnięć chłopaków, spięła się i pociągnęła to w kluczowym momencie po swojemu. I może tak właśnie miało być, może to właśnie musiało się stać, żeby Darek Sztylka (znacie drugiego piłkarza, który spadł ze swoim klubem z ekstraklasy do trzeciej ligi, a potem do niej wrócił i zdobył mistrzostwo?) mógł podnieść do góry puchar za zdobycie mistrzostwa. Ja wykonywałem tylko swoją pracę, ale źle bym się czuł z przeczuciem, że zwinąłem komuś sprzed nosa spełnienie marzeń, bo wiem jak bardzo o tym marzyli i wiem, że nie spełniliby ich już pewnie nigdy, gdyby nie spełnili ich w tym sezonie. To był ich moment i dobrze się stało, że go wykorzystali. Zrobili to dla siebie, nie dla trenera.

Ten z kolei nazwał mnie po meczu w Krakowie niepełnosprawnym umysłowo. Z całym szacunkiem panie trenerze, ale to nie ja pomyliłem przyciski w telefonie… Jednak mimo wszystko: szacunek dla pana. To pan jest mistrzem.

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama