Śląsk Wrocław po 35 latach oczekiwania znowu został mistrzem Polski. Ileż ta drużyna zrobiła, żeby spieprzyć dorobek z jesieni i całkowicie zawalić sezon. Wiosną – aż do dzisiaj – nie wygrała ANI JEDNEGO meczu na wyjeździe, nie zwyciężyła też w ani jednym z pierwszych czterech wiosennych spotkań, mimo że trzy z nich rozgrywała na własnym boisku (pamiętajmy klęskę 0:4 z Legią). Wszystko, absolutnie wszystko pachniało katastrofą – od fatalnej formy zespołu, przez tragiczne transfery i wewnętrzne kłótnie, aż po bardzo słabe wyniki. – Pół roku dramatu – skomentował po meczu Orest Lenczyk.
Aż tu nagle okazało się, że wystarczyło depnąć w końcówce, wystarczyło, że wyleczył się Sebastian Mila i w dwóch ostatnich spotkaniach zanotował cztery asysty, po czterech rzutach wolnych. Ten chłopak – hmm, ten facet, on tylko ciągle wygląda jak chłopak – wrócił w samą porę i podniósł zespół z kolan. Dzisiaj, na stadionie w Krakowie, nie tylko zaliczył kluczową asystę, ale po prostu fantastycznie grał, nie dawał sobie odbierać piłki, miał oczy do około głowy.
Miło się patrzy na radość tych chłopaków, bo oni nie szli po trofeum, jak po swoje. Mieli w tym sezonie swoje wielkie momenty, ale mieli też fatalne. Zdarzało się, że przy życiu trzymał ich tylko jeden piłkarz – np. Marian Kelemen, który w spotkaniu z Bełchatowem obronił rzut karny i jeszcze kilka sytuacji sam na sam. Gdyby wtedy dał się pokonać chociaż raz – mistrzostwo dzisiaj byłoby gdzieś indziej. W każdym razie ta radość pokazuje, jak piękną dyscypliną jest piłka nożna, jak wiele się w niej może zdarzyć. Jakkolwiek to zabrzmi – jeśli taki Śląsk może zostać mistrzem, to może nim być każdy, co powinno być pozytywnym przesłaniem dla całej ligi.
Ci zawodnicy pewnie jeszcze nie zdają sobie sprawy, jak historycznej rzeczy dokonali – przecież nie zdobyli tytułu dla klubu, w którym półki uginają się od przeróżnych pucharów. To dopiero drugie mistrzostwo w dziejach WKS. Za trzydzieści lat, kiedy dziennikarze będą chcieli zadzwonić do najwybitniejszych zawodników Śląską jako ekspertów, będą wybierali numer Mili, Kaźmierczaka, Celebana, Madeja czy właśnie Kelemena. Dzisiaj książki pisze Janusz Sybis („Idol”), kiedyś będą pisali oni.
Pytanie – co napiszą?
Z jednej strony będą musieli napisać, że przy życiu w tym sezonie trzymał ich nie tylko Kelemen, nie tylko dorzucający Mila, ale przede wszystkim gubiący punkty przeciwnicy, zwłaszcza zawodnicy Legii. Z drugiej – oddajmy cześć wrocławianom, bo sezon nie trwa tylko jedną rundę, ale dwie, a jesienią Śląsk był naprawdę mocny. Mało tego. Jeśli pokażemy tabelę od kiedy trenerem WKS został Orest Lenczyk, to będzie ona wyglądała tak…
Koniec końców to mistrzostwo jest fartowne, jest przyniesione na tacy przez nędznych przeciwników, jest w małej części sprezentowane przez Milana Jovanicia, który dzisiaj zamiast zrobić krok w lewo i dopiero się rzucić, pofrunął do piłki, która była poza jego zasięgiem (ale można to zrozumieć – Jovanić zawsze był słaby). Nie można jednak zapominać, że ta drużyna przez ostatnie ponad półtora roku po prostu najlepiej punktuje.
Bohaterowie?
1. Sebastian Mila
2. Marian Kelemen
3. Orest Lenczyk
4. Ryszard Tarasiewicz
5. Piotr Celeban
6. Przemysław Kaźmierczak
Tak wygląda ta hierarchia ustalona na szybko przez nas. Oczywiście, dyskusyjna, ale chcieliśmy też uhonorować Tarasiewicza, bo to przecież on kadrowo stworzył tę drużynę, ściągając Kelemena, Milę, Kaźmierczaka, Madeja, Celebana i wielu innych.
Dziwnie się pisze o Śląsku, bo przecież wszyscy wiemy, jak ten mistrz wiosną wyglądał i wszyscy wiemy, że zaliczył dużo więcej meczów złych niż dobrych. Ale mimo wszystko – czapki z głów! A co! Czapki z głów też przed Ruchem, który też oczywiście głupio zgubił kilka punktów, ale jednak punktował na tyle, na ile potrafił. Będzie się śnić po nocach remis 2:2 z Podbeskidziem (a było już 2:0!), będzie się śnić też zadyma w spotkaniu z Górnikiem. Kto wie, być może to chuligani „Niebieskich” zawalili piłkarzom szansę na zdobycie mistrzostwa Polski. Czy ktoś da głowę, że przy wsparciu trybun, a nie tylko gromadki dzieciaków, Ruch nie zdołałby wygrać z ŁKS-em?
Każdy teraz może gdybać. Może Ruch, może Legia, może nawet Lech. Cieszy się Śląsk, ale jeszcze raz podkreślimy – patrząc na ostatnie półtora roku: niech ma!
PS Brawa dla Wisły Kraków za walkę do ostatniej sekundy, chociaż to trochę głupio chwalić jakikolwiek zespół, że nie przegrał z kimś specjalnie, tylko na skutek własnej słabości.
