Z meczu Wisła – Cracovia wyszedłem brudny…

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2012, 11:44 • 4 min czytania

Kiedy ktoś mnie pyta, czy na polskich stadionach jest już bezpiecznie, odpowiadam: – No jasne, już od wielu, wielu lat! Gdy dopytuje, czy na mecz może wreszcie zabrać syna, mówię: – Ależ oczywiście, nic mu się nie stanie, przestań wierzyć mediom! Po meczu Wisła – Cracovia będę starał się unikać podobnych deklaracji, bo już żadnego znajomego – zielonego w kwestii futbolu – z czystym sumieniem na stadion posłać nie mogę. Gdyby ktoś za moją namową miał oglądać derby Krakowa, poczułbym się głupio. Dawno, bardzo dawno nie byłem na meczu, którego atmosfera byłaby aż tak bardzo męcząca.

Z meczu Wisła – Cracovia wyszedłem brudny…
Reklama

Dzięki zaproszeniu Andrzeja Iwana, miałem okazję obejrzeć derby Krakowa z loży prezydenckiej (dokładnie to nazywa się skybox prezydencki). Byłaby to czysta przyjemność, bo i miejsca świetne, i ludzie mili, i jedzenie smaczne, po prostu Premier League. Mimo wszystko, opuszczając stadion czułem się… brudny. Psychicznie – brudny i zmaltretowany.

Nie wiem, może się starzeję, sygnałem ostrzegawczym była zeszłoroczna konstatacja, że… podoba mi się atmosfera Wimbledonu. Kiedyś, lat temu piętnaście, uznałbym, że brakuje tam trochę pirotechniki i że przydałoby się wytrącić z równowagi serwującego zawodnika kilkoma ostrymi epitetami. Ł»e skoro można rozkręcić doping na meczu piłkarskim to niby dlaczego nie na tenisowym? Bo krawaciarzom nie będzie się to podobało? Teraz jestem już chyba po drugiej stronie rzeki, jako fizycznie młody człowiek, ale psychicznie jednak zgrzybiały starzec…

Reklama

Nie przeszkadzają mi przekleństwa na meczu, tak generalnie. Ale w poniedziałek siedziałem na samym środku głównej trybuny, po lewej miałem kibiców Wisły, po prawej – Cracovii. I się zaczęło: kurwa, kurwa, chuj, chuj, kurwa, cwel, chuj, kurwa, jebać, kurwa, chuj, jebać. Dwa wartkie strumienie pomyj, przecinane tylko wybuchami petard rzucanych przez jednym w stronę drugich. Chuj, kurwa, chuj, jebać, BUM, chuj, chuj, kurwa, BUM. Podobają mi się race, ale kiedy widzę, że ktoś próbuje w tłum ludzi dorzucić wybuchającą petardę to wydaje mi się, że ma móżdżek taki sam, jak kilku idiotów, którzy w niedzielę układali kamienie na torach, by wykoleić pociąg z kibicami (szczegółów nie znam, słyszałem coś w radiu). Petarda, która ląduje w ściśniętym tłumie może – jak zgaduję – doprowadzić do bardzo nieprzyjemnych konsekwencji. Całe szczęście, że dorzucić nie było tak łatwo.

BUM, BUM, kurwa, kurwa, BUM. I na płotach: „śmierć konfidentom”, „pozdrowienia do więzienia”. Gdzie ja się znalazłem? Na spacerniaku?

Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej byłem na meczu, w czasie którego nagromadzenie bluzgów byłoby aż tak wielkie. Doskonale rozumiem emocje, rozumiem, że miło jest zdegradować lokalnego rywala, bardzo podobał mi się puszczony z głośników na sam koniec utwór „Time to say goodbye” (to była szpilka wbita z klasą). Jednak chyba przekroczona została – przynajmniej moja – granica tolerancji. Więcej przyśpiewek o jebaniu, ssaniu, pierdoleniu itd. mój mózg po prostu nie mógł przyjąć. Buntował się.

BUM
, BUM, chuj w dupę, BUM.

Przekleństwa przekleństwami, każdy ma inną tolerancję, ja sam – tak normalnie, w życiu – przeklinam bardzo często. Jednak były też okrzyki, które wulgaryzmów nie zawierały, a zdały się mi całkowicie obrzydliwe.

Tak się bawią ludzie, kiedy Wisła gra, „Człowiek” się nie bawi, leży w grobie sam.

Jeden „Człowiek” to za mało, by Wisełkę zadowalało

„Człowiek”! Co? MPO!

Nie wiem, ile za uszami miał „Człowiek”, kibic zarżnięty maczetami przez kilkanaście osób, ale niewiele mnie to interesuje. Fetowanie śmierci drugiej osoby uważam za przejaw ostatecznego zbydlęcenia. Kiedy widzę, że kilkanaście tysięcy ludzi świetnie bawi się przy pioseneczkach o zamordowanym kibicu drużyny przeciwnej to czuję się co najmniej nieswojo. Mawia się, że człowiek od zwierząt różni się tym, że zabija bez potrzeby, co jest smutną prawdą na temat naszego gatunku. Ale dodać można, że zwierzęta nie tańczą na zwłokach zabitych. Jak sklasyfikować ludzi, którzy okrzykami gloryfikują morderców?

Kiedy siedziałem na stadionie w wygodnym fotelu, miałem wrażenie, że ktoś mi zasponsorował projekcję filmu o więzieniu San Quentin.

Uczynienie ze śmierci „Człowieka” motywu przewodniego całego dopingu – przy pamiętnym, niedawnym „rachu, ciachu, Małpa w piachu” – odpycha od stadionu bardziej niż cokolwiek innego. Nawet bardziej niż BUM, BUM, chuj, kurwa, BUM.

Mam nadzieję, że ktoś się kiedyś zorientuje: ej, to nie jest fajne. Tak jak fajne nie są okrzyki „Ł»ydzi, Ł»ydzi palą się…” Wiem, że nie chodzi w tym momencie o antysemityzm, tylko jakieś debilne przyśpiewki w stronę wrogiego klubu, ale – do diabła – jesteśmy w Polsce, w mieście niezbyt oddalonym od Oświęcimia, wypada zastanowić się nad całym tłem, nad konotacją. Wypada po prostu chwilę pomyśleć, czy rozumnemu człowiekowi przystoi wykrzykiwać podobne hasła. Tu, w Polsce. Tu, gdzie ci Ł»ydzi naprawdę się palili. Różne można wymyślać przyśpiewki, by dopiec przeciwnikowi, ale istnieje jeszcze coś takiego jak dobry smak.

BUM
, BUM, chuj, kurwa, „Człowiek” na cmentarzu, BUM, kurwa, Ł»ydzi się palą.

Wyszedłem brudny.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama