Jedno z najbardziej szokujących i trzymających w napięciu starć w historii półfinałów Ligi Mistrzów za nami. Wynik? Równie szokujący jak przebieg meczu. To już można powiedzieć głośno – epoka Barcelony została zapauzowana, bo ta zostaje w tym roku z pustymi rękoma. Ale należy także zaznaczyć, że Barça nie została w dwumeczu z Chelsea upokorzona. Grała zgodnie ze swoją filozofią, ale nie udźwignęła ciężaru… upływającego czasu. To właśnie nie wspaniała gra Chelsea, co zwykły pech był największym przeciwnikiem Blaugrany w dwumeczu. Pech, który dzisiaj z kolei wpędził najbardziej unikalny zespół w historii piłki do grobu, przekonamy się na jak długo.
Fenomenalne parady Cecha, słupek i poprzeczka Messiego plus liczne sytuacje z pierwszego meczu – to wszystko składa się na dość prosty obraz. Obraz drużyn, w których jedna jest zainteresowana grą w piłkę, a druga pragnie tylko wybijać wszystko na oślep. Z żelazną konsekwencją, ale jednak na oślep, byle przetrwać. Z myślą, że a nuż uda się coś skonstruować pod bramką Valdesa. O dziwo, tak właśnie się stało, choć mecz, który znów mógł wyglądać śmiało na 5:1, skończył się remisem 2:2. Bo oprócz fatum ciążącego nad Barcą, był jeszcze fenomenalny przebłysk Ramiresa (cóż za akcja!). W momencie, w którym wszyscy już widzieli gospodarzy w finale.
A winien takiemu myśleniu był John Terry, który najpierw zapracował sobie na tytuł kapitana-zakały reprezentacji Anglii, dziś… kapitana-idioty w Chelsea. Tak stwierdzili nawet eksperci angielskiej telewizji, na czele z Garym Neville’em, Glennem Hoddle’em i Graeamem Sounessem. Płomienne nadzieje kibiców gości, które nieomal zgasił JT, podtrzymał przy życiu Brazylijczyk Ramires.
Ale wróćmy znów do Terry’ego, którego plakat pewnie niedługo zagości na ścianie w mieszkaniu Pepe. Jamie Redknapp nazwał w Sky Sports zagranie Anglika najgłupszym, jakie widział kiedykolwiek na tym szczeblu rozgrywek. Ale to żadna nowość, bo Terry do podłych zagrywek uciekał się już w pierwszym starciu. Wtedy nie był może aż tak bezczelny, jak z dzisiejszym ciosem rodem z Mortal Kombat w kierunku Alexisa, ale też chciał uprzykrzyć za wszelką cenę życie rywala. Wystarczyło, że Puyol miał lekki problem z nadgarstkiem…
Stoper Chelsea ma jednak to szczęście, że wszystko uchodzi mu płazem, a Fabio Capello po wszystkich jego skandalach nadal widział w nim kapitana synów Albionu. W klubie jego pozycja jest jeszcze bardziej niezachwiana, a o dzisiejszym zagraniu żaden fan „The Blues” pewnie nie będzie jutro pamiętał. Bo nie ma ku temu większych powodów – to nie czas rozliczeń, a wielkiej radości. Zwłaszcza, że Abramowicz może wreszcie sięgnąć po upragnione trofeum. Wbrew jakiejkolwiek logice – z żółtodziobem na ławce trenerskiej.
Z dużą dozą spokoju możemy jednak przyznać, że mecz mógł się podobać wszystkim, bo był wprost piorunujący i przypominał nieustanne siedzenie na szpilkach. Brawa dla Chelsea, że… dokonała absolutnie niemożliwego i oszukała po prostu wszystkich – bukmacherów, nas, piłkarzy Barcelony i los, który zwykle w najważniejszych momentach sprzyjał Blaugranie. Pamiętajmy jednak o jednym – białe koszulki zawsze były przekleństwem dla Barcy, co najlepiej oddają ostatnie dni.
Tak, wiemy, że zapytacie – co z Leo Messim i karnym? Niech za najlepszą odpowiedź posłuży cytat legendarnego Michaela Jordana: – Nie trafiłem do celu 9 tysięcy razy w karierze. Przegrałem ponad 300 gier. 26 razy marnowałem decydującą piłkę. Zdarzało mi się zawodzić samego siebie. Niejednokrotnie. I właśnie dlatego odniosłem sukces.
FILIP KAPICA