Spóźniony na pociąg do sławy

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2012, 13:16 • 4 min czytania

Zbyt często o tym by poświęcić komuś artykuł decyduje jego niedorozwój umysłowy. Zamiast zapoznawać się z talentem czytamy sekwencję śmiesznych, strasznych, bądź śmieszno-strasznych wydarzeń. Tak na dobrą sprawę wtedy ten zawodnik wcale nie musiałby być dobry, ba, mógłby być na przykład piekarzem, a historyjki niczego by nie straciły. Teraz będzie o kimś, kto po prostu genialnie grał w piłkę, a uderzenie Mostowoja i strzał głową nie do bramki, a w twarz Irurety będą jedynie tłem.
Już Arystoteles wiedział, że nie ma talentu bez ziarna szaleństwa. Do tej maksymy idealnie pasował okres przełomu tysiącleci. Właśnie wtedy brazylijscy gwiazdorzy doprowadzali do ekstazy kibiców w różnych częściach świata. Był wśród nich nie mniej genialny, acz przez wielu zapomniany – Djalminha. Pomniki, choćby takie w postaci pochwalnych artykułów stawia się mu głównie w hiszpańskiej Galicji, gdzie do tej pory ludzie wspominają jego niesamowite sztuczki. Niestety spóźnił się na pociąg do sławy, nie ważne kiedy się urodził (czy kogoś czytającego artykuł naprawdę interesuje czy gość urodził się w 1970, 71 czy 73?), ważne, że zbyt późno wyjechał do Europy.

Spóźniony na pociąg do sławy
Reklama

Najważniejsza w jego grze była niczym nietłumiona lekkość. Stał się jedną z największych ofiar tego, iż w piłce nożnej nie istnieją noty za styl. Nigdy nie przejmował się niestosownością swoich niezwykle trudnych zagrań, miał gdzieś, że przed nim stoi gwiazdor ligi, próbował czarować zawsze i wszędzie. Niech za aperitif prezentacji jego możliwości posłuży akcja z meczu przeciwko wielkiemu Realowi:

Reklama

Kto z obecnych graczy odważyłby się na coś takiego? Na ogół większości zawodników, gdy mają się mierzyć z „Królewskimi” albo „Dumą Katalonii” miękną nogi i skupiają się tylko na najniższym wymiarze kary. A tu przychodzi sobie taki Djalminha i nie przejmując się swoją arogancją demonstruje żonglerki w polu karnym rywali.

Brazylijczyk często podejmował takie dziwne decyzje. Choćby przebieg jego kariery – z początku zwyczajny, pokonywał kolejne szczeble juniorskich drużyn, w końcu zadebiutował we Flamengo i zaczął odgrywać coraz istotniejszą rolę. Zdawałoby się, iż został tylko jeden krok do Europy, za to nasz geniusz zdecydował się wykonać dwa i poprzez Guarani trafił do… Shimizu S-Pulse z Japonii. Być może chciał by jego grę podziwiano na większości kontynentów świata, a może po prostu (jak mają to w zwyczaju Latynosi) sprawiał kłopoty wychowawcze i daleka Azja stanowiła najlepszą izolatkę.

W końcu doczłapał się do Deportivo i z miejsca postanowił zostać gwiazdą. Nie potrzebował amerykańskich kursów PR by wiedzieć co należy robić, żeby znaleźć się w centrum uwagi. Drobne popchnięcie – Brazylijczyk już tarzał się po murawie odgrywając kolejną oscarową rolę. Chwilę później znów był przed polem karnym rywali i podawał piętą, kolanem, stopą (lecz nie w zwykły sposób, „zwykłością” się brzydził). Robił to wszystko w takim stylu, że doczekał się porównań do innego geniusza, Ronaldinho:

Tylko zawsze miał pecha. Gdy Deportivo wreszcie doczekało się sukcesów w Lidze Mistrzów, on już siedział na ławie, bo sezon wcześniej zapoznał trenera Irurete z twardością swojej głowy. Cenę zapłacił srogą – najpierw rok, gdzieś w piłkarskim drugim świecie (konkretnie w Wiedniu), a w kolejnym pełnił rolę, jak to się ładnie określa „jokera”, czyli wygrzewał ławkę patrząc jak inni zabierają mu jego sukces. Nie mógł poczekać? Jakby zaczekał, wszyscy wspominając tamte lata nie mówili by tyle o nudnym Maakayu, czy innym Franie, a właśnie o nim. Przecież to właśnie dla takich nieszablonowych zagrań ogląda się mecze, no chyba że kogoś poważnie pasjonują i zachwycają „piłkarskie szachy”. Zaledwie ułamek jego możliwości można zobaczyć również tu:

Tło dziwnego człowieka musi być jednak zachowane. W momencie, gdy dowiedział się o obrobieniu jego domu nie pytał o telewizor, nie interesował go cholernie drogi sprzęt, szukał tylko swoich płyt zespołu „The Smiths”. Angielscy twórcy byli dla Djalminhi na tyle ważni, że… – Lata temu kilku moich przyjaciół specjalnie pojechało do Anglii by zobaczyć dom Morriseya. Skakali koło jednej ze ścian, gdzie okna były najniższej. Zazdrościłem im tego, ale również ich podziwiałem.

Djalminha był też człowiekiem wybuchowym. Na jedynym ze spotkań gracz Celty Vigo, Mostowoj skierował do niego kilka rasistowskich uwag, co przypłacił siarczystym uderzeniem w kark. Być może to właśnie ta impulsywność zaważyła na niespecjalnej karierze w reprezentacji. Marne czternaście występów i sześć bramek to nawet nie ćwiartka skali jego talentu. Idąc za Eschnebachem: Charakter artysty podnieca lub spala jego talent – w tym przypadku chyba go spalił. Choć rodzi się pytanie: czy jeśli Djalminha nie byłby takim lekkoduchem to w pełni pokazałby co potrafi? Czy wtedy decydowałby się na podcinanie piłki piętą nad całą defensywą Realu? Zapewne uniknąłby jednak popisów jak wykonanie rzutu karnego w rozgrywkach halowych. Nagranie z maksymalnie nieefektywnym zagraniem nie tak dawno obiegło wiele portali poświęconych piłce:

Mimo, że karne tak naprawdę wykonywać potrafił:

Po prostu niech żałują wszyscy ci, którym nie dane było oglądać geniusza. Oni nie rodzą się codziennie.

KACPER GAWفOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama