Raul przez długie lata był niemal synonimem Realu, choć przecież pierwsze kroki stawiał na boiskach u lokalnego rywala. Jego numer 7 stał się marką rozpoznawalną na całym świecie, marką znaczącą kroki fenomenalnego napastnika, który spinał wraz z Casillasem kolejne odsłony Galacticos. W dwadzieścia cztery miesiące stał się symbolem Schalke Gelsenkirchen. Teraz jedzie na zasłużoną emeryturę, by wreszcie, po 18 latach od oficjalnego debiutu zająć się swoimi sprawami prywatnymi. Marca już wie – Raul jedzie na 4 lata do Al-Ahly, by tam zająć się swoją rodziną.
– Powodów mojej decyzji jest wiele. Wciąż czuję się na siłach, by grać w najlepszych ligach świata, ale najważniejsza dla mnie jest rodzina. A z tą grając w Bundeslidze nie mogłem spędzać wystarczająco dużo czasu. Chcę grać w miejscu, gdzie będę mógł bardziej się jej poświęcić – powiedział Raul na oficjalnej konferencji i bardzo ciężko było wyłapać w tym jakikolwiek fałsz. Hiszpański snajper nawet na koniec zachował klasę i bez owijania w bawełnę przyznał – czas skończyć z profesjonalnym futbolem, idę pokopać poza Europą.
On zawsze miał coś w sobie, i nie był to wyłącznie licznik 550 meczów, blisko 230 bramek, nie był to licznik goli w Lidze Mistrzów – z 71 trafieniami wciąż jest liderem wszechczasów. Był po prostu gościem, który przewyższał kolegów o parę klas, momentalnie zdobywał serca kibiców, stawał się idolem. Kiedy odchodził z Realu, wielu sądziło, że tak właśnie wygląda zmierzch legendy, oddającej swoją ukochaną siódemkę boskiemu Cristiano, nowej niekwestionowanej gwieździe madryckiej konstelacji.
Okazało się, że to tak naprawdę początek nowego rozdziału pt. „Stań się legendą – wersja instant”. W Schalke nie był wcale emerytem wygnanym ze swojego – nomen omen – królestwa, był raczej jak charyzmatyczny kapitan zespołu, w którym zdawał się tkwić od lat.
Z Schalke leciał bardzo wysoko, tak w Europie, jak i w kraju. Stał się zdobywcą pucharu i superpucharu (z tym zespołem), strzelał prawie tak regularnie jak w Madrycie, a nade wszystko pozostawał tym samym sympatycznym Raulem, którego podziwiała cała Europa skupiająca wzrok na kolejnych Galaktycznych zestawieniach Realu. Nic dziwnego, że Schalke stawało na głowie, byleby przedłużyć kontrakt z siódemką. Gdy okazało się, że Raul faktycznie odchodzi po sezonie, górniczy klub momentalnie zastrzegł numer 7, obiecał również mecz pożegnalny.
Hiszpan po raz drugi stał się legendą klubu i tak jak płakał za nim Madryt, tak teraz płacze Gelsenkirchen. A jeśli Marca ma rację i Raul trafi do Kataru – za parę lat zapłacze po nim Al-Ahly.
JO