Lucas Radebe, czyli dobry piłkarz i dobry człowiek z zasadami

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2012, 16:56 • 9 min czytania

Do zakończenie meczu pozostawało ledwie kilka minut. Kibice, którzy 13 września 2000 roku zgromadzili się na Camp Nou wyczekiwali ostatniego gwizdka arbitra. Efektowne 4:0 na tablicy wyników sprawiało, że fanom Blaugrany dopisywały iście szampańskie nastroje. Duma Katalonii z kwitkiem odprawiła Leeds United, nie pozostawiając gościom z Anglii najmniejszych złudzeń, co do tego, kto był lepszy. W 89 minucie fiesta nagle ucichła. Obrońca Leeds, Lucas Radebe, skacząc do główki zderzył się z Michaelem Duberry po czym bezwładnie opadł na murawę. Przez kilka minut leżał całkowicie nieruchomo, otoczony wianuszkiem piłkarzy obu klubów i bezradnych ratowników medycznych.
Stadion zamarł. Służby medyczne przez dłuższy czas nie wiedziały jak pomóc czarnoskóremu obrońcy. Na gorąco podejrzewano nawet złamanie karku, ratownicy co chwilę nerwowo starali się wyczuć puls u zawodnika. Wyjątkowo poważna sytuacja sprawiła, że boiskowe rozstrzygnięcia zeszły na dalszy plan. Najważniejszy był stan Radebe. W końcu udało się założyć mu kołnierz ortopedyczny i umieścić na noszach. Gdy znoszono go z boiska nie dawał żadnych oznak życia, w głowach kibiców rodziły się najczarniejszy myśli. Co wrażliwszym w oczach zaszkliły się łzy. Wtedy jednak kamery telewizyjne uchwyciły coś, co dało nadzieję na pozytywne zakończenie dramatu piłkarza Leeds. Udało się zarejestrować jak resztką sił pokazuje skierowany w górę kciuk. Przekaz był krótki, ale niezwykle treściwy: „Wszystko ze mną ok, dam radę”

Lucas Radebe, czyli  dobry piłkarz i dobry człowiek z zasadami
Reklama

Ostatecznie skończyło się tylko na strachu. Radebe na dobrą sprawę nie doznał poważniejszych obrażeń, a na boisko wrócił niemal natychmiast. Dłuższą przerwę musiał zafundować sobie dopiero dwa tygodnie później, po ligowej potyczce z Tottenhamem, w czasie której… zderzył się głową z Lesem Ferdinandem. Choć zapewniał, że nie potrzebuje odpoczynku, lekarze nakazali mu odpuścić piłkę na cztery tygodnie. Na bóle i zawroty głowy skarżył się już po meczu z Barceloną, jednak o jakiejkolwiek pauzie nie chciał słyszeć. Czarę przelała dopiero kolizja z napastnikiem Spurs, po której po prostu zemdlał w szatni. Tym razem od przymusowego urlopu już się nie wymigał , chociaż był mu wybitnie nie w smak.

Ale Radebe taki już był. Twardy, zadziorny, wręcz wojowniczy. Zawsze maksymalnie zaangażowany, nie potrafił odpuszczać. I w gruncie rzeczy nigdy tego nie robił. Szkołę charakteru przeszedł już w dzieciństwie. W Soweto, skąd pochodzi, czarnoskórym nie było łatwo. Brutalne czasy apartheidu odcisnęły wyjątkowo mocne piętno na mieszkającej tam ludności murzyńskiej. Młody Lucas niejednokrotnie był świadkiem różnego rodzaju aktów przemocy, które na przedmieściach Johannesburga stały na porządku dziennym. Sam też miał swoje za uszami, raczej nie zaliczał się do świętych. Przynależąc do różnych miejskich szajek zdarzało mu się kraść samochody, czy wymachiwać nożem w kierunku rówieśników. Miał jednak na tyle dużo szczęścia, że w wieku 15 lat udało mu się wyrwać z toksycznego środowiska Za sprawą rodziców wyjechał do bantustanu Bophuthatswana, , jednego z 10 specjalnych terytoriów wydzielonych z obszaru RPA dla rdzennych ludów murzyńskich osiedlonych na terenie kraju. Tam miał skoncentrować się na zapewnieniu sobie lepszej przyszłości. Postawił na futbol i jakoś się udało.

Reklama

W rozgrywkach ligowych w Bophuthatswanie debiutował w barwach ILC Birds. Drużyna, jak i zresztą cała liga, nie mogły pochwalić się najlepszą organizacją. Radebe, z wyłączeniem ataku, grywał praktycznie na wszystkich możliwych pozycjach. Taka sytuacja z pewnością była uciążliwa, jednak początkujący piłkarz dziękował za to, że z przyjemnością i spokojem może oddawać się swojej pasji, o co z pewnością byłoby ciężko w Soweto. Pozycja, jaką przychodziło mu zajmować w konkretnym meczu nie miała większego znaczenia. Na boisku zawsze dawał z siebie wszystko, grał najlepiej jak umiał, niezależnie od tego czy przyszło mu stać na bramce, dowodzić środkiem pola, czy dyrygować linią defensywną. Pełne zaangażowanie i mobilizacja sprawiały, że wyróżniał się w tłumie innych piłkarzy, marzących o profesjonalnej karierze.

Identycznie rzecz miała się w Kaizer Chiefs, gdzie przeniósł się w 1990 roku. Transfer do Chiefs był niejako powrotem do korzeni, powrotem do Soweto. Niemal od razu wskoczył do pierwszego składu, stając się ostoją defensywy Glamour Boys i prawdziwym ulubieńcem trybun. Kibice kochali go za charakter i nieustępliwość. Gdy w 1991 roku bok jego samochodu przeszył pocisk pistoletu, godząc go w plecy stwierdził, że stało się tak ponieważ ktoś nie chce, aby przeniósł się do innego klubu. Wysiłki te, choć z pewnością działały na wyobraźnię młodego zawodnika, spełzły ma niczym, bo talentem Radebe wykraczał daleko poza Afrykę.

W 1994 roku wraz z kolegą z reprezentacyjnej szatni, Philem Masingą za łączną kwotę 750 tys. funtów dołączył do ekipy Leeds United. W Anglii spędził 11 długich i stosunkowo bogatych w sukcesy lat. Nieco gorzej powiodło się Masindze, któremu wyjątkowo nie służył wyspiarski klimat, w związku z czym po dwóch latach zdecydował się opuścić deszczową Anglię. Radebe tak łatwo nie złożył broni i mimo początkowych trudności w końcu wywalczył sobie miejsce w pierwszej jedenastce. Obdarzony nie lada charyzmą obrońca bardzo szybko przekonał do siebie kibiców nowej drużyny. Nic w tym dziwnego, skoro wszystkie cechy, którymi wyróżniał się w Afryce przeniósł na europejski grunt i korzystał z nich równie efektywnie. Wśród kibiców Leeds doczekał się pseudonimu „Chief”, bynajmniej nie tylko ze względu na wcześniejsza przynależność klubową. Po prostu na boisku, jak i poza nim, był prawdziwym szefem i dowódcą. Wodzem, który nigdy nie unika walki, a z pola bitwy zawsze schodzi ostatni.

Idolem trybun został też dzięki lojalności i przywiązaniu do klubowych barw. Nie każdy zawodnik potrafiłby odrzucić oferty takich klubów jak AS Roma czy Manchester United. Dla Radebe pieniądze nie były kwestią priorytetową. W wypowiedziach wielokrotnie podkreślał, że Leeds jest jego drugim domem, a swoje serce zostawił na Elland Road. Tym samym zaskarbił sobie dożywotnie uwielbienie miejscowych fanów, którzy w stadionowych przyśpiewkach do dziś wychwalają swojego bohatera

Image and video hosting by TinyPic

Oprócz oczywistego rozwoju sportowego pobyt w Anglii umożliwił Lucasowi Radebe jeszcze jedną, bardzo ważną dla niego rzecz. Nareszcie mógł włączyć się w działalność charytatywną na rzecz Afryki. Problemy kontynentu znał niemal od podszewki, dlatego tak bardzo zależało mu na niesieniu pomocy. Do dziś aktywnie udziela się jako ambasador dobroczynnej organizacji SOS Wioski Dziecięce, opiekującej się opuszczonymi i osieroconymi dziećmi. Równie intensywnie angażuje się w działalność fundacji „Starfish” i ” Reach for Dream”, których głównym założeniem jest pomoc osieroconym i chorym dzieciom,zapewnienie im opieki medycznej, umożliwienie podjęcia edukacji, a także minimalizowanie zagrożeń wynikających z zarażenia wirusem HIV.

Równie energicznie działał na rzecz wyeliminowania rasizmu z futbolu, za co w 2000 roku otrzymał nagrodę FIFA Fair Play. Potrafił zintegrować stadionową społeczność na Elland Road, gdzie jeszcze na dekadę przed przejęciem przez Radebe opaski kapitańskiej (sezon 98/99), w stronę czarnoskórych zawodników latały banany, a kibice naśladowali małpie odgłosy. Zapewne jest to jeden z głównych powodów, dla których po dziś dzień inspiruje naprawdę wielu ludzi
Podobno na jednej z konferencji wspierającej starania RPA o organizację Mundialu w 2010 roku, o autograf poprosił go David Beckham, który chwilę wcześniej podobną prośbę kierował do Nelsona Mandeli. Zresztą, gdy legendarny przywódca przybył swego czasu z wizytą do Leeds mówiąc o Radebe stwierdził z dumą: – To jest mój bohater.

Image and video hosting by TinyPic

Kiedy w 2005 roku kończył piłkarską karierę, na emeryturę odchodził jako legenda dwóch klubów- Leeds United i Kaizer Chiefs. 2 maja tego samego roku władze Leeds zorganizowały mecz pożegnalny, aby oddać byłemu kapitanowi należny honor i podziękować za wszystko, co zrobił dla klubu. A dziękować było za co. W końcu to Radebe z kapitańską opaską na ramieniu, na przełomie XX i XXI wieku prowadził klub do największych sukcesów od czasu wspaniałego Dona Reviego, z półfinałem Ligi Mistrzów na czele. Ostatni występ obrońcy zgromadził na Elland Road 37 tys. fanów. Na boisku zameldowało się wiele wybitnych postaci, jak np. Jay-Jay Okocha, Nigel Martyn, Vinnie Jones, czy Gary McAllister, którego Radebe uważa za najlepszego piłkarza z jakim miał przyjemność występować w jednej drużynie. Dochód ze spotkania w całości został przeznaczony na cele dobroczynne.

Nieco ponad rok później uroczyste pożegnanie na Kings Park Soccer Stadium w Durbanie zgotowała mu także rodzima federacja, dziękując w ten sposób za 70 występów w narodowych barwach, które przełożyły się na największe sukcesy w całej historii RPA. Dwukrotny udział w Mundialu, odpowiednio w 1998 i 2002 roku, a przede wszystkim tryumf w Pucharze Narodów Afryki ’96, to sukcesy mówiące same z siebie, bez wątpienia zasługujące na uhonorowanie.

Nie był to jednak koniec wyróżnień. W niecodzienny sposób Lucas Radebe został nagrodzony przez kibiców Leeds, za sprawą których jego nazwiskiem zostało nazwane….piwo. W 2008 roku szefostwo lokalnego browaru zwróciło się do fanów z Elland Road z pytaniem o nazwę dla nowego produktu. W internetowym głosowaniu ponad tysiąc osób opowiedziało się za opcją „Radebeer”. Właśnie pod taką nazwą nowe piwo trafiło do barów w Leeds. Sam Radebe, choć w ogóle nie raczy się alkoholem, w wywiadzie dla Guardiana przyznał, że akurat tego trunku chętnie skosztuje. Zresztą „Szef wszystkich piw” to pozycja niemal obowiązkowa dla każdego prawdziwego kibica „Pawi”. Choćby ze względu na 10 pensów trafiających na klubowy fundusz transferowy od każdego sprzedanego piwa.

Na równie intrygujący pomysł wyrażający uwielbienia dla idola z młodzieńczych lat wpadli muzycy pewnego brytyjskiego, indierockowego zespołu, od 2006 roku znanego jako Kaiser Chiefs. Nazwa nie jest przypadkowa i świadomie nawiązuje do pierwszego profesjonalnego klubu Lucasa Radebe. Muzycy – nomen omen zagorzali fani Leeds – w ten sposób pragnęli podziękować piłkarzowi za wszystkie emocje, jakich dzięki niemu doświadczyli. Nie poprzestali jednak na samej zmianie nazwy zespołu. Oprócz tego wielokrotnie włączali się do różnych akcji charytatywnych kierowanych przez Radebe. Dla nich „Chief” był po prostu kimś więcej niż tylko piłkarzem. Pewnie dlatego nie żałują ani jednego funta, którym wsparli jego działania.

Trudno się domyślać, co kierowało organizatorami Mundialu w RPA, którzy nie zdecydowali się powołać Radebe na jednego z ambasadorów turnieju. Rozgoryczenie i żal były ogromne, głównie dlatego, że pełnienie tej roli obiecywano mu wcześniej kilkukrotnie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedy o organizację Mistrzostw Świata w 2018 roku postanowili ubiegać się Anglicy, Lucas Radebe został jedną z pierwszych osób poproszonych o ambasadorowanie. Dodatkowo w 2010 roku, angielska federacja uhonorowała go nagrodą PFA Merit Award, co tylko potwierdza, jak ważną osobowością był dla całego świata piłki nożnej.

Wydaję się, że obecnie piłkarzy takich, jak Lucas Radebe praktycznie nie ma. Takich, którzy swoją klasę potwierdzaliby w każdej sytuacji, którzy zamiast mówić o zasadach po prostu staliby na ich straży, którzy na boisku i w życiu codziennym byliby niemal nieskazitelni. Radebe niejednokrotnie zmuszony był krozyć pod górkę, ale mimo to udowodnił, że dzięki uporowi, niesamowitej determinacji i wytrwałość można brać od życia to, co najlepsze i dokładnie to samo dawać od siebie. Zapewne dlatego po dziś dzień inspiruje naprawdę wielu ludzi. Jest też uosobieniem tego, co można zyskać nieustępliwością i konsekwentną pracą. Ł»ywym dowodem na to, że będąc nikim śmiało można wyrosnąć na kogoś.

KAROL BOCHENEK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama