Skorzystaliśmy z zaproszenia – nieszczególnie ekskluzywnego, bo poprzez media rozesłanego wszystkim obywatelom RP – i odwiedziliśmy Stadion Narodowy w dniu jego otwarcia. Impreza raczej się nie udała, organizacyjnie pachniało klapą, natomiast z radością meldujemy, że sam obiekt wygląda zjawiskowo. I to w sumie jest najważniejsza informacja (organizację zawsze można poprawić, a stadion ma przecież w tej formie służyć przez następne 20 lat sportowcom i przez kolejne 80 handlarzom rajstop).
Najpierw napiszemy, co nam się podobało szczególnie, a potem zajmiemy się szukaniem dziury w całym, z czego całkiem słusznie słyniemy. Rzecz podstawowa – podobał nam się sam obiekt, jest ładny z zewnątrz i imponujący w środku, przestronny i wygodny. Widok na murawę (kiedy już będzie murawa) zdaje się być znakomity z każdego miejsca, akustyka jest świetna, siedzenia komfortowe. I tak dalej, bla, bla bla. Wiadomo – XXI wiek. Trudno wskazać w Europie jakikolwiek stadion i ze stuprocentową pewnością stwierdzić: jest lepszy od tego w Warszawie! E tam, ten nasz ma wszystko. Nawet schody ruchome w środku, co nas zaskoczyło. I to schody, które działały i zostały włączone – co nas zaskoczyło podwójnie. Ba, schody, które najpierw ludzi wwoziły, a na koniec imprezy zostały przestawione i zwoziły – a to szok, że ktoś o tym pomyślał (miła odmiana od windy na Dworcu Centralnym, którą trzeba rezerwować z 48-godzinnym wyprzedzeniem).
Są też punkty gastronomiczne – w niedzielę jeszcze nieliczne, ale to się zapewne zmieni. Są toalety, utrzymywane we względnej czystości. Jest nawet – ale nie wiemy, czy tylko dla kobiet, czy dla facetów też – pokój grzewczy. Nieźle.
Przeraziła nas natomiast liczba bramek wejściowych – dzisiaj one nie miały znaczenia, ale… cztery podwójne bramki co kilkadziesiąt metrów to – zdaje nam się – może być trochę mało. W przypadku imprezy biletowanej, przeczuwamy ogromny ścisk i ogólne wkurwienie. Jeśli tak faktycznie będzie i jeśli ktoś liczby tych bramek odpowiednio nie wyliczył, to będzie można postawić wielki minus. Beznadziejnie zagospodarowany jest teren wokół obiektu – stadion otoczono bardzo wysokim płotem i tłumy ludzi muszą przemieszczać się po wąskim chodniku (lub też przeskoczyć przez ogrodzenie, by maszerować ulicą). Po co ten cały płot wokół stadionu, naprawdę nie wiemy. Obyłoby się bez.
Prawdziwą makabrą jest komunikacja z centrum Warszawy. Już wyzbyliśmy się nadziei na komunikację inną niż piesza, ale chociaż ten ruch pieszych – przy zamknięciu całego mostu – należałoby odpowiednio zorganizować i usprawnić. Jak wiadomo, założenie jest takie, że mniej więcej od ulicy Nowy Świat w czasie Euro 2012 ludzie będą iść na stadion piechotą. Nie jest to wielki problem – przy ładnej pogodzie zapowiada się przyjemny spacer. Natomiast – skoro założono, że większość osób przyjdzie piechotą od strony centrum – to, do jasnej cholery, chyba należałoby pomyśleć o tym, jak… mają dojść. No, mostem, cały czas prosto – wiadomo. Problem w tym, że z mostu do stadionu prowadzą JEDNE SCHODY, których szerokość możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej…
Są to schody kręte, wąskie, nawet w niedzielę – gdy ostatnie niedobitki opuszczały stadion – kompletnie się tam „zakorkowało”. Który to geniusz pomyślał, że tymi schodkami zejdzie, dajmy na to, 40 tysięcy osób? Dwa dni będą schodzić? Wszystko jest fajnie, gdy ludzie cierpliwie stawiają krok po kroku, gorzej, gdy wydarzy się coś złego i np. wybuchnie panika… Oczywiście, do stadionu da się dostać po prostu korzystając ze stromego nasypu – to zapewne będzie główna droga. Tak trudno byłoby przerobić ten nasyp na szerokie na 50 metrów schody?
Teraz organizacja, tej konkretnej imprezy.
Idziemy piechotą, oczywiście nikt nie pomyślał o zorganizowaniu jakiegokolwiek dodatkowego parkingu. Najlepiej zamknąć tyle dróg, ile się tylko da, ale żeby jedną z nich przeznaczyć na miejsca postojowe – nie, to by było zbyt skomplikowane.
No, ale dobra. Idziemy.
O dziwo, po moście nie kursują tramwaje, ani nic innego (może były wcześniej – w każdym razie my ich nie stwierdziliśmy). Jakim problemem byłoby zorganizowanie czterech tramwajów, które jeździłyby wahadłowo w tę i z powrotem? Ze stadionu i na stadion? Miasto organizuje imprezę, widzi, jakie są prognozy pogody – piździ, minus dwanaście. Ale nie, nikt nie pomyśli, że można ludziom zorganizować transport. Niech idą w tym siarczystym mrozie.
Na miejscu te pieprzone schody (nie damy głowy, czy tam istnieją jakieś ułatwienia dla inwalidów, przed nami matka lawiruje na zakrętach, znosząc wózek – nie, nie pomogliśmy jej). Na dole mamy do wyboru – idziemy prosto albo w prawo. No to prosto, bo wygląda na to, że tam jest główne wejście. Idziemy, idziemy, już wchodzimy na teren stadionu i…
– Wejście jest z drugiej strony.
Naprawdę, organizując dzień otwarty nie dało się wywiesić JAKIEGOKOLWIEK napisu „WEJŚCIE”? Nie dało się namalować żadnej strzałki? Trzeba wejście znajdować metodą prób i błędów?
Samo wejście oczywiście niespecjalnie szerokie i mają organizatorzy szczęście, że tak mało osób przyszło na stadion (podobno przewinęło się 75 tysięcy, ale jeśli rozłożycie to na dobre 6 godzin, to liczba przestanie robić wrażenie). Samo zakończenie imprezy to już całkowity dramat. Na koncercie Lady Pank została już tak naprawdę garstka ludzi, potem miał się odbyć finał – czyli pokaz fajerwerków. Ochrona zaczęła więc najpierw dyskretnie, a potem coraz bardziej wprost wypraszać poza stadion, bo „stamtąd lepiej widać”. Hmm, no dobra. Ludzie poszli na zewnątrz, a potem…
…stali
…stali
…stali
…marzli
…marzli
…marzli
Minus dwanaście stopni, a jakiś inteligent wymyślił, że wyprosi ludzi na zewnątrz, by tam przez pół godziny zaczekali na odpalenie fajerwerków. Pół godziny albo i czterdzieści minut!
O dziwo, fajerwerki wcale nie były puszczane ze środka stadionu, więc zupełnie nie wiadomo, dlaczego jeszcze niedawno tłumaczono niemożność zamknięcia dachu właśnie niedzielną imprezą. Rzekomo dach musiał pozostać otwarty, by wystrzelić sztuczne ognie. Jak widzicie na filmiku poniżej, to jakaś bujda na resorach. Ponadto dostrzec da się, że w środku stadionu trwał pokaz świetlny (?), ale nikt tego na sto procent nie stwierdzi, ponieważ – jak już mówiliśmy – ludzi wyproszono. Dla kogo migotały więc te światełka? Dla sprzątaczek?
A teraz trochę zdjęć…


















