Gdyby Wisła wylosowała Standard przed rokiem, nie pomogłoby nawet odmawianie paciorków. Ówczesną siłę Belgów oddają najlepiej aktualne klubowe finanse, które latem zasiliła kwota rzędu 30 milionów euro. Odeszli niemal wszyscy najwięksi gwiazdorzy, z Axelem Witselem i Stevenem Defourem na czele, ale bardziej naszą uwagę przykuło osłabienie na rzecz największych ligowych rywali. Standard sprzedał bowiem Christiana Benteke do Genku. Przekładając na nasze standardy, to tak jakby Małecki powędrował do Lecha, a Rudniew zasilił Legię.
– To dość niespotykane, bo pamiętam podobne historie. Ivica Mornar i Mbo Mpenza również przechodzili ze Standardu do Anderlechu. Najwyraźniej ten klub nie ma problemów, by dogadać się z każdym. Nie wiem, czy należy to chwalić, czy krytykować, ale na finanse nie narzekają, bo wynik sportowy jednocześnie jest nie najgorszy. Wystarczy spojrzeć na udział w fazie grupowej Pucharu UEFA, w której klub nie przegrał ani jednego meczu – twierdzi specjalista od Jupiler Ligi i były zawodnik Excelsioru Mouscron, Marcin Ł»ewłakow.
Dziś osłabiony Standard to wciąż zespół mierzący wysoko, choć po niedawnym blamażu z Anderlechtem (0:5) został nieco sprowadzony na ziemię. Wielkich powodów do narzekania na grę w pozostałych spotkaniach nie ma, choć zespół snuje się dopiero na piątej pozycji w lidze, a najgorszej dopiero przed „Czerwonymi”. Z gry wypadł bowiem kapitan Jelle Van Damme, który w poniedziałek przejdzie operację kolana. Doliczymy do tego znajomego Smolarka z Santander – Meme Tchite – który nie zagra przez sześć tygodni i zespół pozostaje niezabezpieczony w tyłach i nagi w ataku. Dobrym prognostykiem przed dwumeczem z Wisłą na pewno będzie fakt, że Van Damme nie zdąży się wykurować.
– Standard na pewno jest w zasięgu krakowian i Wisła ma prawo być szczęśliwa z dzisiejszego przebiegu losowania – uważa Marcin Ł»ewłakow i dodaje: – Na razie szanse oceniałbym 50 na 50, ale należy mieć na uwadze, że Belgowie to już format europejski, bo Jupiler Liga jest prawdziwym przedsionkiem do czołowych zachodnich klubów.
Niezależnie od huśtawek nastroju zespołu z Liege, mistrz Polski szczególną uwagę będzie musiał przykuć do meczu wyjazdowego. Tam czeka go prawdziwy kocioł: – Każdy piłkarz wspomina później wizytę na stadionie Standardu, który nazywany jest piekłem. Atmosfera jest niepowtarzalna. Da się tam jednak wygrać, przynajmniej mi się kilka razy udało. Wisła ma prawo liczyć na happy end, jeśli zagra bardzo dobre spotkanie. Na pewno będzie pozytywnie nastrojona, kiedy tylko wybiegnie na murawę – tłumaczy Ł»ewłakow.
Na nieporównywalnie trudniejszego rywala trafiła Legia. I to takiego w trakcie rewolucji, która zaczęła dawać owoce. Przez kilka ostatnich sezonów Sporting Lizbona znajdował się w cieniu Porto i Benfiki, a nawet Bragi, ale teraz wrócił na szczyt. To znaczy, prawie na szczyt, ale do liderującego rywala zza między traci już tylko cztery punkty. – W ostatnich latach Sportingowi szło różnie, ale widać, że nowy prezydent i trener przywrócili drużynę na właściwe tory – mówi były zawodnik „Lwów”, Andrzej Juskowiak.
Kolejnych z naszych rozmówców Goncalo Feio dodaje: – Przez ostatnie półtora roku wszystko się zmieniło. Sporting znowu jest wielkim klubem. Wciąż walczy na czterech frontach – o mistrzostwo, Puchar, Puchar Ligi i Ligę Europy. Strata do Porto i Benfiki wynika ze słabego początku. Tyle że trzeba pamiętać, że ta drużyna przeszła rewolucję. Kupili przed sezonem około 12-13 zawodników. Te transfery wniosły nową jakość. Można tu wyróżnić Capela, van Wolfswinkela, Schaarsa, Eliasa – on robi ogromną różnicę. Niby nieznany, ale grał już w reprezentacji Brazylii. Bardzo szybki z piłką, świetny w jeden na jeden. Zmienił się też trener, przyszedł Domingos, który w zeszłym sezonie awansował z Bragą do finału Ligi Europy. Drużyna potrzebowała czasu, ale w końcu to wszystko zaczęło się zazębiać. Mieli nawet serię 11-12 zwycięstw z rzędu – podkreśla portugalski trener młodzieży w Legii.
Wszystkie osoby, które zapytaliśmy o największą siłę Sportingu, wskazują na ściągniętego przed sezonem z Utrechtu, Ricky’ego van Wolfswinkela. – Potrafi ukąsić praktycznie w każdym meczu – ocenia Paweł Kieszek, który spędził w Portugalii cztery lata. Sporo mówi się też o bramkarzu Ruim Patricio, którym interesują się ponoć Tottenham i Manchester United. – To młody chłopak, ma zaledwie 23 lata, a w pierwszym składzie gra już od czterech sezonów – dodaje Feio. – Z obroną jest jednak trochę kłopotów. Na środku gra doświadczony Anderson Polga, który pamięta jeszcze mistrzostwa świata w 2002 roku. Na prawej stronie – reprezentant Portugalii, Joao Pereira. Jest też były piłkarz Liverpoolu, Emiliano Insua i Daniel Carrico – kontynuuje młody portugalski trener.
– Jak w takim razie zagrać przeciwko Sportingowi, żeby móc myśleć o awansie? – pytamy. – Trzeba odebrać im inicjatywę i uniemożliwić rozgrywanie akcji. Jeśli gra Legii będzie się kleiła i zaczną naciskać, to Sporting będzie miał problem. Jeśli jednak stracą piłkę, to Portugalczycy to wykorzystają, bo potrafią bardzo szybko przejść z obrony do ataku. Pomocnicy Schaars i Andre Santos nie wahają się ze strzałem, warto też pamiętać, że boczni obrońcy bardzo praktycznie cały czas podłączają się do ofensywnych akcji. Poza tym Legia może upatrywać szansy w tym, że temperatura w lutym nie będzie zbyt wysoka i nie wiadomo, jak w takich warunkach poradzi sobie Sporting – podkreśla Feio. – Ja też nie stawiałbym Legii na straconej pozycji. Drużyna Skorży pokazała, że jak gra z silniejszymi, to się tak mobilizuje, że potrafi w każdym meczu sprawić niespodziankę – puentuje Juskowiak.