Na grę Lecha w tej rundzie ciężko było patrzeć. Poznaniacy w większości spotkań grali topornie. Bez fantazji, polotu i do znudzenia powtarzalnie. Kamiński – Wojtkowiak – znowu Kamiński – znowu Wojtkowiak – jeszcze raz Kamiński – Stilić – laga do Rudniewa – gol. A jak Łotysz przestał strzelać, to już w ogóle był dramat. I pięć meczów z zerowym dorobkiem bramkowym. Oczywiście były wyjątki – taka druga połowa w meczu z GKS-em Bełchatów była w wykonaniu poznaniaków koncertowa. Pozostawało tylko przyklasnąć i prosić o więcej. Ale w większości spotkań „Kolejorz” w niczym nie przypominał drużyny, która jeszcze niedawno na stadion przy ulicy Bułgarskiej potrafiła regularnie przyciągnąć po dwadzieścia tysięcy ludzi i toczyć zacięte boje z Manchesterem City czy Juventusem Turyn. Tak, wiemy, że w tamtych, decydujących o awansie z grupy w Lidze Europy meczach, na ławce trenerskiej zasiadał już Bakero. Ale umówmy się – w tamtym sukcesie większa była zasługa Jacka Zielińskiego niż Baska, który wtedy pewnie jeszcze gubił się w kuluarach stadionu i przez tłumacza musiał pytać o drogę do szatni i toalety.
Teraz kibiców na trybunach jest najczęściej jakieś trzy razy mniej. I mają już powoli dość postawy swojego zespołu pod wodzą Jose Bakero. Dali temu wyraz, machając mu – w stylu rodem z jego ojczyzny – białymi chusteczkami i przyśpiewując rytmicznie: „Guantanamera, czas już wyjebać Bakera”. Fani nie mogli przeboleć słabej postawy Lecha, a ich frustracja apogeum osiągnęła po kolejnej porażce, tym razem z Widzewem. Kibice wybrali się wtedy na trening zespołu, żeby piłkarzom przemówić do rozsądku. W ten sam dzień obradował zarząd klubu, który oznajmił, że o przyszłości Bakero zadecyduje dopiero po dwóch ostatnich meczach. Szczęście, o którego braku Bask powtarza niemal po każdym przegranym spotkaniu, tym razem uśmiechnęło się do Lecha. Ale przede wszystkim do samego Bakero. Zwycięstwa z ŁKS-em i Zagłębiem zapewne uratowały mu posadę i spokojnie przezimuje w Poznaniu. Tak na wszelki wypadek, żeby nie kusić losu, Bakero czym prędzej czmychnął do Hiszpanii.
Czarno widzimy wiosnę w wykonaniu Lecha. Ale – ostatnio dostaliśmy pewne i sprawdzone info od Łukasza Madeja, że na piłce się nie znamy – postanowiliśmy więc o postawę poznaniaków pod wodzą Bakero zapytać ekspertów. Zadzwoniliśmy do kilku osób związanych kiedyś z poznańską drużyną i zapytaliśmy, jak oceniają pracę trenera „Kolejorza”. W ich wypowiedziach niczym mantra powracały te same zarzuty pod adresem Baska. „Bardzo dobry piłkarz, ale słaby trener” i tak dalej. Dlatego na ich podstawie postanowiliśmy sformułować coś na wzór aktu oskarżenia.
Zarzut numer jeden. Lech pod wodzą Bakero nie ma żadnego stylu, a w piłkę gra tylko na własnej połowie boiska.
– Ł»eby nie było wątpliwości, bo dziennikarze już zrobili ze mnie największego przeciwnika Bakero – ja nie jestem przeciwko niemu. Ł»yczę mu jak najlepiej, ale jeśli chodzi o jego wizję drużyny, to ja jej zwyczajnie nie zauważam. Nie widać w tym zespole ręki trenera. Nie dostrzegają jej też kibice, a ich coraz mniejsza liczba na trybunach jest chyba w tej kwestii najbardziej wymowna – ocenia były napastnik Lecha, a ostatnio ekspert telewizji Polsat Sport – Andrzej Juskowiak. „Jusko” dodaje też, że gra poznaniaków w tej rundzie była wyjątkowo bezbarwna, a „Kolejorz” grał „bez zęba”. – Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego Lech dopasowuje się do gry rywala. Taki zespół powinien przeciwnikowi narzucać swój styl. Bakero cały czas powtarza, że mają duże posiadanie piłki, ale nic z tego nie wynika, bo zespół nie gra do przodu, a to posiadanie jest tak duże, bo podania ciągle wymieniają między sobą obrońcy. A kiedy w końcu przyjeżdża taki zespół jak Zagłębie, które jest przedostatnie w lidze, to zamiast zagrać ofensywnie, nagle to posiadanie piłki jest pół na pół. No to ja się pytam, dlaczego w meczu z taką drużyną nie mogą wypracować sobie tego posiadania na poziomie 60-70 procent? W tym meczu było właśnie najbardziej widać brak jakiejkolwiek wizji zespołu trenera Bakero – podkreśla Juskowiak. W swojej opinii nie jest odosobniony. Ten sam problem zauważa inny były znakomity napastnik Kolejorza – Jacek Dembiński. – Gra Lecha wygląda nieźle dopóki są na własnej połowie i obrońcy wymieniają między sobą piłkę. Brakuje jakiejś koncepcji na ofensywę. Jakiegoś zagrania na skrzydła i później dorzucenia piłki w pole karne. Chociaż w tej kwestii ostatnio niezłe wrażenie zaczął robić Tonew – ocenia „Dembina”.
Zarzut numer dwa. Bakero z Lecha chce zrobić Barcelonę.
Zarzucać komuś, że chce grać jak Barcelona – to brzmi absurdalnie. Zwłaszcza komuś, kto w tym klubie spędził prawie dziesięć lat. W końcu dążenie do tego, żeby na boisku przypominać Barcelonę, mogłoby być celem każdego trenera, a już na pewno takiego, który w Katalonii przeżył najlepsze lata swojej piłkarskiej kariery. Tyle tylko, że u Bakero za górnolotnymi hasłami nie idą czyny. – Próbuje wzorować się na Barcelonie i grać długo piłką od tyłu. I to wszystko jest dobre, ale nie na polskie warunki. W niektórych meczach nawet to Lechowi wychodziło, ale przeważnie te wymiany piłek były zbyt wolne, a zawodnicy mieli problemy z przemieszczaniem się po boisku i wyjściem na pozycję. Po prostu w tym zespole nie ma odpowiednich wykonawców do tego rodzaju gry – tłumaczy Dembiński. Nawet cienia „Dumy Katalonii” w Poznaniu nie dostrzega też były stoper „Kolejorza” – Bartosz Bosacki. – Lech w niczym nie przypomina Barcelony. Niby trener podkreśla, że długo utrzymują się przy piłce, ale przecież nie na tym to wszystko polega. Równocześnie Bakero krytykuje grę Śląska Wrocław, a wystarczy spojrzeć, gdzie oni są w tabeli, a gdzie jest Lech. Może nie utrzymują się długo przy piłce, ale za to są skuteczni i myślę, że kibice w Poznaniu też byliby bardziej szczęśliwi, gdyby ich zespół grał właśnie w ten sposób – zauważa były reprezentacyjny stoper. Chęć gry podobnej do Barcelony czystą mrzonką nazywa też Juskowiak. – No tak, pewnie że Bakero chciałby wprowadzić w swojej drużynie styl gry Barcelony, ale to jest tylko takie gadanie. Przecież wielu polskich kibiców lubi Barcę i na pewno chciałoby tak grający zespół oglądać na naszym podwórku. Ale frekwencja w Poznaniu chyba mówi sama za siebie – z katalońskim zespołem to nie ma zbyt wiele wspólnego.
Zarzut numer trzy. Lech pod wodzą Bakero nie robi postępów.
Bakero w Lechu zaczął z wysokiego pułapu. Z kibicami w Poznaniu przywitał się, wygrywając z Manchesterem City. Trudno zgadywać jaki – jeśli w ogóle – Bask miał wpływ na wynik tamtego meczu. Później nieźle radził sobie w pucharach, ale w lidze cieniował. Tłumaczył to tym, że w klubie jest zbyt krótko i nie zdążył jeszcze wdrożyć swojej myśli szkoleniowej. Poprzedni sezon Lech pod jego wodzą zakończył na piątej lokacie. Teraz po rundzie jesiennej i dwóch meczach rozegranych awansem z wiosny znów ma przed sobą plecy czterech rywali. Status quo – postępów brak. Bartosz Bosacki, który po poprzednim sezonie w nie najmilszych okolicznościach pożegnał się z Lechem, już wtedy zauważał, że poznański klub z Bakero za sterem daleko nie zajedzie. – Bardzo chciałem mylić się w jego ocenie, ale niestety już wiem, że tak nie było – tłumaczy „Bosy” i dodaje: – Niewątpliwie piłkarzem był wybitnym i ja mu tego wcale nie ujmuję – w końcu nie każdy może grać przez tyle lat w Barcelonie. Ale jako trener się nie sprawdza. Twierdzi, że ma obecnie lepszy zespół niż ten, który zastał rok temu, gdy do Lecha przychodził. Podobno odcisnął na drużynie swoją rękę, ale ja jej jakoś nie widzę. Tak samo, jak nie dostrzegam u Bakero pomysłu na grę Lecha. Zresztą wystarczy spojrzeć, ilu kibiców przychodzi na stadion. Rok temu regularnie było na trybunach po 20 tysięcy ludzi, a teraz najwyżej sześć, siedem – przypomina. W podobne tony uderza Andrzej Juskowiak. – Bakero w momencie, gdy obejmował Lecha powiedział, że ta drużyna nie miała stylu. Po pierwsze to bardzo nieeleganckie wobec poprzedniego trenera. A po drugie, wystarczy spojrzeć, jaką robotę wykonuje teraz w Polonii Jacek Zieliński i który zespół jest wyżej w tabeli, a przecież zawodników obie drużyny mają porównywalnych – podkreśla.
Progresu w postawie Lecha pod batutą trenera Bakero „Jusko” też nie widzi. – Nie zauważyłem, żeby Lech zrobił jakiś postęp w ciągu ostatniego pół roku. Wcześniej można było jeszcze myśleć, że trener nie miał czasu po swojemu przygotować drużyny i tak dalej. Teraz miał wyczyszczone pole. Dostał carte blanche i mógł zrobić wszystko tak jak chciał. No i widać, jak przygotował zespół motorycznie. Jeśli Lech traci pierwszy bramkę, to już raczej nie wygrywa, bo piłkarzom nie wystarcza sił na gonienie wyniku. Taki jest właśnie warsztat Baska – wyjaśnia. O ocenę roku spędzonego przez Bakero przy Bułgarskiej poprosiliśmy też Jacka Dembińskiego. – Prawda jest taka, że przed jego zatrudnieniem Lech miał lepsze wyniki. Był wtedy przecież mistrzem Polski, a teraz nie gra nawet w europejskich pucharach. Można więc powiedzieć, że ten ostatni rok był stracony. No może nie tak w stu procentach, bo przecież w tym roku Lech nadal ma szanse na awans do pucharów – przypomina.
Zarzut numer cztery. Bakero nie ma pomysłu na Lecha bez Rudniewa.
Taktyka Lecha na ten sezon jest prosta i łatwa do odszyfrowania. Cała drużyna ustawiona jest pod grę na jednego zawodnika – Artjoma Rudniewa. Piłki mają mu dogrywać bardziej kreatywni koledzy – Stilić, Murawski i Kriwiec. Poznaniacy strzelili w tym sezonie 29 bramek, a aż osiemnaście z nich było autorstwa Łotysza. Co się działo z Kolejorzem, kiedy Rudniew na chwilę się zablokował? Wszyscy to pamiętamy – pięć kolejnych meczów bez zdobytego gola. Lech nie ma planu awaryjnego. Innej koncepcji, niż notoryczne i powtarzane do znudzenia zagrania piłek w kierunku osamotnionego w ataku Rudniewa. Ten fakt podkreślają zgodnie wszyscy nasi rozmówcy. – Chwała Artjomowi za to, że jest tak skuteczny pod bramką. Bakero w ogóle nie ma żadnego pomysłu na grę i trudno sobie wyobrazić, co by było, gdyby jeszcze Rudniewa w Lechu zabrakło. A już rotowanie Stiliciem, który piłki do niego dostarcza, czy ciągłe zamienianie mu pozycji lub ustawianie w ataku, jak w pamiętnym meczu z Bragą, mija się zupełnie z celem. Nie wiem, czy trener w ten sposób nie chce czegoś Semirowi udowodnić. Pokazać, że on tu rządzi – zastanawia się Bosacki.
– Oczywiście, że Bakero nie ma wizji gry Lecha bez Rudniewa w składzie. Wystarczy przypomnieć sobie serię pięciu meczów bez strzelonego gola, kiedy Artjom się zablokował. Wtedy było doskonale widać, że nie ma żadnego planu awaryjnego. Koncepcji na to, jak poprowadzić grę lub ustawić i rozegrać na przykład atak pozycyjny przez pomocników. Wtedy też po porażkach zaczęło się gadanie trenera o braku szczęścia – przypomina Juskowiak.
Zarzut numer pięć. Bakero to bajkopisarz.
Dziennikarze na pomeczowych konferencjach prasowych, a kibice następnego dnia podczas czytania gazet i portali internetowych nieraz musieli przecierać oczy ze zdumienia. Na boisku Lech grał totalny piach, a Bakero tłumaczył wszystkim w koło, że nie ma w tym ani krzty prawdy. Bo patent na prawdę ma on sam. „Przegraliśmy, ale to był naprawdę dobry mecz w naszym wykonaniu” – zwykł mawiać, a tej dobrej postawy lechitów na boisku nie widział nikt oprócz niego samego. A im dłużej trwała runda, tym Bakero zaczął bardziej odpływać. – Kiedy Lech przegrywa spotkanie ze Śląskiem we Wrocławiu, a potem trener stwierdza, że to był najlepszy mecz jego zespołu w rundzie, to coś jest chyba nie w porządku – podkreśla Bosacki i zwraca uwagę na to, że Bakero często daje obietnice bez pokrycia: – Przede wszystkim bolesne jest to, że w ogóle nie jest szczery. Przypomina mi się, że obiecywał tchnąć w zespół nowego ducha, wspominał też o zmianie taktyki i grze w defensywie na trzech obrońców. Jakoś do dzisiaj tego wszystkiego nie widać – zauważa „Bosy”.
Andrzej Juskowiak mówi wprost – to jest takie angielskie „wishful thinking” w wykonaniu Baska.
– Komentarze Bakero po meczach są bardzo dziwne. Trener przeważnie widzi na boisku coś zupełnie innego niż kibice i wszyscy eksperci. Po słabym albo przegranym spotkaniu stwierdza na przykład, że tak naprawdę Lech zagrał dobry mecz i zabrakło tylko szczęścia. To jego „myślenie życzeniowie” jest dla mnie trochę śmieszne – tłumaczy.
Zarzut numer sześć. Bask jest nieprofesjonalny.
Zarzut sformułowany przez Andrzeja Juskowiaka, oddajmy więc mu głos: – Razi mnie zupełnie nieprofesjonalne podejście Bakero do pracy. Przypomina mi się sytuacja, kiedy na przykład była kilkudniowa przerwa na mecz reprezentacji. Zawodnicy zamiast solidnie trenować, bo przecież nie byli w najwyższej formie, dostali od trenera wolne, a on sam poleciał sobie na tydzień do Hiszpanii. Powiem wprost – dla mnie to jest jakaś szopka i ciężko to w ogóle inaczej nazwać. Tak samo komiczne są teksty Bakero, że on urzęduje w klubie od 8 do 16.30. Naprawdę, jak to słyszę, to ogarnia mnie pusty śmiech – opowiada „Jusko” i podkreśla, że Bakero nie uczy się na swoich dawnych błędach. – Ostatnio sytuacja znów się powtórzyła. Klub zorganizował po zakończeniu rundy spotkanie z kibicami na Starym Rynku. Byli zawodnicy, był nawet prezes. Wszyscy, oprócz trenera Bakero, który już oczywiście poleciał do domu. To jest zupełnie niepoważne – denerwuje się były snajper Lecha.
Kiedy pytaliśmy o pozytywne aspekty trenerskiej pracy Bakero, po drugiej stronie słuchawki przeważnie zalegała cisza. Nalegaliśmy i coś udało nam się z naszych rozmówców wyciągnąć. Chociaż – tak szczerze – to te dobre strony Baska i tak raczej z pozytywnym wrażeniem nie mają nic wspólnego. – Chciałbym coś miłego powiedzieć, ale naprawdę trudno dopatrzeć się czegoś dobrego w grze Lecha. Nawet to posiadanie piłki mnie nie przekonuje. W takim meczu z Zagłębiem do ostatniej minuty nie było widać, kto walczy o mistrzostwo, a kto tylko o utrzymanie w lidze – wyjaśnia Juskowiak.
– Na pewno nie można powiedzieć, żeby trener tak absolutnie wszystko robił źle. Ma jakąś tam swoją wizję drużyny, tylko nie do końca ma pomysł na to, jak wpoić ją zawodnikom. Ale tak naprawdę, to wyniki świadczą o szkoleniowcu, chociaż zależne są nie tylko od niego. Ciężko to ocenić. Powiem tak, z trenerem jest trochę tak jak z zawodnikiem – jeśli nie ma wyników, to może trzeba posadzić go na ławkę – zastanawia się Dembiński. Problemy z komunikacją na linii trener-zawodnicy dostrzega też Bartosz Bosacki. – Może rzeczywiście Bakero widzi dużo na boisku, dostrzega słabe strony przeciwników, ale zupełnie nie potrafi przekazać tego zespołowi. Szczerze współczuję chłopakom, bo mają potencjał odpowiedni do tego, żeby powalczyć o mistrzostwo – ocenia były stoper Kolejorza.
Chcieliśmy solidnie wypełnić dziennikarski obowiązek i wysłuchać dwóch stron – tej oceniającej pracę Bakero negatywnie i tej, która widzi dobre strony. Naprawdę długo zastanawialiśmy się nad tym, kto – oprócz piłkarzy Lecha, osobistego tłumacza Bakero i Andrzeja Dawidziuka – mógłby powiedzieć coś pozytywnego o jego warsztacie. Pomyśleliśmy o Jarosławie Araszkiewiczu. W końcu to były wybitny piłkarz Lecha, a teraz kolega Baska po trenerskim fachu. Wykręciliśmy więc numer do „Arasia” i powiedzieliśmy, że chcemy porozmawiać o pracy Bakero w Lechu. – Nie, dzięki. Naprawdę nie chcę wypowiadać się na ten temat – usłyszeliśmy.
Polegliśmy. O Bakero pozytywnie nie mówi nikt, kto nie złożył podpisu pod umową, sygnowaną równocześnie przez Jacka Rutkowskiego. Słowem – nikt, kto nie jest finansowo uzależniony od kasy płynącej z Lecha.
MACIEJ SYPUŁA