MESSI – miła lektura o miłym chłopaku, ale… nic nowego

redakcja

Autor:redakcja

07 grudnia 2011, 15:06 • 5 min czytania

Już jakiś czas temu do księgarń trafiła książka „Messi” i – patrząc na zestawienie bestsellerów Empiku – zapewne sprzedaje się świetnie. Muszę was jednak przestrzec – nie jest świetna, jest poprawna.
Messi to pierwszy od dawna piłkarz, który swoją grą mnie absolutnie porywa i fascynuje. Jest to zaskakujące nawet dla mnie samego, ponieważ mam ogólną awersję do tzw. „grzecznych chłopców”, do mydłków bez charakteru, do nudnych zawodników wiodących nudne życie. Jeśli zagraniczny piłkarz miał mnie interesować bardziej niż inny, to musiał być co najmniej lekko zwichrowany – jak Romario, jak Gascoigne, jak Maradona. Podziwiałem klasę Klinsmanna, ale wolałem czytać o Mario Baslerze. Nawet wolałem Cantonę od Zidane’a. Wiem, że to głupie, ale tak miałem – dobry piłkarz musiał jeszcze wywinąć numer poza boiskiem, co jakiś czas zbesztać kogoś w prasie, a najlepiej doszczętnie obrazić, bym interesował się w nim stopniu ponadprzeciętnym.

MESSI – miła lektura o miłym chłopaku, ale… nic nowego
Reklama

I nagle pojawił się Messi.

Jego umiejętności są zjawiskowe – to oczywiste. Za moment ustanowi wszystkie możliwe rekordy tak potężnego klubu jak Barcelona i podejrzewam, że przez następne 50, a może i 100 lat nikt tych rezultatów nie poprawi. Jednak – tu sam siebie nie rozumiem – Messi imponuje mi nie tylko na boisku, ale też poza nim. Skromność, z jaką porusza się po świecie futbolu, jest wręcz nienaturalna, ale jemu akurat pasuje. Nuda, którą emanuje, jest na swój sposób sympatyczna i… intrygująca.

Reklama

Tylko czy Messi stanowi materiał na dobrą książkę?

No właśnie – chyba nie. Na poprawną – tak, ale tylko na poprawną. Bo czy w życiu Messiego wydarzyło się coś, poza magicznymi akcjami, które widzieliśmy w telewizji? Czy wszystko, co chcemy wiedzieć o Messim nie zawiera się w filmikach? Chciałem dowiedzieć się, kim jest ten mały Argentyńczyk, kiedy gasną jupitery, ale… dalej nie wiem. Albo inaczej – ciągle żyję w przeświadczeniu, że wraca do domu, coś zje, idzie spać, a następnego dnia znowu strzela gola.

Książkę czyta się nieźle. Jest to jednak pozycja, która nie wpuszcza nas za kulisy, a jedynie pozwala uporządkować ogólnie znane fakty lub je sobie przypomnieć. Oczywiście, autor dotarł do kilku ciekawych postaci, które zabrały głos na temat Messiego (np. lekarz, który aplikował mu hormon wzrostu w Argentynie), zamienił kilka słów z matką, ale i tak odczuwałem niedosyt. Jeśli czytam, że Leo przyjął dziennikarzy „France Football” w domu i tam udzielił im wywiadu po zdobyciu „Złotej Piłki”, to miałem nadzieję, że autor książki o Argentyńczyku też zostanie chociaż wpuszczony za próg. Ale nie – nic z tego. Messi pojawia się raz, po trzystu stronach jest z nim rozmówka. Nie wywiad, ale właśnie rozmówka, w dodatku przeprowadzona na stadionie. Leo mówi, że lubi grać w piłkę i dawać ludziom radość, a potem dostaje telefon od taty, że czeka już cała rodzina z obiadem – i wsiada do windy.

Trochę mało Messiego w Messim, co?

Ale jeśli ktoś tego zawodnika lubi, to może przeczytać. Ja nie żałuję. Co mnie przede wszystkim uderzyło – nie tylko skromność samego Messiego, bo ta jest znana, ale skromność… wszystkich wokół niego. Nikt, ale absolutnie nikt się nie lansuje. Dokładnych cytatów nie przytoczę, bo mi się książka całkiem rozpadła (tragiczne klejenie), ale ujęły mnie dwa fragmenty… Jest cytat z pierwszego trenera Messiego. I pytanie brzmi – co takiego pan zrobił, że Messi wyrósł na tak wspaniałego piłkarza? Ten trener na to: – Jedyne, co zrobiłem, to trzymałem go na boisku.

Piękne.

Zastanawiałem się, co by powiedział Andrzej Dawidziuk – ten od Łukasza Fabiańskiego – gdyby chociaż odkopnął piłkę 7-letniemu Messiemu? Pewnie byłby na ten temat cały rozdział.

Skromny jest też Carles Rexach, wielka postać w historii katalońskiego klubu. Fragment poświęcony sprowadzaniu Messiego do Barcelony powinni przeczytać wszyscy dyrektorzy sportowi w Polsce. Człowiek, który naprawdę na stare lata mógłby już zajmować się tylko sprawami dla klubu kluczowymi (chociaż z czasem okazało się, że sprowadzenie Messiego było kluczowe dla całej historii Barcy) samodzielnie prowadził operację pod tytułem „ściągnąć 13-latka do La Masii”. Było to przedsięwzięcie dość skomplikowane, ponieważ inwestycja w 13-latka zawsze jest obarczona ogromnym ryzykiem, a tu dodatkowo trzeba było sprowadzić do Katalonii całą rodzinę chłopca i jeszcze jego ojcu znaleźć pracę. Przedsięwzięcie nietypowe, czasochłonne, ryzykowne i kosztowne. Rexach wspominał, że Barcelona rzadko ściągała do szkółki dzieciaków spoza Katalonii, jeszcze rzadziej spoza Hiszpanii, a już z innych kontynentów – nigdy. Tutaj dodatkowo chodziło o dzieciaka, który jest ciężko chory i któremu trzeba finansować leczenie (codzienne zastrzyki, ponieważ organizm Messiego – co się zdarza raz na 20 000 przypadków – nie produkował hormonu wzrostu, tak jak organizm cukrzyka nie produkuje insuliny i trzeba ją podawać w inny sposób)

Logistyczny koszmar.

Messi był w Barcelonie testowany, ale Rexach, zajmujący się głównie transferami do pierwszej drużyny – ze względu na ogólne koszty pozyskania – nakazał zaczekać, aż wróci z drugiego końca świata i sam będzie mógł zobaczyć 13-latka w akcji.

No i zobaczył. Szedł wokół boiska, na którym dzieciaki grały mecz, a zanim je okrążył i dotarł do ławek rezerwowych, już wyrobił sobie zdanie: – Bierzemy go natychmiast.

I znów ta skromność. Rexach, nazywany odkrywcą Messiego, mówi mniej więcej coś takiego: – Nie chwalcie mnie za to, że zobaczyłem w tym chłopaku talent. Gdyby wokół boiska spacerował wtedy Marsjanin, też by się zorientował, kto jest najlepszy.

Nie wiem, czy to Messi zaraża ludzi wokół siebie skromnością, czy oni skromnością zarazili jego. Wiem, że razem stanowią grono urocze i niepodrabialne. Pada w tej książce takie zdanie: „Messi nigdy nie uważał się za najlepszego, ale zawsze wiedział, że za najlepszego uważali go inni”.

Ta książka to dość przewidywalna, miła opowieść o dość przewidywalnym (poza boiskiem) miłym chłopaku. Nie oczekujcie dreszczyku emocji, nie oczekujcie wiedzy tajemnej. Ale możecie oczekiwać ogromu informacji, kim jest ten drobny skrzat, który na naszych oczach pisze historię futbolu.

Umiarkowanie, ale zachęcam.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama