Thiago Cionek siedzi skulony w szatni obgryzając ze strachu paznokcie, Mladen Kascelan symuluje uraz, a zespół Korony wysyła do Komisji Ligi długi list z prośbą o bardziej stanowcze sędziowanie. Prawdopodobnie właśnie tak wyglądałaby polska Ekstraklasa, gdyby trafił do niej Vinnie Jones. Jeden z najlepszych piłkarzy wśród profesjonalnych aktorów i notoryczny zwycięzca konkursów na brutala wszechczasów.
Świat został skazany na przyjęcie Vincenta Petera Jonesa w 1965 roku, a miejscem wykonania egzekucji na brytyjskim futbolu okazało się Watford. W jednym z jego pierwszych filmów londyński gangster Brick Top wypowiada słowa: „Czy wiesz co znaczy Nemezis? Zasłużona i sprawiedliwa kara wymierzona za pomocą odpowiednich środków. W tym wypadku uosobieniem Nemezis jest straszliwy chuj. Ja.” Trudno nie odnieść tych słów do piłkarskiej kariery Vinniego, który z brytyjskich boisk uczynił pole karczemnej awantury z czasów wczesnego średniowiecza. Małych angielskich piłkarzy do dziś straszy się potwornym Jonesem, a 1986 rok, czyli przyjście pomocnika do Wimbledonu uważa się za ostateczne uformowanie Szalonego Gangu, przekleństwa wszystkich techników z Premier League.
Wimbledon, zespół przeciętny, jednakże budowany według konkretnej, spójnej wizji. Od IV ligi, aż po awans na najwyższy szczebel rozgrywek, za sprawą ekscentrycznego właściciela Sama Hammama, ale i dzięki charakterowi poszczególnych wykonawców, klub był prawdziwą gildią zabójców, stowarzyszeniem rzeźników, związkiem zawodowym sądowych katów. Właściciel łączący w sobie wszystkie najgorsze cechy pobudliwego arabskiego szejka i wyrachowanego angielskiego biznesmena stał się inspiracją dla zawodników – podczas gdy on proponował im jako premię meczową wielbłąda, czy w charakterze kary stosował wyjścia do opery, oni bawili się w najlepsze, łamiąc nogi rywalom lub podpalając sobie wzajemnie koszulki. Twarzą całej operacji był Vinnie, który aparycją przypominał bardziej ludzi siedzących na trybunach, niż tych biegających po murawie. Tak naprawdę nie tylko aparycją, ale i zachowaniem…
Kartotekę kryminalną Vinniego Jonesa otwiera bodaj najsłynniejsza próba prowokacji w historii piłki nożnej. Paul Gascoigne nie należał do świętoszków, nie zwykł także kłaść się po byle wślizgu, jednak wobec tej interwencji pozostał bezbronny. Gazza po całym incydencie podesłał Jonesowi różę. Ten z wrodzonym wdziękiem odesłałâ€¦ szczotkę do toalet…
Inne osiągnięcia? Ł»ółta kartka w trzeciej sekundzie gry. Połamanie Gary’ego Stevensa tak, że biedak nigdy nie powrócił do futbolu. Nagranie taśmy instruktażowej jak grać, by rywale musieli zapoznać się z ofertą farmakologii i medycyny wobec stłuczeń, złamań i skręceń. Olanie komisji dyscyplinarnej. Mózg komara (przypisał mu go wspomniany Hammam).
Boiskowy Jones był chodzącym materiałem na film biograficzny, albo chociaż gruntowną analizę psychologiczną / psychiatryczną. Fenomen tego zawodnika, a także całej jego drużyny z południowego Londynu polega na połączeniu niepoczytalności i szaleńczej agresji z całkiem niezłym wynikiem sportowym. Co prawda po jakimś czasie rywale znaleźli receptę na Wimbledon (ucieczka!), przedtem jednak ci ludzie z pogranicza futbolu i wolnej amerykanki zdołali zdobyć Puchar Anglii!
(polecamy szczególnie 4:46, doskonale obrazuje sposób „ostrego” pressingu całej drużyny…)
Vinnie Jones, Dennis Wise i reszta szalonej paczki dotarła do finału zostawiając za sobą spaloną glebę. Rozstrzygający mecz z Liverpoolem był zaś gotowym scenariuszem do filmu pokroju „Potężne Kaczory”, czy innego o tej samej osi fabuły. Zbieranina boiskowych zabijaków, wśród których tylko jeden miał okazję coś w życiu wygrać (Cunningham miał parę zwycięstw z Realem), szalony prezes, ekscentryczny trener. Z drugiej strony drużyna sukcesu, profesjonaliści pełną gębą, a na ławce legendarny Kenny Dalglish. The Reds byli wówczas świeżo po pierwszych sukcesach pod wodzą grającego trenera – zaledwie trzy lata wcześniej zdobyli pierwszy w historii dublet. Ich doświadczenie na niewiele się jednak zdało, gdy przyszło im stanąć w ringu oko w oko z Jonesem i jemu podobnymi. Media zapowiadały mecz jako ostateczną bitwę o przyszłość angielskiego futbolu, wojnę dobra ze złem, w którym technika, piękno futbolu, miały pokonać rzeźnię fundowaną przez Wimbledon. Brytyjskie kino charakteryzuje się jednak zaskakującymi zakończeniami…
Skazywani na pożarcie przez Liverpool zawodnicy Wimbledonu zagrali majstersztyk taktyczny idealnie neutralizując wszystkie największe zalety faworyta. W dodatku mieli Lawriego Sancheza, który zdobył gola i bramkarza Dave’a Beasanta. Ten zaś grał mecz życia stanowiący znakomite ukoronowanie dziewięciu lat w bramce Wimbledonu. Był pierwszym bramkarzem-kapitanem w finałowej rozgrywce, a co więcej – był także pierwszym, któremu udało się obronić rzut karny. Zarówno dla golkipera, jak i dla Vinniego Jonesa, a także kilku innych asów z ekipy był to pierwszy i jedyny sukces w ich piłkarskiej karierze. Wielka szkoda, że po tragedii Heysel nie było dane im zagrać w europejskich pucharach – chętnie zobaczylibyśmy starcie brutali z Wimbledonu z takimi zawodnikami jak Jarosław Araszkiewicz, czy Jose Mari Bakero.
Po zdobyciu Pucharu Anglii, Vinnie ruszył straszyć w innych miejscowościach, zwiedzając Leeds i Sheffield, potem jednak wrócił do Londynu – najpierw do Chelsea, a potem znów do Wimbledonu. To właśnie wtedy stracił też olbrzymią część szacunku, jaką darzyli go kibice – stał się idealnym, książkowym przykładem „farbowanego lisa”. Na grę w reprezentacji Anglii nie miał żadnych szans, odkrył więc, że od zawsze czuł się Walijczykiem, a drogę do międzynarodowego futbolu utorowało mu obywatelstwo babci. Pomógł też trochę selekcjoner Bobby Gould, który był znajomym Jonesa z czasów Wimbledonu. – Mieliśmy kokainę, łapówkarstwo i Arsenal strzelający dwa gole u siebie. Ale kiedy myślałeś, że nie będzie już więcej niespodzianek w futbolu, nagle okazało się, że Vinnie Jones jest piłkarzem klasy międzynarodowej – podsumował były reprezentant Anglii Jimmy Greaves. I miał rację. Vinnie zagrał dziewięć meczów, był nawet przez moment kapitanem, ale cała gra dla Walii była zwyczajną farsą.
Tuż po zakończeniu kariery, Jones zajął się aktorstwem, gdzie wreszcie zaprzestano go karać za bluźnienie, bicie, kopanie i strzelaniny. Twarz wielokrotnego recydywisty na głodzie narkotykowym zapewniła mu role w filmach sensacyjnych, w których teoretycznie grał bezkompromisowych zbirów, a praktycznie… samego siebie. Fani brytyjskiego kina pokochali jego postacie z „Porachunków” oraz „Przekrętu”, w których zagrał kolejno – wielkiego, twardego i bezkompromisowego gangstera oraz wielkiego, twardego i bezkompromisowego gangstera. Po tych dwóch, skrajnie różnych rolach otrzymał propozycję filmu, który o mały włos nie stał się jego biografią.
Piłkarz po przejściach, który klepie policjantów, potem prowadzi po alkoholu, wreszcie trafia do więzienia, by tam zorganizować drużynę złożoną z towarzyszy niedoli? Kto wie, może nieco surowszy sąd, może nieco mniej szczęścia i Mean Machine stałby się filmem o wzlotach i upadkach samego Jonesa? Film pokrywa się z życiem piłkarza do momentu zasądzenia odsiadki. W tym wypadku rzeczywistość (póki co) okazała się być łaskawsza od fikcji. Wciąż kojarzony z karierą piłkarską aktor wątek futbolowy dostał jeszcze w filmie Eurotrip, gdzie grał chuligana Manchesteru United. Potem jednak zaczął grywać coraz poważniejsze postacie w kasowych przebojach Hollywood (vide choćby X-man).
Były gracz Wimbledonu, Chelsea i kilku innych drużyn, a jednocześnie bardzo dobrze rokujący aktor szybko zyskał również status „celebrity” – pojawił się na przykład w programie… Big Brother. – To było jak „Lot nad kukułczym gniazdem”. Ja byłem Nicholsonem – skomentował po programie, w którym zajął wysokie, trzecie miejsce. Jones zaliczył też krótkie przygody z muzyką, własnym programem telewizyjnym oraz… literaturą. Jego autobiografia ukazała się jednak przed całą przygodą aktorską, pozostaje więc czekać na drugą część. Objętą także o wątek trenerski, który właśnie podjąłâ€¦
Piłkarz, aktor, celebryta, trener, lecz przede wszystkim twardziel i jeden z ostatnich prawdziwych samców alfa. Prywatnie – od niemal dwudziestu lat żonaty, dwoje zadbanych dzieci, syn właśnie wstąpił do armii. Choć na pozór bezduszny, potrafił przekazać swoje jedyne trofeum, medal za Puchar Anglii w 1988 roku na rzecz reaktywowanego przez kibiców Wimbledonu. Zwolennik Brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Prawdziwy old-fashioned man, który pod szorstkimi manierami kryje twarde zasady i wartości. Nawet jeśli jest psycholem – trochę szkoda, że w piłce już takich nie ma…
JAKUB OLKIEWICZ
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

