Fora rozgrzane do czerwoności, tysiące wpisów na Facebooku i oklaski po każdym udanym zagraniu – choć to wyjątkowo smutny obraz, kibicowsko Gran Derbi nie mogą się równać nawet z meczami naszej pierwszej ligi. Brak fanatyków gości, sponsorowane i wykonywane przez klub oprawy, a także bardzo sporadyczny doping to smutna rzeczywistość tej piłkarskiej uczty. Czy jednak zawsze obraz był aż tak pesymistyczny?
Spór między Realem Madryt i FC Barcelona trwa od wielu lat i ma tysiąc różnych powodów. Z jednej strony odwieczna walka o dominację sportową, z drugiej podtekst polityczny, a nawet narodowościowy. Lojaliści kontra katalońscy nacjonaliści o dążeniach niepodległościowych, poplecznicy generała Franco i jego zdecydowana opozycja. Przez długie lata rywalizacja dwóch największych klubów w Hiszpanii zahaczała o wojnę domową, w której ścierali się zwolennicy centralizmu z Kastylii oraz pragnący autonomii cules z Barcelony.
Konflikt, szczególnie na krótko przed II Wojną Światową był o wiele poważniejszy niż dziś. Krew w żyłach mrozi historia o aresztowaniu i egzekucji prezesa Barcy, Josepa Sunyola, który za pomocą klubu promował również idee wolnej Katalonii. Oczywiście spory między dwoma klubami nie były przyczyną wojny domowej, lecz sprzeczne poglądy polityczne od zawsze podsycały kibicowskie bitwy. Faktem pozostaje też, że dla popleczników generała Franco, przedstawiciele Barcelony byli równie groźnym wrogiem, jak choćby komuniści, czy anarchiści. Wszystko w tym temacie mówi motto Katalończyków – mes que un club (więcej niż klub), które zwraca uwagę na podwójne podłoże wojen z Madrytem.
Przez lata kibice obu klubów zaostrzali spór – od palenia hiszpańskich flag w drugiej dekadzie ubiegłego wieku, przez chuligańskie walki w latach osiemdziesiątych, aż po dzisiejszą nienawiść facebookową. Jednym z pierwszych odnotowanych wybryków kibicowskich był mecz Pucharu Króla, w którym kibice Barcelony zaatakowali sędziego Emilio Gurucetę. Zaledwie 29-letni arbiter wyznaczony do prowadzenia Gran Derbi został pogoniony do szatni, a kibice Barcelony zyskali kolejny argument w dyskusji pod tytułem „sędziowie sprzyjają Realowi”. W owych czasach dymili nie tylko Katalończycy – fani Realu wydatnie przyczynili się do wprowadzonego w 1968 roku zakazu wnoszenia na stadion szklanych butelek. Po porażce ich ulubieńców, Królewscy obrzucili butelkami graczy Barcelony. Mecz zapisał się w historii jako Iluvia de botellas (deszcz butelek).
Lata osiemdziesiąte to złota era kibicowania w Hiszpanii. Kibice byli wówczas najbardziej aktywni i pełnymi garściami czerpali wzorce z zagranicy. Niewyobrażalnie wysokie frekwencje (niemal 100Â 000 osób na meczu z węgierskim Videotonem) i zorganizowany doping czynił z hiszpańskich stadionów naprawdę trudny teren dla innych europejskich zespołów. Kibice w Barcelonie i Madrycie także się rozwijali – Katalończycy założyli grupę Boixos Nois (wściekli chłopcy) z kolei Królewscy powołali Ultras Sur. Obie ekipy cechował radykalny nacjonalizm i nie zawsze zgodnie z ideą fair-play działania, wymierzone we wrogą ekipę. Agresja i tzw. argumenty siłowe były krytykowane przez media i niektórych spokojniejszych kibiców, lecz obie grupy odpowiadały również za tworzenie atmosfery meczowej. Oprawy, doping i uczestniczenie w wyjazdach to zasługi niemal tych samych osób, które były wielokrotnie notowane za pobicia, czy demolowanie mienia.
Oba kluby miały jednakże także fanatyków w wersji light. Dracs 1991 i Almogavers w Barcelonie oraz Ogrullo Vikingo w Madrycie z założenia skupiały się na dopingu i oprawach, odcinając się od incydentów chuligańskich. Te zresztą zostały ucięte na przełomie tysiącleci, gdy kibice z Boixos Nois poszli o jeden krok za daleko – zasztyletowali na stadionie meksykańskiego turystę, który nieopatrznie założył bluzę Realu Madryt. Zdecydowana reakcja klubu wykluczyła z trybun radykalnych nacjonalistów, lecz jednocześnie spowodowała znaczny regres w kwestii dopingu. Nie bez znaczenia pozostała zmiana prezesa – Joan Laporta, który nie tolerował agresji stał się przyczyną bojkotu wielu kibiców z Katalonii, którzy na stadion powrócili dopiero w ubiegłym roku, gdy Laporta ustąpił ze stanowiska. Boixos zmuszeni do banicji działali intensywnie poza stadionami, walcząc ze wszystkim, co lewackie, komunistyczne i anarchistyczne. Jako iż w Hiszpanii trzy ostatnie grupy nie są wcale mniej agresywne od opozycji, wielokrotnie dochodziło do bitew, także na noże.
Nie oznaczało to jednak kompletnego wysiedlenia Boixos Nois z trybun Camp Nou. Najbardziej charakterystyczny i szeroko komentowany na całym świecie wyczyn to oczywiście powitanie Luisa Figo, który „zdradził” Barcę odchodząc do Realu Madryt. Gran Derbi w listopadzie 2002 roku zostało okrzyknięte Partido de la Vergüenza, czyli grą wstydu. Pomijając tradycyjne gwizdy, gdy portugalski pomocnik otrzymywał piłkę, w jego stronę poleciało także mnóstwo obelg, telefonów komórkowych, butelek, a nawet… ryj świni. Figo oberwał zresztą także dwa lata później, gdy Jimmy Jump w finale Mistrzostw Europy cisnął w jego twarz flagę FC Barcelona.
Postępująca komercjalizacja futbolu skutecznie wytępiła spontaniczność towarzyszącą Gran Derbi, jak i całemu kibicowaniu w Hiszpanii. O ile całkiem nieźle wypadają zagraniczne wyjazdy i mecze pucharowe, o tyle ligowe granie pozostaje bez większych opraw. Wpływ na to ma również odgórny przepis, który zdecydowanie ogranicza liczbę kibiców gości podczas El Clasico. Wszystkie najbardziej zaangażowane ekipy z obu stron traktują Gran Derbi z dystansem, przede wszystkim jako święto komercyjnego futbolu. Ultras Sur, którzy potrafią stworzyć niezapomniane oprawy (rzadko, ale jednak) na derbach nie błyszczą, z kolei Boixos Nois jeśli już pojawiają się miastach wyjazdowych, to zazwyczaj kończą w katalońskich pubach.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w Hiszpanii od kilkunastu miesięcy panuje ożywienie. Grupa Ultras Sur coraz częściej prezentuje oprawy, Boixos Nois pokazali się na Superpucharze w towarzystwie pirotechniki. Ci pierwsi nawiązali nawet kontakt z ultrasami z ŁKS-u, co jest warte uwagi przede wszystkim ze względu na szacunek, jaki żywią kibice w całej Europie do polskiego stylu dopingowania. Nie zmienia to faktu, że oczy fanatyków spoza Hiszpanii dużo częściej skierowane są na stadiony we Francji, Serbii, czy Grecji. Nic nie wskazuje na to, by nadchodzące Gran Derbi miało cokolwiek zmienić.
JAKUB OLKIEWICZ