Brazylijska recepta na indolencję

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2011, 12:30 • 4 min czytania

Niektóre numery w pewnych zespołach zobowiązują podwójnie. Ba! Potrójnie. Choć są i takie, które obligują ich „nosicieli” do dobrej gry bez względu na towarzyszące okoliczności i szerokość geograficzną. Od ’10’ oczekuje się zatem bajecznej techniki, taktycznego zmysłu, permanentnie topowej formy i boiskowej maestrii. Rolę zawodnika z '9′ już łatwiej opisać jednym słowem – łowca, snajper, strzelec, goleador, etc. Ma strzelać, nieważne jak, byle skutecznie, do celu.
A jakimi walorami powinien zazwyczaj dysponować ten drugi, niby mniej ważny w boiskowej numerologii, spod znaku szczęśliwej siódemki? Zapytajcie Jonasa Goncalvesa.

Reklama

W Valencii chyba tylko szóstka przypisana wiecznie do wielkich kapitanów i płucoserc zespołu – Gaizki Mendiety i Davida Albeldy ma większe tradycje niż '7′. Wszakże z nią na pasiastej koszulce szyki obronne Lazio czy Barcelony objeżdżał Claudio Lopez. Nad nią, swoją „wielką siłę” eksponował szanowany do dziś na Estadio Mestalla John Carew. W końcu z niej przedmiot kultu dla kibiców klubu ze stolicy Lewantu uczynił David Villa. Tylko Joaquin, przywdziewający biało-czarny trykot z numerem '7′ w poprzednim sezonie nie wpisał się w trend potwierdzający jego wyjątkowość i nieco go „odmagicznił”. I gdy do przejęcia numeru, po odchodzącym do Malagi Ximo, sposobił się przyjaciel Davida Villi, namaszczony przez niego na swego spadkobiercę, Pablo Hernandez, niczym filip z konopi wyskoczył Jonas. Właściwie nie wiadomo skąd. Pojawił się w Valencii nieoczekiwanie, ale szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców pogodnym usposobieniem, by następnie rozkochać ich w swojej grze.

Do Hiszpanii trafił w styczniu 2011 roku z Gremio Porto Alegre. Mając na koncie tytuł króla strzelców Brasileirao, nagrodę imienia Arthura Friedenreicha oraz najlepszy sezon jaki udało mu się dotychczas rozegrać w ogóle, kosztował zaledwie 1,2 miliona euro. Dlaczego tylko tyle? Bo na dniach kończył mu się kontrakt, w Europie niespecjalnie o nim słyszano, a ostatni okres przed przeprowadzką na Stary Kontynent spędził pod znakiem rekonwalescencji po fatalnej kontuzji kolana. Był zatem Jonas inwestycją, która pomimo iż niezbyt ryzykowna, nosiła znamiona mało przemyślanej i wcale nie musiała się zwrócić. Takie też były wobec niego oczekiwania. Niewygórowane. W obliczu fiaska negocjacji z Lorient w sprawie transferu Kevina Gameiro oraz chimerycznej postawy Choriego Domingueza, sprowadzony w trybie awaryjnym Jonas miał po prostu być. Stanowić w odwodzie trenera Emery’ego wentyl bezpieczeństwa, w razie gdyby ten, zmuszony kontuzjami Soldado czy Aduriza, musiał szukać napastnika w zespole rezerw.

Reklama

– Ten klub posiada wspaniałych piłkarzy jak Mata, Soldado czy Aduriz. Jestem przekonany, że w ich towarzystwie będę podnosił swoje umiejętności. Valencia przyciąga piłkarzy najwyższej klasy. Mam nadzieję, że uda mi się wpisać do jej historii – komentował Jonas w pierwszym komunikacie, tuż po oficjalnym ogłoszeniu transakcji.

Szybko przeszedł od pięknych słów do jeszcze piękniejszych czynów. Brazylijczyk przekonał Emery’ego, by ten zaczął myśleć o nim w innych kategoriach, niż tylko jako o potencjalnej zapchajdziurze. Zmiana optyki Baska na rolę, jaką w zespole miał pełnić Jonas natychmiast przekuła się na lepszą grę Valencii, zwiększając wachlarz ofensywnych rozwiązań taktycznych.

Jak gra? Przede wszystkim inteligentnie. Ryzykownie, ale nie brawurowo. Jest typem napastnika, który schodzi z boiska w akompaniamencie oklasków nawet wówczas, gdy nie uda mu się pokonać bramkarza rywali. Doskonale rozumie taktykę, co wśród brazylijskich gwiazdek nie zawsze stanowi normę. Potrafi zaskoczyć kąśliwym uderzeniem, by za moment zaatakować pole karne z bocznego sektora boiska. Zadziorny, choć zawsze w granicach przepisów. Bardziej niż obstrzeliwanie bramki przeciwników, upodobał sobie jednak zaopatrywanie w podania operującego na szpicy Roberto Soldado. Jego asysty zawsze charakteryzuje aptekarska dokładność. Nic dziwnego – jeszcze przed rozpoczęciem kariery zawodniczej Jonas zdobył tytuł magistra farmacji. Choć jego boiskowy przydomek – O Detonador – każe domniemywać, iż w poczynaniach na murawie jest rozedrganym wulkanem energii czekającym na impuls zwalniający zawleczkę, w rzeczywistości stanowi oazę spokoju.

I pomyśleć, że przychodząc do Valencii towarzyszyła mu, jakże krzywdząca i nieuzasadniona, opinia „najgorszego napastnika świata”, wydana na jego temat przez dziennik „El Mundo Deportivo” poparta stosownym filmikiem z youtube’a prezentującym spektakularne pudło.

W sezonie 2011/2012 już nikt na Estadio Mestalla nie wyobraża sobie, by siła ofensywna zespołu miała być budowana wokół kogoś innego. Z Jonasem w składzie i z nieoszacowanym kapitałem, jaki stanowi jego znakomita współpraca z Soldado, Valencia krok po kroku zapisuje się w historii Ligi Mistrzów. Jego bramka w meczu z Bayerem Leverkusen to drugi najszybciej zdobyty gol w historii rozgrywek, a trzy asysty i jedno trafienie przeciw Genk położyły fundamenty pod drugie pod względem wysokości zwycięstwo.

Ukoronowaniem dobrej dyspozycji Jonasa były powołania do Selecao, najpierw na mecz ze Szkocja, w którym debiutował, a następnie na potyczki z Meksykiem, Gabonem i Egiptem. Właśnie Faraonom napastnik strzelił swoje premierowe gole w reprezentacji Canarinhos. Selekcjoner Brazylijczyków, Mano Menezes, tak komentował występ Jonasa: – Środkowy napastnik musi prezentować odpowiednią klasę. Podczas Copa America próbowałem Freda oraz Pato, ale nie gwarantowali tego, o co mi chodzi. Być może to Jonas zostanie pierwszym wyborem.

TOMEK MERCHUT

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama