Robbie Fowler na krańcu futbolowego świata

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2011, 09:27 • 8 min czytania

3 grudnia 2008 roku był dniem, w którym po raz ostatni Robbie „Bóg” Fowler zagrał w barwach Blackburn Rovers oraz, jak się później okazało, także na angielskich boiskach. Wkrótce potem jego umowa na Ewood Park wygasła. Kluby Premier League nie kwapiły się zbytnio do przygarnięcia ponad 30-letniego zawodnika, o dość mocno wyeksploatowanym przez kolejne urazy organizmie. Fowler, słynący z zamiłowania do rozrywkowego trybu życia, nie zakończył jednak wtedy kariery. Mało tego, do dziś zajmuje się profesjonalnie piłką nożną, przywdziewa koszulkę w ukochanym czerwonym kolorze, a także zbiera pierwsze szlify jako szkoleniowiec.
Po odejściu z Blackburn Robbie Fowler pozostawał parę miesięcy bez zatrudnienia. Możliwe, że to widmo dłuższego bezrobocia wymogło na nim odważny ruch jak na piłkarza, który ciągle zajmuje 4. miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Premier League – mianowicie podpisał dwuletnią umowę z australijskim North Queensland Fury. Mimo tego, że od czasów słynnych liverpoolskich „Spice Boys” jego sylwetka nabrała trochę większych gabarytów, to szybko znów stał się jedną z najważniejszych postaci w ekipie z Townsville oraz całej A-League. Samo życie w Australii oraz korzystny klimat, który przyciąga na jesień życia wielu Brytyjczyków również przypadły do gustu Fowlerowi: – Kiedy wychodzę z domu zakładam na siebie t-shirt i krótkie spodenki. Moim jedynym problemem jest tylko to, żeby znaleźć jakieś klimatyzowane pomieszczenie. Z powodu upałów trenujemy tylko popołudniami. Czuję się trochę tak jak wtedy, gdy kopałem piłkę z kumplami po szkole. Podjąłem dość niekonwencjonalną decyzję, ale cieszę się. Prawdę mówiąc, to w jakiś sposób tworzę historię.

Robbie Fowler na krańcu futbolowego świata
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Sielanka w North Queensland Fury nie trwała zbyt długo. Parę miesięcy później klub popadł w ogromne tarapaty finansowe, a Fowler – podobnie jak 7 innych kolegów – został zwolniony z kontraktu na skutek przemian własnościowych. Pomimo nieprzyjemnego zakończenia, popularny „Bóg” mógł zaliczyć pierwszy sezon w A-League do udanych – 9 goli w 26 meczach to przyzwoity rezultat, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że trener wyznaczał mu sporo zadań w środkowej strefie boiska. Kolejnym przystankiem Fowlera w jego australijskiej przygodzie było Perth Glory. Tu także pozostawił po sobie dobre wrażenie i zdobył, tak jak 12 miesięcy wcześniej, 9 bramek w lidze. Szkoda tylko, że partnerzy nie dorównywali mu poziomem, bo zespół z zachodniej Australii zajął dziesiąte, przedostatnie, miejsce w tabeli sezonu zasadniczego. Po zakończeniu rozgrywek w lutym tego roku Fowler wrócił do Anglii, gdzie zajął się zdobywaniem uprawnień trenerskich oraz zaliczył epizody w sztabach szkoleniowych w Bury i Milton Keynes Dons. Wiosną wydawało się jednak, że ponownie przywdzieje trykot w barwach Perth, co nawet zdążył już ogłosić na oficjalnej stronie internetowej właściciel tego zespołu, Tony Savage. Spotkał go jednak spory zawód. – Chcę poświęcić się teraz mojej rodzinie, poza tym jestem w trakcie kursu na licencję trenerską. Z tych przyczyn wolę pozostać w Anglii. Dziękuję wszystkim w Perth Glory za to jak mnie tutaj traktowano – mówił Robbie na początku lipca, żegnając się z klubem z zachodniej Australii.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Wypowiedziane przez niego słowa mocno kontrastują z tym, co się stało zaledwie tydzień później. 8 lipca tego roku klub Muang Thong United, aktualny mistrz Tajlandii, ogłosił zatrudnienie Fowlera. Kraj ten z pewnością może kojarzyć się z bogatą ofertą turystyki seksualnej czy innych uciech dla przybyszów z Europy, ale raczej nie jest to kierunek, który wybierają byłe piłkarskie gwiazdy, aby dorobić do przyszłej emerytury. – Po prostu kocham grać w piłkę nożną. Może to dziwnie zabrzmi, ale ciągle chcę być najlepszy i zdobywać trofea. Zawsze tak było i w Tajlandii na pewno ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie. Nie przyjechałem tutaj na wakacje – zapowiadał Robbie Fowler. Muang Thong United to zespół z obrzeży Bangkoku, który jeszcze dwa lata temu występował w tamtejszej drugiej lidze. Zarząd widzi w przyjściu tak głośnego nazwiska szansę na rozwój nie tylko w odniesieniu do swojego klubu, ale też całej tajlandzkiej piłki. – Jesteśmy zachwyceni, że piłkarz z taką przeszłością zdecydował się przystać na naszą ofertę. Fowler ma wiele znajomości w Anglii. Liczymy, że pomoże nam skontaktować się z wyspiarskim specami od różnych dziedzin, bez których nie istnieje dziś profesjonalny futbol. Wiążemy z nim wielkie nadzieje kontekście naszej drużyny, ale także mamy na uwadze rozwój tej dyscypliny w skali całego kraju. Chcemy dorównać pozycji, jaką w tej chwili zajmują w tej części Azji Japonia i Korea Południowa – mówił chwilę po prezentacji nowego nabytku główny dyrektor Muang Thong, Ronnarit Suewaja. Pochodzący z owianego złą sławą liverpoolskiego Toxteth gracz z miejsca stał się ulubieńcem miejscowych fanów, którzy oprócz wyrazów uwielbienia na każdym kroku, w ciągu pierwszego tygodnia od podpisania przez niego kontraktu na Yamaha Stadium zakupili aż 10 tysięcy koszulek z jego nazwiskiem. Media w Tajlandii określiły tę sytuację jednym słowem – „Fowlermania”. Robbie w nowym miejscu pracy spotkał kilku graczy pochodzących z Wysp Brytyjskich, z którymi mógł sobie porozmawiać w ojczystym języku. Są to 28-letni obrońca, Zesh Rehman, który będąc w kadrze Fulham, został pierwszym Anglikiem pakistańskiego pochodzenia, który zanotował występ w Premier League oraz 21-letni Romone Rose, wychowanek QPR, występujący na pozycji skrzydłowego. Swoją drogą, tego drugiego trzyma się niezłe poczucie humoru, o czym niech świadczą te słowa: – Myślę, że lepiej grać na najwyższym poziomie w Tajlandii niż włóczyć się po angielskiej prowincji. Sądzę, że ta liga prezentuje poziom z pogranicza naszej Premier League i Championship.

Image and video hosting by TinyPic

Robbie Fowler zadebiutował w barwach Muang Thong na początku sierpnia w spotkaniu z Thai Port. Pierwszy mecz nie wywołał entuzjazmu wśród obserwatorów – sprawiał wrażenie wyraźnie ociężałego i nieprzygotowanego do gry na pełnych obrotach. Widać było, że sporo pracy czeka byłego napastnika Liverpoolu, aby znów mógł zacząć straszyć bramkarzy drużyn przeciwnych. W kolejnych starciach obraz ten nie ulegał zasadniczej zmianie – Andrzej Kostyra, komentujący pięściarstwo w Polsacie, mógłby stwierdziłby, że był „wolny jak keczup”.

Fani Muang Thong prędzej niż gola autorstwa „Boga”, doczekali się…objęcia przez niego stanowiska szkoleniowca mistrzów Tajlandii. Dokładnie 30 września z posadą tą pożegnał się Henrique Calisto, a działacze klubu ogłosił, że od tego dnia Fowler będzie grającym coachem. Niektórzy kibice, mimo ogromnego szacunku i uznania dla jego osiągnięć, dość chłodno przyjęli to posunięcie prezesów. Padały zarzuty o jego zbyt małym doświadczeniu trenerskim, a także podnoszono, iż za krótko przebywa w Tajlandii, by móc wiedzieć jak należy postępować z tubylcami. Jakby na przekór tym obawom, wejście w sferę nowych obowiązków było dla Fowlera jak najbardziej udane i zakończyło się zdobyciem trzech punktów dzięki zwycięstwu nad Samut Songkhram. Cały czas jednak pewien zawód mógł sprawiać fakt, iż Robbie Fowler dalej nie potrafił znaleźć sposobu na umieszczenie futbolówki w siatce rywali. Na szczęście była to jedynie kwestia czasu. Paręnaście dni później zdobywca 163 goli w angielskiej ekstraklasie odniósł podwójny sukces – prowadzeni przez niego zawodnicy Muang Thong rozgromili 4:1 Rai United, a Fowler był tym, który rozpoczął wielkie strzelanie tamtego wieczora na Yamaha Stadium. Niestety, obecnie Anglik i jego ekipa mają sporego pecha, który nie pozwala im regularnie pokazywać swoich umiejętności. Wszystko przez gigantyczne powodzie, które nawiedziły Półwysep Tajlandzki i nie ominęły również peryferii stołecznego Bangkoku, w tym i stadionu United. Ł»ywioł spowodował, iż wiele meczów zostało odwołanych i przełożonych na inne terminy. Jak widać na poniższym zdjęciu nikt nie odmawia udzielania pomocy przy usuwaniu skutków żywiołu, nawet najbardziej znany piłkarz w historii całej ligi.

Image and video hosting by TinyPic

Dotychczasowy bilans trenera Fowlera to trzy spotkania i trzy zwycięstwa. Muang Thong pod jego wodzą zajmuje drugie miejsce w tabeli 20-zespołowej Thai Premier League, ale dalej ma dziewięć punktów straty do lidera – Buriram. Mogłoby się wydawać, że Robbie świetnie odnalazł sposób na dotarcie do miejscowych piłkarzy, jednak to nie do końca prawda i nie chodzi tu wcale o jakiekolwiek konflikty z podopiecznymi. – Wiadomo, że to jego pierwsza samodzielna posada trenerska. Uczy się i sądzę, że w przyszłości będzie odnosił sukcesy. Mam tylko jedną uwagę, „Bóg” musi starać się mówić wolniej, miejscowi chłopcy nie zawsze wiedzą, o co mu chodzi. Typowy liverpoolski akcent jest trudny do zrozumienia dla tubylców – zauważa Zesh Rehman, który utrzymuje najbliższe stosunki z byłym napastnikiem reprezentacji Anglii. Udany początek kariery trenerskiej Fowlera nie przeszedł niezauważony w brytyjskich mediach. Dziennik „Daily Mail” zamieścił nawet rozmowę z reprezentantem Irlandii Północnej i byłym klubowym kolegą Robbiego z Cardiff City, Warrenem Feeneyem, w której to ten stwierdził, iż Fowler jest bardzo zainteresowany objęciem sterów w jego drużynie narodowej. – Kontaktowałem się z nim. Powiedział mi, że chciałby objąć naszą kadrę – mówił Feeney, który teraz występuje w Plymouth w angielskiej League Two. Póki co, wydaje się, że sprawa przycichła, ale federacja północnoirlandzka w dalszym ciągu nie zapełniła wakatu po Nigelu Worthingtonie. Kto wie co przyniosą w tej kwestii kolejne tygodnie?

Robbie Fowler pytany o swoje plany i marzenia na przyszłość odpowiada, że najchętniej – co chyba nikogo nie dziwi – powróciłby w roli menedżera tam gdzie zaczynał grać w piłkę nożną, czyli na Anfield. – Jeśli mam być szczery, to z największą radością chciałbym któregoś dnia poprowadzić Liverpool. Gdyby tylko była taka możliwość, to wróciłbym tam już jutro. Nie żyjemy jednak w świecie marzeń, a tylko tam coś takiego mogłoby się wydarzyć. W każdym razie moim celem jest powrót do „The Reds”. Ten klub to spory kawałek mojego życia – mówi 36-latek. Na razie trzeba jednak powrócić do rzeczywistości i szykować formę oraz taktykę na kolejny mecz, tym razem na wyjeździe przeciwko Tero Sasana.

MARCIN MARCZUK

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama