Jego karierą kieruje ta sama agencja menedżerska, której klientami są Afellay, Kuyt, Heitinga czy Vennegoor of Hesselink. Drugi sezon gra w Eredivisie, a w Australii piszą o nim „wschodząca gwiazda”. Do tego ma polsko brzmiące nazwisko, jak najbardziej polskie imię, paszport i ojca Polaka, który przed laty wyemigrował na Antypody. Nazywa się Adam Sarota. Postanowiliśmy sprawdzić, kim naprawdę jest człowiek, który niedawno rozgłaszał, że interesuje się nim reprezentacja Polski, a dziś ochoczo występuje w kadrze „Kangurów”. No i dlaczego w mediach robił z siebie durnia, żonglując dziwnymi wypowiedziami i zmieniając zdanie jak chorągiewka…
Przed rokiem, tuż przed meczami z Ukrainą i Australią, Sarota uraczył dziennikarzy informacją, że nasza federacja jest poważnie zainteresowana jego grą dla Polski. Problem w tym, że zajmujący się grzebaniem w drzewach genealogicznych Maciej Chorążyk zrobił na to wielkie oczy, a Smuda w swoim stylu zapytał: – A kto to jest? Piłkarz czy jakiś dziennikarz? Nie znam go i nie ma nic na rzeczy…
Tytułem wstępu przynajmniej odpowiemy Smudzie. Tak, Adam Tomek Sarota to z całą pewnością piłkarz. Do tego z polskimi korzeniami, choć urodzony i wychowany w Australii. 23-letni ofensywny pomocnik, którego kiedyś uznano największym talentem lokalnej ligi juniorów, a później wytransferowano do Holandii. Trener Brisbane Roar – Ange Postecoglou wypatrzył go w rozgrywkach młodzieżowych i włączył do kadry zespołu. Wystarczyło, że Sarota zagrał piętnaście razy w lidze, a szanowany w Australii Frank Farina już polecił go znajomemu z Holandii i wysłał do Utrechtu.
Co było dalej? Debiut z De Graafschap wypadł bez zachwytu. Nowicjusz zastąpił pauzującego kapitana – Michaela Silberbauera, ale ewidentnie zjadła go trema, bo przy pierwszym kontakcie stracił prostą piłkę, a później już tylko biegał w kółko, podając na alibi. Nagle jednak, chwilę po debiucie, wypalił dziennikarzom: – Kontaktowała się ze mną polska federacja. W tym momencie jest mną na pewno bardziej zainteresowana niż australijska. To ciekawa opcja, tym bardziej, że Polskę czeka wielki czas w związku z organizacją mistrzostw Europy.
W PZPN zarzekają się, że nie znają człowieka i nigdy o nim nie słyszeli. Patrząc zresztą na Smudę, nikt chyba nie ma wątpliwości, że mógłby się zastanawiać czy ta cała Sarota to faktycznie nazwisko, czy może kurort wypoczynkowy w Australii. Z drugiej strony, trzeba przyznać – chłopak dedukował nieźle. Na zasadzie – jest okazja zrobić wokół siebie trochę szumu, więc go zróbmy. A nuż coś się z tego „urodzi”… Tym bardziej, że medialna maszynka ruszyła w momencie. Zaraz mieliśmy w prasie wypowiedź jego ojca, który przekonywał, że Adam dorastał jako kibic „Socceroos” i oczywiście zawsze marzył o grze dla Australii. Ale jeśli ta nie będzie go chciała, może też zagrać dla Polski. Dlaczego miałby odpuścić tę szansę?
Dlaczego? Może dlatego, że PÓKI CO nie jest nikim więcej, jak zwykłym średniakiem, który zagrał góra 30 spotkań w dorosłej piłce. Nawet jeśli w Australii wiążą z nim nadzieje, a były trener Utrechtu, Ton du Chatinier mówi, że dobrze się rozwija, emanuje spokojem i ma niezły przegląd pola. Ma czy nie ma – Eredivisie na razie nie podbił. W poprzednim sezonie zagrał w ośmiu meczach, jako wchodzący rezerwowy, a zasłynął głównie z tego, że po pucharowym meczu z Twente został prawie zlinczowany przez kibiców rywala. Dopadli go, gdy z dwoma innymi rezerwowymi próbował przejść z trybun na klubowy parking. W efekcie, jeden z zawodników stracił telefon, drugi zarobił guza na głowie i tylko Sarota się jakoś wywinął.
W tym sezonie, na pocieszenie, dołożył cztery występy w lidze i wreszcie dwa towarzyskie… w kadrze „Kangurów”. Być może selekcjoner powołał go trochę na wyrost. Dla świętego spokoju, żeby udobruchać chłopaka i jego rozterki, a być może faktycznie coś w nim widzi. W każdym razie dał szansę w grach z Walią i Malezją, a ostatnio powołał na mecze o punkty z Omanem i Tajlandią (Australia gra w azjatyckiej strefie el. do MŚ – przyp. PM).
Całe szczęście. Może przynajmniej przestanie żonglować wypowiedziami o grze dla Polski. Bo chyba nie ona była jego pierwszym celem?
Ciekawe zdanie na temat Saroty wyraża dziennikarz „The Cairns Post”, który opisywał jego występy w Australii. „W lidze prezentował się obiecująco, a jego szybki progres nie umknął trenerowi Holgerowi Osieckowi. Mieliśmy informacje, że Polska się nim interesuje, ale on przecież urodził się u nas i zawsze była to dla niego kadra pierwszego wyboru”. Dziś Sarota oczywiście wypowiada się, jakby nigdy nie było tematu, a cała historia od początku była wymyślona i kontrolowana przez niego samego. Aż znów zacytujemy: – Gra w reprezentacji Australii to dla mnie wielki honor. Cieszę się, że coraz częściej jestem częścią tego zespołu. Zawsze było to moim marzeniem. W końcu w tym kraju się urodziłem, tutaj się wychowałem, tu mam rodzinę i przyjaciół… Ciekawe tylko, jak mają się do tego niedawne deklaracje, że jeśli selekcjoner Australii wyśle zapytanie w jego sprawie, odpowiedź na pewno będzie twierdząca. Chociaż powołaniem od Smudy też nie pogardzi.
Skąd my znamy te manewry? „Nie chcecie mnie? Zastanówcie się, bo Polacy już o mnie pytali!” Całe szczęście, że Australijczycy zrobili to pierwsi. Z takim podejściem, wolelibyśmy w kadrze Macieja Rogalskiego z Piotrem Malinowskim.
PAWEŁ MUZYKA
