Kiedy jest się Murzynem i gra się w piłkę, czasami może być ciężko. Jednak kiedy jest się czarnoskórym Ł»ydem o indiańskich korzeniach jednocześnie grając w klubie sympatyzującym z ideałami Benito Mussoliniego, każdy po pierwszym rzucie oka pyta czy taki zbieg okoliczności jest w ogóle możliwy. Po drugim, trzecim i trzydziestym trzecim zastanawia się jak ktoś taki musi mieć ciężko. Przed wami Aron Winter.
Zwykle początki artykułów przedstawiających jakiegoś zawodnika zaczynane od miejsca urodzenia nudzą. W końcu kogo obchodzi, czy piłkarz urodził się w Arnhem, Berlinie czy Maladze? W tej opowieści ta kwestia jest jednak istotna. Otóż Arona Wintera świat przywitał 1967 roku w Paramaribo, stolicy Surinamu, który wtedy zwany był Gujaną Holenderską. Jak wielu innych rodaków postanowił przenieść się do kraju-matki, gdzie mógł w pełni rozwinąć swój talent piłkarski (o dziwo z zawodników urodzonych w Surinamie można by złożyć jedenastkę mogącą spokojnie rywalizować z ekipą Oranje).
W domu państwa Winterów zapewne notorycznie trwała światopoglądowa dysputa. Ojciec Arona był muzułmaninem, za to matka Ł»ydówką. Nasz bohater wybrał drogę swojej rodzicielki i już w tym momencie wszedł w zatarg z kibicami Lazio Rzym, których poznał lata później.
Poważna karierę rozpoczynał w holenderskiej Mekce futbolu – Amsterdamie. Ajax już wtedy słynął z bardzo dobrego szkolenia, więc nic dziwnego, że i Winter rozwinął swoje możliwości do maksimum. W sezonie 85/86 jeszcze grywał ogony, lecz już rok później stał się podstawową częścią bloku defensywnego „Joden”. Przez kolejnych czternaście lat miał okazję zapomnieć co oznacza termin „przesiadywanie na ławce rezerwowych”. Jednak nie przenośmy się w czasie tak szybko. Co do „Joden” to akurat w tej kwestii Aron miał spore szczęście. Gdzież indziej mógł znaleźć azyl od antysemityzmu jak nie w ekipie noszącej przydomek „Ł»ydzi”? Sam pseudonim wziął się z czasów II wojny światowej, gdy stolicę zamieszkiwało ok. 140 tysięcy wyznawców judaizmu. Jak widać Amsterdam był dla Wintera miejscem na wskroś korzystnym do ukazaniu światu swojego kunsztu.
Piłkarsko szło mu całkiem nieźle. Mistrzostwo Holandii, Puchar Holandii, Puchar UEFA, czy indywidualna nominacja na najzdolniejszego, młodego zawodnika w kraju. Do tego jako młodzian miał przyjemność współpracować z wielkim Johanem Cruijffem. Siłą i największym przekleństwem naszego bohatera była wszechstronność. W reprezentacji ciągle był „numerem dwanaście”, niby jedynie minimalnie za najlepszymi, ale jednak za. Gdy któryś z partnerów nie mógł wystąpić najczęściej padało na Arona. Trochę dołująca sprawa – nigdy nie jesteś wystarczająco dobry by zaczynać, lecz ciągle jesteś potrzebny. Winter się jednak nie skarżył – to był jego kolejny atut. Dzięki takiej postawie po cichutku kolekcjonował kolejne występy w kadrze, wyjechał również na EURO 88, z którego wrócił ze złotym medalem.
– Zaczynałem w bardzo młodym wieku. Dołączyłem do kadry w 1987 roku, debiutowałem przeciwko Grecji zmieniając van der Gijpa. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy! Kiedy jesteś młody nie masz tylu stresów, po prostu wychodzisz grać w piłkę. Kiedy się starzejesz zdajesz sobie bardziej sprawę ze stawki o jaką grasz, tracisz na to energię. Wtedy po prostu chciałem pograć. – opowiadał o swoim debiucie w reprezentacji.
Sielanka skończyła się po sezonie 91/92. Wtedy to Winter zdecydował się na rzecz co najmniej zastanawiającą – transfer do Lazio Rzym. Materiałem na klubowego kolegę Di Canio (w klubowej szatni spotkali się w 1995 roku) był marnym. Pomijając kwestie czysto piłkarskie, dość ryzykowną decyzją wydaje się pchanie do klubu, którego kibice to w większości jawni faszyści będąc ciemnoskórym Ł»ydem. W dobrym przyjęciu nie pomagał sobie występami takimi jak ten w rywalizacji z Milanem:
Fani ekipy ze stolicy byli całkiem kreatywni w utrudnianiu życia zawodnikowi. Zaczęło się standardowo – banany i udawanie małp. Niedługo potem przyszły najbardziej popularne hasła jak: „Wracaj do domu Ł»ydzie”, „żydowska małpa”, „Ł»ydzi – won. Murzyni – won. Aron Winter – won x 2”. Niestety pewna grupa kibiców była jeszcze bardziej kreatywna. Po jednym z treningów przyozdobili bramę wejściową napisem „arbeit macht frei”, a do tego niczym Dante w „Boskiej komedii” zasugerowali, iż właśnie trafił do piekła.
Kolejny, niezbyt miły przypadek – Sinisa Mihajlovic, którego poznał już jako zawodnik Interu, zagorzały fan Slobodana Milosevicia, co raczej nie stanowi pozytywnej reklamy z perspektywy kogoś takiego jak Aron. Wypowiedzi, na których Serb dał się przyłapać nie poprawiały jego wizerunku. Wystarczy wspomnieć o „pieprzonej czarnej małpie”, którą tłumaczył w ten sposób: – Nie nazwałem go czarną małpą. Powiedziałem „Pieprzone czarne gówno” – genialna riposta.
Zdanie trenera zespołu raczej nie poprawiało nastroju Wintera. W końcu „nie był to żaden rasizm, to żart, który mógł rozśmieszyć wielu”, czysta prawda, przynajmniej ostatnie wyrazy, idiotów mamy przecież pod dostatkiem.
W niezbyt przyjemnej atmosferze wytrzymał długo – aż cztery sezony, w ciągu których zdążył rozegrać ponad 120 spotkań, strzelając aż 21 bramek. Karierę zakończył w tym samym miejscu, w którym zaczął, w międzyczasie przywdziewając jeszcze barwy Interu Mediolan i Sparty Rotterdam, do tego śrubując licznik reprezentacyjnych gier, który stanął na 84 meczach (przy okazji wziął udział w siedmiu wielkich turniejach).
Obecnie Winter jest trenerem grającego w MLS Toronto. Już na samym początku zapowiedział: – Będę starał się wpoić moim podopiecznym kulturę – mógł próbować to robić już we Włoszech, lecz tym razem chodziło jedynie o kulturę gry.
Wzorce czerpał od najlepszych. Od momentu zatrudnienia Holendra Toronto miało zacząć imitować Ajax Amsterdam. Pierwszym krokiem była zmiana taktyki na 4-3-3, któremu to zestawieniu w stolicy kraju tulipanów hołdują od bardzo dawna. Do tego zaczął wymagać od piłkarzy myślenia, co wedle obrońcy, Dana Gargana jest nowością w MLS. Wcześniej królowała znana z polskich boisk „dzida do przodu”. Nowego szkoleniowca chwalił też Julian de Guzman: – Nigdy nie miałem okazji być częścią w pełni zorganizowanej taktycznie drużyny. Do teraz – cukrował Kanadyjczyk.
Jednak najważniejszą zasadą w ekipie Toronto stało się motto, któremu wierny był Aron – „Nie ma nic większego i ważniejszego niż drużyna”. Udowodnił, iż nie są to puste słowa podczas konfliktu z Adrianem Cannem, gwiazdą drużyny i MVP z roku 2010. Jasno i wyraźnie podkreślił, iż kolektyw jest najważniejszy pozostawiając krnąbrnego zawodnika w domu. W końcu się jednak przeprosili i kapryśny zawodnik stwierdził, że „za Winterem poszedłby w ogień”. Póki co wyniki są średnie, jednak osobiście obstawiamy, że się odkuje.
KACPER GAWŁOWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]