Tomasz Wieszczycki, znany człowiek honoru, który potrafił wejść na trening z pretensjami do piłkarzy, że mają czelność na cokolwiek narzekać, odszedł z ŁKS-u. Odszedł, ponieważ mu nie płacono. Wprawdzie czasami pojawiała się plotka, że pracuje społecznie – z miłości do klubu, w którym się wychował – ale widocznie plotka nie miała pokrycia w faktach.
To dopiero rechot historii.
Kiedyś kibice ŁKS skandowali „Wieszczu wróć, czeka Łódź”. Jak już wrócił w roli działacza, to wymagał miłości do łódzkiego klubu (czytaj: grania za friko) od zawodników, którzy tak naprawdę z ŁKS-em nie mają nic wspólnego i którzy z kopania piłki zarabiają na życie. Jednocześnie często sam podkreślał swoje dawne zasługi, wspominając między innymi mistrzostwo z 1998 roku – co spotykało się w szatni z uśmiechami politowania. Dobre sobie – spodziewał się od zawodników spoza Łodzi bezwzględnej lojalności wobec klubu, który im nie płaci (do dziś nie zapłacono nawet premii za awans do ekstraklasy), a jak przyszło co do czego, to z powodu zaległości uciekł jako pierwszy. On, wychowanek ŁKS-u, człowiek majętny, poruszający się luksusowym samochodem i opowiadający w prasie o swoich udanych giełdowych inwestycjach. On właśnie, łodzianin z krwi i kości, rzucił tę robotę jako pierwszy. A ci, do których miał pretensje, że żądają kasy, jakoś zostali.
Kibicom ŁKS-u współczujemy takiej ikony.
Na szczęście kiedyś Tomek jeszcze wróci – jak pojawi się majętny sponsor. Wtedy nasz pupilek oznajmi, że ŁKS ma w sercu i że temu klubowi się nie odmawia (a tak w ogóle, to może pracować za darmo, ale pod warunkiem, że pensja będzie na czas).