„Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle”. „Ten mecz był taki sam, jak cała nasza runda – niby wszytko dobrze, a na koniec i tak wychodzi kicha”. To tylko najbardziej kulturalne komentarze ludzi związanych z Wartą Poznań po meczu z Pogonią Szczecin. „Zieloni” przegrali, co tu dużo mówić – frajersko, z liderem pierwszoligowej tabeli i zamiast w miarę spokojnej zimy zafundowali sobie kolejną burzę w szatni. Kilku piłkarzy już ma pewnie spakowane manatki, podobnie jak trener Araszkiewicz. Izabella Łukomska-Pyżalska wymieniła już w tej rundzie trzech szkoleniowców, a przed startem rundy wiosennej zapewne nie zawaha się poszukać kolejnego. „Araś” dostał na pracę trzy mecze i furory nie zrobił.
Raz do przodu, raz remis, raz w łeb. Jak to się ładnie mówi – bilans dupy nie urywa.
I nie wydaje się, żeby urwał ją pani prezes. Ale „Araś” po meczu wcale nie wyglądał na zrozpaczonego. Zamiast wściekłości, na jego twarzy gościł uśmiech człowieka pogodzonego z losem. Rozwścieczony za to był trener Pogoni – Marcin Sasal, który nawet pół godziny po końcowym gwizdku krążył wokół szatni niczym tygrys w klatce, rozmyślając za co sędzia wyrzucił go na trybuny. A „Araś”? „Araś” na konferencji prasowej zjawił się wyluzowany i w dobrym humorze. Co prawda na początku smęcił, że po nocach śnić mu się będą zmarnowane sytuacje jego piłarzy, ale na pytanie, kto z Warty odejdzie zimą odpowiedział już z rozbrajającą szczerością i uśmiechem na twarzy: „pierwszy na wylocie to jestem ja”.
Później było jeszcze ciekawiej. Szkoleniowiec poznaniaków zdawał sobie sprawę, że salę konferencyjną opuszcza już raczej po raz ostatni i na pamiątkę chciał zabrać sobie tabliczkę z napisem: „Jarosław Araszkiewicz – trener Warty Poznań”. A że było to już prawdopodobnie jego oficjalne pożegnanie z Wartą, to postanowił dobrać do tego odpowiedni akompaniament. Wychodząc z szatni podśpiewywał starego, dobrego Mieczysława Fogga.
„Ta ostatnia niedziela…”. Zaiste wymowne.
MS