Jachty, słońce i pieniądze. Krezusi z księstwa Monaco na samym dnie

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2011, 12:36 • 6 min czytania

29 maja, po raz pierwszy od ponad trzydziestu lat, opuścili boiska Ligue 1 tylnymi drzwiami. – AS Monaco w drugiej lidze, nie spodziewaliśmy się, że może do tego dojść – prawie przepraszającym tonem mówili piłkarze Lyonu, którzy wbili ostatni gwóźdź do tej eleganckiej trumny. Sportowa wizytówka księstwa Monaco jest dziś na dnie, od którego w dodatku nijak nie potrafi się odbić.
W piłkarski niebyt popada kraina – mogłoby się wydawać – miodem i mlekiem płynąca. Kraina, w której idąc ulicą co sto metrów napotykasz jeśli nie na wypolerowanego czarnego Hummera, to najnowszy model Porsche albo sprowadzonego ze Stanów Dodge’a. Księstwo, w którym dla podatkowych zysków meldują się topowi sportowcy i celebryci, a w pobliskim porcie cumują największe jachty ludzi, którzy w miejscowym kasynie bez mrugnięcia okiem mogliby przegrać milion euro w loterii fantowej.

Reklama

Tytułem długiej dygresji – słyszeliście, ze najbogatsi ludzie świata od kilku lat licytują się, który z nich stanie się posiadaczem największego jachtu? Dla zasady potrafią płacić setki milionów euro (nawet po dwa miliony za metr powierzchni) tylko po to, by grupa łebskich architektów wybudowała im statek, który ze względu na swoje rozmiary nawet nie jest w stanie wpłynąć do niektórych portów. Lądowisko dla helikopterów albo mała łódź podwodna to w zasadzie standard. Jan Kulczyk ma w swoim salę kinową, a na pokładzie stale pracuje 30-osobowa załoga.

Wiąże się z tym nawet pewna historia. Kilka lat temu znajomy fotoreporter wybrał się do Monte Carlo na wyścig Formuły 1. Jak to na takich wyjazdach bywa, zamiast pracować łaził gdzieś pewnie po okolicy, więc opowiada: – Spaceruję sobie spokojnie po porcie, bo do wyścigu jeszcze kilka godzin. I nagle widzę, że przypływa jakiś wielki jacht. Zrobiłbym mu nawet zdjęcie, ale aparat akurat został w samochodzie, a to ze dwa kilometry drogi. Kilka dni później wracam do Polski, a tam w „Fakcie” zdjęcie od czytelnika. Dokładnie ten sam jacht. Na pokładzie Kulczyk – w garniturze i z biało-czerwoną flagą „Kubica”…

Reklama

Nic dziwnego, że szlag go trafił. W tych czasach za takie zdjęcie można było zarobić jeszcze całkiem niezłe pieniądze. W każdym razie, mówi się, że jacht Kulczyka zrobił wrażenie nawet na samym księciu Monako i to do tego stopnia, że postanowił sprawdzić, kim jest jego właściciel.

Image and video hosting by TinyPic

Po co to wszystko piszę? Właśnie po to, by nakreślić kontekst i uświadomić, że na dnie francuskiej Ligue 2 nie znalazła się jakaś – z całym dla niej szacunkiem – Odra Wodzisław, tylko klub z szóstym do niedawna budżetem we Francji, w którym na ławce siedział młody Adebayor, a po boisku biegali Evra z Morienteses. Ten sam, który w 2004 roku ogrywał Real i Chelsea (pamiętacie 8:3 z Deportivo?) i dopiero w finale Ligi Mistrzów dał się pokonać FC Porto.

Tak było kiedyś. Monaco od kilku lat popadało w przeciętność, ale mimo wszystko, jak to się mogło stać, że z ligi zleciał klub mający w swojej kadrze Daniela Niculae, Diego Pereza, Eduardo Costę, Park Chu-Younga czy Nicolas N’Koulou? Zawodników, których na wybrzeże Francji przywiodła być może ładna pogoda i raj podatkowy, ale jednak posiadających sportową jakość, którą dziś prezentują w innych klubach. Francuscy eksperci twierdzą, że to musiało się zdarzyć. Kac po wystawnej balandze sprzed kilku lat, kiedy w Monaco nie szczędzono grosza, a do tego co chwilę zmieniano piłkarzy, trenerów i prezesów. W ciągu ośmiu lat czterokrotnie wymieniono kadrę zarządzającą klubem.

Image and video hosting by TinyPic

Już kilka lat temu pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu i dopiero interwencja pałacu, poszukiwania nowych inwestorów i przychylność lokalnych banków sprawiły, że ASM wyszło jeszcze na prostą. Dziś znów jest na poważnym zakręcie i ma do posprzątania wielki bałagan. Piłkarzom zaproponowano obniżenie pensji o 40 procent. Największe nazwiska szybko zniknęły, a skład oparto na wychowankach akademii w La Turbie. Klub stracił miliony euro z telewizyjnych transmisji, ale przede wszystkim stracił kibiców. Już w Ligue 1 na stadion przychodziło po osiem, góra dwanaście tysięcy ludzi. Dziś dziennikarze ironizują, że po boisku pląta się więcej osób niż chce ich oglądać. Nie masz co robić w piątek wieczorem? Przyjdź na Stade Louis II. Miejsce na pewno się znajdzie.

Pytanie, czy jest tam co obejrzeć? Monaco zajmuje OSTATNIE, dwudzieste miejsce w tabeli. Z czternastu meczów wygrało jeden, a najlepszym strzelcem zespołu nie jest już ani Morientes, ani Shabani Nonda, tylko 21-letni Valere Germain. W jednym z ostatnich wywiadów mówił: – Po którymś z treningów zebraliśmy się w szatni bez trenerów. Tak, żeby pogadać ze sobą twarzą w twarz. Przerwa zimowa zbliża się wielkimi krokami. Musimy podnieść głowy i zdobyć kilka punktów… Trener Marco Simone dodaje: – Monako padło ofiarą tsunami. Wszystko zostało zmiażdżone, a wiele błędów przeszłości połączyło się w jedną katastrofę. Musimy zacząć od podstaw i odbudować wszystko. Na razie klub na pewno nie jest gotowy, by wrócić do Ligue 1.

Simone pracuje pod dużą presją. Zrezygnował z łatwych pieniędzy, które zarabiał jako skaut i telewizyjny ekspert, co celnie kwituje Didier Deschamps: „Marco szybko przekona się, jak wygodnie mądrzyć się z telewizora i krytykować decyzje innych”. Dziś inni krytykują jego. Mówią, że ma więcej żelu na głowie, niż w niej rozumu, a jeden z prasowych felietonów zatytułowano „Fryzura nie czyni trenera”. Wkrótce może podzielić los poprzednika, który jeszcze w poprzednim, spadkowym sezonie stwierdził, że czuje się, jakby piłka była dla jego zawodników bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć im przy nodze. Po jednym z treningów, wychodząc spod prysznica, został poproszony do gabinetu prezesów, a w tym samym czasie jego asystent ogłosił drużynie, że trener został zwolniony.

Borykające się z kłopotami Monaco zdołało ściągnąć do siebie starego wyjadacza – Ludivica Giuly, Afolabiego z Salzburga czy Yatabare z Caen. Liczyło na sentymentalny powrót Trezegeut czy Gaela Giveta, ale de facto musi oprzeć się na młodzieży. Co dalej? Opcje są dwie. Jerome de Bontin, bliski doradca księcia Monaco, uważa, że klub powinien otworzyć się na zagraniczny kapitał i pójść śladem Paris Saint Germain. W prasie przewijały się już nawet kandydatury angielskich i rosyjskich inwestorów, ale w księstwie nadal podchodzi się do nich nieufnie.

Druga opcja to utrzymanie tożsamości ASM i mozolna próba podniesienia się bagna, wreszcie mądrym zarządzaniem klubu. Książe Albert ma o czym myśleć. Z jednej strony chciałby, aby AS Monaco nadal było elitarną wizytówką elitarnego miejsca. Z drugiej – nie wyciąga zbyt chętnie ręki do pomocy. Stanowisko pałacu jest jasne: – AS Monaco jest spółką publiczną, ma swoich zewnętrznych akcjonariuszy. Nie mamy wpływu na transfery, wybory trenerów, ani prawa wtrącać się w funkcjonowanie klubu.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama