Wyborcza tęskni za kibolami, ale nigdy się do tego nie przyzna

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2011, 10:55 • 4 min czytania

Wojna „Gazety Wyborczej” z kibicami trwa już od bardzo dawna. Obie strony nie szczędzą sobie naprawdę mocnych ciosów, więc niespecjalnie dziwi nas kolejny artykuł dość oryginalnie traktujący kwestię piłkarskich fanatyków. Tym razem „Gazeta” roni łzy nad żenującą frekwencją na meczu Polska – Węgry, zahaczając jednocześnie o liczbę kibiców na meczach ligowych Lecha. Wysuwa także bardzo zaskakujące wnioski.
W pierwszej części artykułu poszukującego przyczyn tak niskiej frekwencji, „Wyborcza” stąpa mocno po ziemi i trzyma się tego co logiczne. Brak Orła, zapowiedź przeglądu rezerw, mało atrakcyjny przeciwnik – banały, które zauważyłby nawet laik pokroju Joanny Muchy. Ciekawie robi się jednak w drugiej połowie rozważań, gdy do gry wchodzi wina miasta Poznań. – Celowo napisałem, że ponosimy za tę sytuację odpowiedzialność małą, ale nie żadną. Sławna już na całą Polskę trawa, która nie chce się przyjąć, to jedno. Drugie zaś jest wrażenie, że Poznań w ogóle przeżywa kryzys „frekwencyjny” na meczach piłkarskich – czytamy w felietonie Piotra Leśniewskiego. Kibicom powinna się już zapalić lampka – czyżby w „Gazecie” został poruszony temat protestu kibiców? Czyżby wreszcie ktoś zauważył, że na Lechu nie ma atmosfery jaka była tam choćby sezon temu? Czy redaktor, skłóconego z kibicami Kolejorza wydawnictwa, naprawdę stanie w obronie fanatyków, którzy swoim dopingiem i oprawami przyciągają na stadion kolejnych sympatyków?

Wyborcza tęskni za kibolami, ale nigdy się do tego nie przyzna
Reklama

Nadzieje szybko gasną. Naprawdę nie trzeba być geniuszem, by szybko, trafnie i celnie zdiagnozować przyczyny niższej frekwencji na Lechu. Brak dopingu, brak opraw, brak flag, akcja bojkotowania karnetów z uwagi na niedawne wyczyny wojewodów i szereg innych inicjatyw mających na celu zaakcentowanie problemów kibiców – czy w takiej atmosferze mecz jest przyjemnością? O tym jak wiele zależy od Wiary Lecha i kibiców z Kotła świadczy choćby spotkanie z Legią – zawieszenie protestu zwiększyło liczbę widzów o 20 tysięcy! Jasne, Korona to nie to samo co stołeczna kosa, ale czy naprawdę klasa rywala przeciągnęłaby 33 kafle, jeśli wciąż trwałby protest? Rachunek jest prosty – protest obniża frekwencję i basta. Redaktor pochylił się nad kryzysem frekwencyjnym, więc wskazuje najbardziej oczywistą jego przyczynę, łapiąc plusa u kibiców.

Ale nie… Nie w „Gazecie”. – Oba poznańskie kluby mają – oczywiście z zachowaniem proporcji – ten sam problem: jak sprawić, by kibic-klient był na tyle zadowolony po wizycie na stadionie, że zechce tu przychodzić regularnie? Oczywiście rozwiązaniem byłyby niezapomniane widowiska, a na pewno – sukcesy gospodarzy – przekonuje „Wyborcz”a. Ok, wyniki są ważne, dla niektórych nawet bardzo ważne, ale przecież to Lech! Klub numer pięć w ubiegłym sezonie, który potrafił zgromadzić na stadionie ponad 20 tysięcy osób w okresie, gdy jedyne zwycięstwa odnosił w pucharach. W okresie, gdy w lidze znajdował się na jedenastym miejscu! W okresie ciężkiej padliny piłkarskiej! Czy naprawdę taką hańbą byłoby napisać – „negatywnie na frekwencji odbija się także, a może przede wszystkim protest kibiców”?

Reklama

To jednak jeszcze nie koniec. Podobne wyminięcie kibicowskich protestów następuje przy omówieniu atmosfery podczas meczów reprezentacji. – Podczas spotkania reprezentacji Polski z Wybrzeżem Kości Słoniowej obiekt przy Bułgarskiej pęka w szwach. Atmosfera na widowni jest znakomita. W przypadku towarzyskiego meczu kadry takie święto na trybunach to nowość – wspomina redaktor Leśniowski ubiegłoroczne boje na poznańskiej arenie. Po chwili dodaje w puencie artykułu. – A co, gdy zwycięstw nie ma? W Polsce nie ma gotowych rozwiązań, a Poznań, z czynnym już ponad rok stadionem na Euro, pełni rolę pioniera. Trzeba wierzyć, że najszybciej sobie z tym problemem poradzi. A wtedy może znów uda się ściągnąć na Bułgarską reprezentację Polski i udowodnić, że fatalna frekwencja na meczu z Węgrami była przypadkiem, a nie regułą – podsumowuje.

Naszym zdaniem jednak atmosfery nie naprawi ani wynik sportowy, ani „poradzenie sobie z problemem roli pioniera”, ani nawet generalna mobilizacja na okładce „Gazety Wyborczej”. Cała Polska doskonale wie, że dopingu na meczach kadry nie ma, bo ultrasi klubów z miast goszczących reprezentację mają mecz tam, gdzie cały PZPN z prezesem Lato na czele. Cała Polska, poza redakcją „Gazety”, która jest przekonana, że wszystko zależy od Smudy. Jak Franz wygra ze dwa mecze, to trybuny zapełnią się głośnym tłumem piłkarskich fanatyków. „GW” rozpływa się nad atmosferą meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej zapominając kto wówczas organizował doping, oprawy i kooperację grup kibiców ze wszystkich większych ekip w Polsce. Podpowiemy, że to ta sama grupa, której protest obniża frekwencję na Lechu. „Wyborcza” tęskni za udziałem tych ludzi w dopingu na Bułgarskiej, zarówno na kadrze, jak i podczas meczów ligowych, ale przecież się do tego nie przyzna. O wrogu źle, albo wcale.

Na reprezentację Resztek Świata mają wyłożone już nawet fani zwani „Januszami”, a nawet jeśli jakimś cudem przyjdą oni na stadion, nie będą potrafili zorganizować atmosfery takiej jak choćby ze wspomnianego meczu z WKS. Redaktor ubolewa, że Poznań nie stworzył na trybunach niezapomnianego widowiska, więc pocieszamy go – w żadnym polskim mieście na meczu kadry takiego nie uświadczymy. Przynajmniej dopóki nie zajmą się tym doświadczeni ludzie ze stowarzyszeń kibiców.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama