Pavel Hapal: – Pierwsze miejsce w tabeli wolę wywalczyć sobie sam

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2011, 02:11 • 13 min czytania

– Ze Spartą Praga osiągałem sukcesy jako piłkarz, z Ł»yliną jako trener, ale to była tylko praca. Zawód. Etat. Moje serce jest przecież w Ołomuńcu – mówi nam nowy opiekun Zagłębia, którego odwiedziliśmy w Lubinie, gdzie rozpoczyna swoją pracę. – Wiem, że nie podpisałem kontraktu z Bayernem Monachium – stwierdza i zapowiada, że będzie piął się w górę tabeli. Postanowiliśmy się dowiedzieć jak zamierza to zrobić, kim właściwie jest i w jaki sposób patrzy na świat. W rozmowie raz na jakiś czas przeszkadza nadgorliwy rzecznik (chłopie, następnym razem zrób coś pożytecznego i idź się przejść).

– Jeden mecz to chyba trochę mało, żeby mógł pan coś więcej powiedzieć o drużynie i lidze?

– Polską ligę i polskich zawodników znałem już przed podjęciem tej pracy. No, ale faktycznie, niewiele nowego mogę powiedzieć o lidze, na podstawie jednego spotkania. Jeśli chodzi o Zagłębie, to uważam, że porażka ze Śląskiem była wynikiem indywidualnych błędów. To był nasz największy problem.

– Przeciwnikiem był lider, więc może jego gra coś panu powiedziała o poziomie ekstraklasy?

– Wiem, że we wszystkich drużynach są dobrzy zawodnicy pod względem fizycznym. Są wybiegani, silni i dobrze przygotowani. Widać też, że liga jest bardzo wyrównana, bo oglądałem derby Krakowa i uczestnik Ligi Europy przegrał z ostatnim zespołem w tabeli.

– Pan w debiucie też przegrał i to dość wysoko. Wyniku 1:5, chyba się pan nie spodziewał?

– Nie graliśmy, aż tak źle jak wskazuje na to wynik i nie jest on do końca miarą tego, co prezentowała drużyna. Tak jak mówiłem: wykończyły nas indywidualne błędy.

– To był najgorszy debiut w karierze?

– Nie. Kiedyś przegrałem 0:7 z Marsylią.

– Ale to w Lidze Mistrzów. Pytam o ligi krajowe.

– No to w lidze tak złego nie miałem. Za to wygrałem raz 5:1.

– Coś pana w Lubinie zaskoczyło?

– Nie, bo wszystko wiedziałem już wcześniej. Ł»e klub chce się rozwijać i iść do przodu.

– I kompletnie nic pana nie zaskoczyło? Ani pozytywnie, ani negatywnie?

– Negatywnie, to na pewno porażka ze Śląskiem. Natomiast pozytywnie mnie zaskoczyło, że wszystkim w klubie – pracownikom i piłkarzom – chce się pracować.

– W Zagłębiu ma pan co najmniej kilku zawodników, którzy w naszej lidze uchodzą za czołowych. Jak pan ich ocenia? Według pana też są tak wartościowi?

– Mam takie podejście, że dostałem jakąś określoną drużynę. Konkretny zespół, z którym mam pracować przez pięć kolejnych spotkań. Latem chyba przyszło aż sześciu nowych i to jest problem.

– Ale czy to są jakościowi piłkarze? Też wziąłby ich pan do zespołu?

W tym momencie pan rzecznik wtrącił się po raz pierwszy: – Przerwę, bo widzę, że koniecznie chcesz udowodnić tym pytaniem, że transfery, które zrobiliśmy, niekoniecznie były dobre.

Pavel Hapal: – Pierwsze miejsce w tabeli wolę wywalczyć sobie sam
Reklama

Nie. Chcę się dowiedzieć, czy trener, który przyszedł z zewnątrz, tak samo ocenia tych piłkarzy?
– Póki co, to ci zawodnicy przegrywają mecze, a piłkarz musi przede wszystkim, pokazywać w meczach co potrafi. Jeśli podczas spotkań nie umie udowodnić, że jest dobry, to wtedy nie jest.

– Na podstawie treningów nic nie można powiedzieć?

– Nie na treningach jest ich problem, bo tam bardzo dobrze pracują. Nieźle się prezentują, ale nie potrafią tego przełożyć na mecz. A to przecież jest najważniejsze. Mają pięć spotkań i jeśli nie będą w stanie pokazać klasy na boisku, to będziemy ich wymieniać. Teraz nie mamy wyjścia, musimy zagrać tymi, których mamy.

– Pierwsza rzecz jaką pan tu postanowił zmienić?

– System gry. To jest podstawowa sprawa, którą zdecydowałem się zmienić. Odcinam się całkowicie od tego, co robił poprzedni trener i chcę to zrobić po swojemu.

– I to głównie nad taktyką pracowaliście przez tę przerwę na reprezentacje?

– Przede wszystkim, ale ćwiczyliśmy też inne elementy. Pracowaliśmy nad techniką i przygotowaniem fizycznym.

– Pewnie robił pan badania wydolnościowe, jak zespół był przygotowany?

– Nie chcę rozmawiać o pracy poprzednika i o tym co było. Teraz ja zaczynam pracować i tamto trzeba przekreślić. Przyznam jednak, że nie zastałem tutaj problemu fizycznego u graczy.

– Awansował pan z Ł»yliną do Ligi Mistrzów. Ł»aden polski klub nie może tego dokonać od piętnastu lat, dlaczego?

– Weszliśmy, pokonując w eliminacjach Spartę Praga, która wcześniej wyeliminowała Lecha. Oglądałem ich mecz i mogę powiedzieć, że obie drużyny były bardzo nieskuteczne i niezorganizowane. Do tego też strasznie niezdyscyplinowane i przez to mieli kłopot. Kilku graczy dostało wtedy kartki, a na takim poziomie to niedopuszczalne. Miałem też w Ł»ylinie paru naprawdę niezłych zawodników, jak choćby Jeż, Pecalka czy Oravec.

– Ile czasu pan budował tamtą drużynę?

– Rok… Przyszedłem w lecie, graliśmy w Lidze Europy: przeszliśmy zespół z Mołdawii, później Hajduk Split, ale odpadliśmy z Partizanem Belgrad. Skupiliśmy się na lidze słowackiej i zostaliśmy mistrzem, a już kolejnego lata zadebiutowaliśmy w Champions League.

– Czyli nie uważa pan, że trzeba ściągać drogich graczy, tylko bardziej postawić na zgranie?

– Z drogich piłkarzy nie zawsze będzie dobra drużyna. O to właśnie chodzi, żeby wytypować właściwych i jakościowych zawodników. Wcale nie muszą dużo kosztować.

– Myśli pan, że polskie kluby przepłacają za zagranicznych graczy?

– Chyba właśnie tak to wygląda. Obcokrajowiec zazwyczaj przychodzi jako gwiazdor, oczekuje dobrego traktowania, regularnej gry. Gdy w klubie jest takich dziesięciu, to staje się problemem dla drużyny. W mojej koncepcji budowy zespołu jest miejsce na dwóch, trzech takich piłkarzy.

– Jak to wyglądało w Ł»ylinie?

– Bazowałem na Słowakach i Czechach, ale było też kilku czarnoskórych. Z tym, że wiadomo jak łatwa jest komunikacja między Czechami i Słowakami. A komunikacja to jest podstawa. Muszą się rozumieć, potrafić się dogadać i to nie tylko na boisku. Muszą sobie wzajemnie pomagać. Walczyć, jeden za drugiego. Bez tego się nie da. Bez tego to nigdy nie wyjdzie. Musi być grupa około dwudziestu graczy, którzy będą gotowi pójść za sobą w ogień.

– To znaczy, że zimą będą jakieś transfery. Z jakich rynków pan zamierza pozyskiwać?

– Być może nawet z polskiego, bo myślę, że tutaj też można znaleźć niezłych zawodników. To jednak przyszłość, bo na razie skupiam się na tych, których mam do dyspozycji. Niech pokażą na co ich stać, a decyzje podejmę po zakończeniu rundy. Jest jeszcze pięć meczów i od nich też może sporo zależeć, więc jeszcze zobaczymy jak to będzie. Nie jestem przecież głupi. Potrafię ocenić czy piłkarz się nadaje, czy nie.

– Czyli problem jest w szkoleniowcach?

– Tego nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić. Ale sam pan wie, ile lat już nie byliście w Lidze Mistrzów.

Wtrącenie pana rzecznika: – Chciałem tylko powiedzieć, że jak rozmawiałem z trenerem, to mówił o pozycji czeskich piłkarzy w zagranicznych klubach. Kiedyś byli ich czołowymi postaciami, teraz często nie potrafią się przebić i to też jest problem.

Reklama

– No tak, przyszła zmiana pokolenia… Ale wierzę, że wróci stara, dobra, czeska reprezentacja.

– A czego brakuje polskiej reprezentacji?

– Byłem we Wrocławiu na meczu z Włochami. Z tego co zauważyłem, to brakowało wam wykończenia i precyzji w sytuacjach podbramkowych. Walczyli, biegali, ale grali piłka tylko do 20-30 metra przed bramką Buffona. Ogólnie, całe spotkanie było na poziomie.

– W Polsce mamy problemy ze szkoleniem. Jak pan patrzy na zawodników Zagłębia, to widzi pan to po nich?

Wiadomo, rzecznik: – Nie, no, ale w Zagłębiu to ludzie źle nie szkolą akurat…

– Powiedziałem przecież, że chodzi mi o całą Polskę. Przykładowo, Małkowski miał bodajże jedne z najlepszych statystyk wśród skrzydłowych z całej ligi. Jak pan go ocenia?

– Nasz największy problem jest taki, że kupiliśmy Małkowskiego, kupiliśmy Sernasa i chcemy, żeby oni od razu świetnie grali. A oni mają problemy z adaptacją. Potrzebują czasu, żeby się zgrać, dotrzeć. Małkowski miał w Bełchatowie partnerów, którzy wiedzieli jak mu dograć, a on też wiedział, gdzie może spodziewać się podania. Znali się, a tutaj wszystko jest nowe. Musi nad sobą pracować, a już za pół roku możemy mówić, że znów „Małkowski jest výborný”.

– Jak pan zmieniał kluby jako piłkarz, to też potrzebował tyle czasu na aklimatyzację?

– Choćby w Bayerze Leverkusen miałem bardzo dobry start. A kolejne pół roku było już słabe, bo przyszedł nowy trener, pozmieniał ustawienia i schematy. Wziął sobie nowych graczy i kilka miesięcy nie szło najlepiej, ale potem znów się wkręciłem w dobrą formę.

– To był chyba spory przeskok, także pod względem pozasportowym, taka przeprowadzka z ligi czeskiej do Bundesligi?

– Wielki, ogromny. Wszystko było inne. Dopiero wtedy zobaczyłem jak powinny pewne rzeczy wyglądać. Nie było porównania do tego, co w młodości miałem w Ołomuńcu. Powiem szczerze, że nasza liga się wtedy nazywała profesjonalna, ale taka nie była. W Niemczech był inny świat. Każdy musiał zadbać sam o siebie. Więcej trenowaliśmy indywidualnie. Nie ma sensu nawet porównywać zaplecza czy organizacji. A do tego, moim trenerem był sam Karel Bruckner.

– Ale życie piłkarza było chyba tam cięższe?

– Zdecydowanie. Była duża konkurencja. Cała kadra była wyrównana i wszyscy na dobrym poziomie. Natomiast w Ołomuńcu było 20 piłkarzy, ale z tego może 13, 14 niezłych. To podstawowa różnica.

– Jak pan szedł z Niemiec do Hiszpanii, to przeskok już był mniejszy?

– Miałem wprawdzie już doświadczenie z Bundesligi, ale w Hiszpanii była zupełnie inna atmosfera. Inni ludzie, inna mentalność. Bardzo otwarci, bezpośredni, wszystko „maniana, maniana”. Dzięki temu było mi łatwiej. Świeciło słoneczko, wiadomo. Po czterech miesiącach znałem już język, więc mogłem się lepiej porozumiewać. Trener był niemiecki i to też mi pomogło. Od początku mi się dobrze wiodło, zajęliśmy szóste miejsce, graliśmy w Pucharze UEFA. Później przydarzyła się kontuzja i już nie pograłem…

– Jako trener jest pan bardziej pod wpływem szkoły niemieckiej czy hiszpańskiej?

– Jestem zwolennikiem niemieckiej. W Hiszpanii jest takie podejście, że trening był o 10:00, a piłkarz przyjeżdżał do klubu o 9:55, wyluzowany, bez stresu. Przebierał się w pięć minut i niby był na czas, ale to nie o to chodzi. Tak to nie może wyglądać, bo nic z tego nie wyjdzie. Nie będzie to szło jak należy. A kiedy dochodzi niemiecka dyscyplina, to drużyna idzie do góry. Nawet jeśli piłkarze są dobrzy technicznie, ale przy tym niezdyscyplinowani, to niewiele mogą osiągnąć. Jako trener stosuję właśnie taką dyscyplinę, ale nikogo do niej nie zmuszam. Nic na siłę. Piłkarz sam musi chcieć się dostosować i podporządkować.

– Myśli pan, że piłkarz zrozumie jak mu się spokojnie wytłumaczy, czy trzeba krzyczeć?

– Zrozumie, zrozumie, a jak nie, to przyjdzie inny, który zrozumie.

Pan rzecznik: – Jeszcze nie słyszałem, żeby trener wrzeszczał na zawodników! Nie mówię tego złośliwie, nie przerywam ci brutalnie, tylko, że jeszcze nie słyszałem, żeby trener krzyczał. Pomimo dyscypliny. Okazuje się, że można trzymać dyscyplinę bez krzyku.

– Wiadomo, że są sytuacje, w których muszę krzyknąć. Ale póki co, nie ma takiej potrzeby. Trenujemy spokojnie.

– Będąc piłkarzem wolał pan krzyczących trenerów, czy raczej łagodnych?

– To musi być zrównoważone. Wszystkiego po trochę. Trener Bruckner nie miał potrzeby krzyczeć na nikogo, bo miał wielki autorytet i wszyscy się liczyli z jego zdaniem. Jednak i jemu zdarzało się czasem krzyknąć, gdy coś poszło nie tak. Wrzeszczał, gdy coś mu się nie udało. Ale zakrzykiwanie piłkarzy na dłuższą metę nie ma sensu. Jednym uchem to wlatuje, drugim wylatuje.

– Dużo pan czerpie z tego, co usłyszał od swoich byłych trenerów?

– Na pewno siedzą gdzieś we mnie słowa Brucknera, czy Heynckesa i nieraz je pewnie wykorzystałem. Stało się to jednak nieświadomie, naturalnie, samo z siebie. Nie naśladuję nikogo. Karel Bruckner zawsze powtarzał, że trener przede wszystkim, powinien być samym sobą. A nie czyjąkolwiek kopią. To naprawdę świetny trener. To on wymyślił obronę strefową przy stałych fragmentach. Teraz wszyscy to stosują, a to był jego autorski pomysł. Sam na to wpadł.

-Zamierza pan grać ciągle jednym ustawieniem?

– Nie. Będziemy zmieniać taktykę, w zależności od przeciwnika.

– Pan się czuje spełniony jako piłkarz?

– Miałem wielkiego pecha. Kiedy jechaliśmy do Anglii na mistrzostwa Europy, to akurat doznałem kontuzji. Zagrałem wszystkie mecze w eliminacjach, byłem już na zgrupowaniu i cztery tygodnie przed imprezą złamałem nogę. To było straszne. Prezes związku zdecydował się dołączyć mnie do kadry i byłem tam razem z nimi. Ale było mi bardzo ciężko. Miałem wielką chęć gry, a to było niemożliwe. Byłem okropnie smutny. Nigdy tego nie zapomnę. I jeszcze ten mecz z Niemcami… Byłem na stadionie, niesamowicie to przeżywałem. Prowadziliśmy 1:0 i uważam, że mogliśmy to wygrać, ale się posypało. Do tego ta złota bramka. Jedyny raz w historii finałów Euro zastosowano tę zasadę i akurat musiało to być wtedy.

– Jest pan lepszym trenerem niż był piłkarzem?

– Nie mnie to oceniać. Uważam natomiast, że nie byłem wcale złym piłkarzom. Gdyby nie kontuzje, to byłbym jeszcze lepszy.

– Postawił pan sobie jakiś długodystansowy cel w pracy trenerskiej?

– Chciałbym kiedyś trenować czeską drużynę narodową. To jest mój najważniejszy cel.

– Jest pan Czechem, ale pochodzi w zasadzie z okolic Ł»yliny. Grał pan w Sparcie Praga, później wyeliminował ją pan prowadząc Ł»ylinę. Gdzie panu bliżej sercem?

– W Pradze wygrałem tytuł jako piłkarz, w Ł»linie jako trener, ale to była praca. Nie mam serca ani tam, ani tam. Moje serce jest w Ołomuńcu. Ł»yłem tam dwadzieścia lat. Jestem fanem Sigmy.

– Pewnie pan wie, że nasza kadra ostatnio gra bez godła…

Pan rzecznik: – Tak coś czułem, że zaraz zaczniesz poruszać tematy…

– Nie chciałbym się wypowiadać, bo to nie moja sprawa. Jednak jak byłem na meczu z Włochami, to widziałem, że kibicom się to bardzo nie podobało.

– A jak się panu podobał wrocławski stadion na mistrzostwa?

– Ogólnie, dobrze, bo to już klasa europejska. Ale według mnie, było trochę za mało stoisk ze świeżym jedzeniem. Parking i tereny przystadionowe też jeszcze nie są gotowe, jednak nie ma co narzekać. Na Słowacji przydałyby się takie obiekty.

– Są jakieś rzeczy pozasportowe, które wpaja, przekazuje pan piłkarzom?

– Oni mają swoje własne rytuały i ja się w nie nie mieszam. Przed meczami mówię im tylko, żeby grali z sercem i z głową. A jeśli chodzi o zakazy, to nie pozwalam na to, co każdy trener. Na alkohol i papierosy…

Pan rzecznik: – No najprawdopodobniej. Różnie później z tym bywa, z realizacją, no, ale…

– Mam też taki własny przesąd. Kiedy drużyna jest już cała w autokarze i wyruszy na mecz, to pod żadnym pozorem nie wolno im zawrócić. Cokolwiek by się nie działo. Jak przebiegnie drogę czarny kot, to lepiej jechać na około. Ale cały czas do przodu. Nie wolno zawracać.

– Zdarzyło się kiedyś zawrócić?

– Na szczęście, nie.

– No to chociaż wiadomo, że jest pan przesądny…

Pan rzecznik: – Nie, no, to był tylko przykład. Spokojnie…

– Może niech pan trener sam powie, jakim jest człowiekiem?

– Człowiekiem z zasadami. Mam swoje zasady i ich przestrzegam. Jestem też pracowity, cierpliwy oraz wymagający wobec siebie i innych.

Pan rzecznik: – Cierpliwy, to na pewno, bo już ponad czterdzieści minut rozmawiamy. To jest dużo.

– Przed wami mecz z Polonią, co pan wie o tym przeciwniku?

– Wiem, że mają grupę silnych zawodników, ale też kilku dobrych, jak Jeż i Sultes, którzy potrafią zrobić różnicę i dają jakość. Widziałem ich mecz w Chorzowie i muszę powiedzieć, że wcześniej przegrali 0:4, a grali lepiej niż z Ruchem, z którym jednak wygrali. Bo walczyli. Było widać, że chcieli wygrać po tej wcześniejszej porażce i choć rywal miał lepsze sytuacje, to wywieźli stamtąd trzy punkty.

– Celem Zagłębia jest w tym sezonie utrzymanie. To cel zgodny z pana ambicjami?

– Jasne, że najłatwiej byłoby od razu przyjść do pierwszego zespołu w tabeli. Ale ja chcę to sobie sam wywalczyć. Chcę iść w górę. Krok po kroku. Wiem, że podpisałem kontrakt w Lubinie, a nie w Bayernie Monachium.

– A co potem? Może wprowadzi pan też Zagłębie do Ligi Mistrzów?

– Pewnie, że bym chciał, ale czas pokaże, czy mi się to uda.

– Gdzie były lepsze możliwości, tutaj czy w Ł»ylinie?

– Warunki są generalnie podobne. Tyle,że w Lubinie jest ładniejszy stadion. To wszystko jednak nie ma takiego znaczenia. Najważniejsza jest konsekwentna praca. Pierwszym krokiem do Ligi Mistrzów jest korzystny wynik z Polonią Warszawa.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Niemcy

Polak trafił w drugim meczu z rzędu. Jego zespół się odrodził

redakcja
0
Polak trafił w drugim meczu z rzędu. Jego zespół się odrodził
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama