Niegodni numeru jeden

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2011, 23:09 • 5 min czytania

Producenci piłek stale głowią się nad tym, jak utrudnić życie zawodnikom, a w szczególności golkiperom. Z roku na rok udoskonalają swoja cudeńka, instalują nowoczesne technologie, dokładają kolejne warstwy stworzone z unikalnych materiałów ściąganych z najdalszych zakątków świata. Nowoczesne futbolówki posiadają niesamowite właściwości, potrafią nawet – uderzone z odpowiednią mocą – obrać nieprzewidywalną trajektorię lotu i skręcić tuż przed „koszyczkiem” złożonym z rąk bramkarza. Wydaje się jednak, że większość panów, którzy stają regularnie między słupkami znalazło już sposób na to, aby nie dać się pokonać ważącemu prawie pół kilograma obiektowi westchnień. Nic bardziej mylnego! Specjalistami w tworzeniu boiskowego kabaretu są angielscy bramkarze. Historia poznała już wiele przypadków zawodników, którzy kilkanaście lat ciężkich treningów i wyrzeczeń zmarnowali jednym „babolem” i szybko zakończyli swoją karierę reprezentacyjną.
Zacznijmy chronologiczne. Cofamy się o 31 lat, reprezentacja „Lwów Albionu” walczy z ekipą RFN w ćwierćfinale mundialu. Wyspiarze po trafieniach Mullery’ego w 31. i Petersa w 49. minucie prowadzili 2:0 i wydawało się, że nic nie może stanąć im na drodze do półfinału. Wtedy jednak – po raz pierwszy w historii tak spektakularnie – dała znać o sobie niezwykła umiejętność bramkarzy pochodzących z kraju, który jest kolebką futbolu. Franz Beckenbauer oddał pozornie niegroźny strzał zza pola karnego, a Peter Bonetti rzucił się… nad piłką. Po chwili zdeterminowani Niemcy doprowadzili do wyrównania, a w dogrywce zadali rywalom ostateczny cios. To był pierwszy tak istotny „klops” w historii futbolu znad Tamizy.

Niegodni numeru jeden
Reklama

Kilka lat później nie gorzej skompromitował się słynny Peter Shilton, który jest rekordzistą pod względem liczby występów w angielskim zespole (125). Zapamiętany głównie z tego, iż dał się oszukać Diego Maradonie (pamiętna „ręką Boga”) bramkarz 17 października 1973 roku nie zdążył złapać piłki uderzonej przez Jana Domarskiego i przeleciała mu ona pod brzuchem. Tym samym zapewnił biało-czerwonym awans na RFN-owski mundial.

Reklama

W 2002 roku wybuch radości w żyjącej z futbolu Brazylii spowodował David Seaman. Eks-zawodnik m.in. londyńskiego Arsenalu, Queens Park Rangers oraz Birmingham City, choć do tego czasu popełnił kilka błędów, to jednak żaden nie miał aż tak wielkiej wagi. W piątej minucie drugiej połowy starcia z „Canarinhos” urodzony w Rotherham zawodnik zdrzemnął się, kiedy wschodząca gwiazda futbolu – Ronaldinho – posłał 40-metrowe zagranie z rzutu wolnego. Choć futbolówka w locie wisiała dobrych kilka sekund to jednak okazała się niemożliwa do złapania dla 38-latka. W tym momencie wiadome już było, kto będzie zmuszony przyjąć na swoje barki winę za porażkę na mistrzostwach.

Ten sam zawodnik dwa lata później puścił bramkę… bezpośrednio z rzutu rożnego. I nie, nie wykonywał go Andrea Pirlo czy Zinedine Zidane. Na dośrodkowanie zdobył się jeden z macedońskich piłkarzy.

Kiedy do angielskiej bramki wskoczył posiadacz wybornych warunków fizycznych, (196 centymetrów wzrostu) David James, wydawało się, że problemy z obsadą tej pozycji zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rzeczywistość zweryfikowała jednak potencjał Davida. Rosły gracz po strzale Andreasa Ivanschitza w ramach eliminacji do mistrzostw świata z 2006 roku niezwykle elegancko przetoczył się na swój prawy bok, jednak jego minimalne zaangażowanie nie pozwoliło wyłapać toczącej się futbolówki. Austriacy doprowadzili do remisu, James stracił miejsce w pierwszej jedenastce. Wszystkie dopełnili pomysłowi dziennikarze poczytnego „The Sun”, którzy udali się na podlondyńską farmę, ubrali jednego z mułów o imieniu Mavis w bramkarski strój i na zdjęciach uwiecznili, jak zwierzak broni strzały oddawane zza pola karnego. W publicznej ankiecie aż 95% mieszkańców Anglii uznało, iż w starciu z Polakami miejsce między słupami powinien zająć nie James, a właśnie osioł. To musiał być cios poniżej pasa dla doświadczonego golkipera…

Bez namysłu poszerzamy listę wpadek angielskich zawodników. Kolejnym ancymonem, którego kibice z Wysp najchętniej obrzucaliby jajkami, pomidorami i innymi obiektami, które znaleźliby pod ręką był Paul Robinson, który ośmieszył się w eliminacyjnym starciu do ME w 2008 roku. Ówczesny bramkarz Tottenhamu Hotspur, którego śladem kilkanaście miesięcy później poszedł Artur Boruc, nietrafił w piłkę zagraną przez Gary’ego Neville’a. Futbolówka ślimaczym tempem toczyła się na nogę Robinsona, aż wreszcie podskoczyła na kępce trawy i zakotwiczyła w zagrzebskiej siatce.

Chorwacki koszmar kontynuował Scott Carson. 21 listopada 2007 roku na zawsze pozostanie w głowach kibiców jako dzień przeklęty. Anglicy ulegli podopiecznym Slavena Bilicia 2:3, a jedna z bramek została całkowicie zapisana na konto tego gracza. Zresztą, zobaczcie sami:

Niewątpliwie, Niko Kranjčar huknął nie do obrony.

No i na koniec absolutny rodzynek, niekwestionowany hit Internetowy, czyli „szmata” puszczona przez Roberta Greena. W 40. minucie starcia z USA Clint Dempsey oddał płaskie uderzenie na bramkę angielską. Green próbował przyjąć futbolówkę w iście siatkarski sposób, jednak zbił ją za siebie i nie pomogła nawet „heroiczna” postawa, która miała pozwolić mu na wybicie piłki z linii bramkowej.

Fail do kwadratu, trzeba przyznać. Czarę goryczy zawodnik przelał jednak podczas jednego z wywiadów. Zabrakło mu honoru i porażkę Anglików usprawiedliwił w ten sposób: „Jeśli weszlibyśmy do każdego domu i wyrzucili z niego gry wideo, na których koncentrują się mali chłopcy, zamiast wyjść na podwórko i grać tam w piłkę, to bylibyśmy najlepsi na świecie”. A może zamiast przeszukiwać dziecięce pudełka z grami wypadałoby się nauczyć łapać piłkę?

Aktualnie na horyzoncie nie widać człowieka, który choć w pewnym stopniu potrafiłby się zbliżyć do klasy legendarnego Gordona Banksa. W ostatnich spotkaniach bluzę z numerem jeden otrzymywał Joe Hart, który wydaje się najlepszym kandydatem na zajęcie miejsca po nieudacznikach ośmieszających ten kraj od kilkudziesięciu lat. Póki co zawodnik Manchesteru City nie ośmieszył się jeszcze w reprezentacyjnym starciu i chyba wypada tylko trzymać kciuki, aby nie dostąpił tego „zaszczytu” znalezienia się na pierwszych stronach gazet. Anglikom należy się bramkarz o klasie co najmniej międzynarodowej, który nie będzie na murawie odstawiał cyrku.

MARCIN BORZĘCKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama