Grzegorz Sandomierski: – Byłem naprawdę nisko. Czułem się jak ciota…

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2011, 17:05 • 6 min czytania

– Nie czułem się swobodnie. Byłem stłamszony sukcesem konkurenta. Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi stawać przed tak wielkim wyzwaniem. Szczerze – przygniotło mnie to i psychika, która zawsze była moją mocną stroną, zaczęła delikatnie doskwierać. Kłębiły się myśli, że mogę nie grać przez dłuższy czas, nie wspominając o tym, że Euro może mi się oddalić lub całkiem odjechać. Wszystko to nakładało się na siebie i nie byłem skoncentrowany na tym, żeby udowadniać, że zasłużyłem na ten transfer – opowiada Grzegorz Sandomierski w szczerej rozmowie z Weszło.
Coś ostatnio o tobie wyjątkowo cicho…
Nie ma mnie nigdzie w prasie i w internecie. Walczę o miejsce w bramce, a czas pokazuje, że nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać z zewnątrz. Wiedziałem, że nie dostanę nic za darmo, ani za ładny uśmiech, ani za kwotę, którą za mnie zapłacili. Trenerzy widzą, że mogą na mnie liczyć, cały czas mi to mówią, ale na dzień dzisiejszy moja sytuacja nie jest zależna tylko ode mnie. Ja ze swojej strony robię wszystko na treningach i poza nimi, żeby to miejsce wywalczyć.

Grzegorz Sandomierski: – Byłem naprawdę nisko. Czułem się jak ciota…
Reklama

Jak to poza nimi?
Nie wykonuję gwałtownych ruchów, typu – dziwne wywiady. Na nikogo się nie obrażam i robię swoje pod każdym względem.

Spodziewałeś się, że będzie tak ciężko?
Szczerze mówiąc – nie. Ale przyszedłem w najgorszym dla mnie momencie, bo Laszlo Koteles wybronił Racingowi Ligę Mistrzów. Czysty rozsądek nakazuje stawianie na niego, bo broniąc dwa rzuty karne, wpłacił do klubu bodajże 20 milionów euro. Przyszedłem, gdy Laszlo stał się bohaterem całej Belgii, więc musiałem swoje przeczekać. Liczę, że wkrótce – nie mówię, że niebawem – ale tę szansę dostanę.

Reklama

W trzynastu ligowych meczach Koteles puścił 20 goli. Niemało.
Dokładnie, ale wtedy kiedy trzeba, kiedy przychodzi krytyczny moment, Laszlo jest w formie.

A patrząc na same umiejętności? Teoretycznie Koteles miał być twoim zmmiennikiem.
Teoretycznie tak, praktyka okazała się inna. Wydaje mi się, że Rafał Gikiewicz i „Szamo”, z którymi rywalizowałem w Jagiellonii, są lepszymi bramkarzami od Laszlo. Nic do niego osobiście nie mam, to bardzo sympatyczny gość, na którym można polegać. Ale w środku mnie ściska, że to nie ja bronię, więc muszę jakoś to psychicznie przetrwać. Jeśli chodzi o treningi, czuję się bardzo dobrze i wystarczy jedno słowo od trenera – „grasz” i jestem do dyspozycji.

Był taki moment, kiedy spodziewałeś się, że w końcu usłyszysz to „grasz”?
Świeżo po przyjściu, kiedy nie doznałem jeszcze tego szoku treningowego, zaraz po powrocie z kadry rozmawiałem z trenerem bramkarzy i usłyszałem, że mogę się spodziewać, że zagram. Wtedy przyszedł ten pamiętny mecz z Maccabi i wszystko się diametralnie zmieniło. Nieważne, jak wyglądało to w lidze, legenda karnych ciągnęła się dalej. Laszlo należało się bronienie i musiałem to uszanować, bo taki popis będzie się wspominać przez lata. A ja miałem czas na przystosowanie się do wszystkiego, załatwienie spraw pozaboiskowych, typu – mieszkanie, samochód. W międzyczasie ten szok mnie dopadł, bo w pewnym momencie na treningach nie wyglądało to za dobrze…

Co masz na myśli?
Nie czułem się swobodnie. Byłem stłamszony sukcesem konkurenta. Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi stawać przed tak wielkim wyzwaniem. Szczerze – przygniotło mnie to i psychika, która zawsze była moją mocną stroną, zaczęła delikatnie doskwierać. Kłębiły się myśli, że mogę nie grać przez dłuższy czas, nie wspominając o tym, że Euro może mi się oddalić lub całkiem odjechać. Wszystko to nakładało się na siebie i nie byłem skoncentrowany na tym, żeby udowadniać, że zasłużyłem na ten transfer.

Trenerzy widzieli, że coś jest z tobą nie tak?
Na pewno to zauważyli po jakimś czasie. Dużo rozmawiałem z trenerem bramkarzy i także dzięki niemu wróciłem na właściwą drogą. Bo w pewnym momencie byłem, że tak powiem, nisko psychicznie. Nie czułem się swobodnie ani w szatni, ani na treningu. Wyglądałem jak ciota. Starałem się to wszystko odbudować.

Trener bramkarzy podszedł do ciebie delikatnie czy musiał tobą wstrząsnąć?
Delikatnie, wielkiego wstrząsu nie było. Raz odbyłem z nim rozmowę, że tak to ujmę – na wymianę zdań. Nie mogę tego nazwać kłótnią, raczej dyskusją. Ale po tym momencie otrzymałem wsparcie z każdej strony. Dało się wyczuć, że każdy w klubie wierzy we mnie. Dodało mi to pewności i nauczyło, żeby robić swoje i mieć w dupie to, co inni sądzą.

Wypowiadasz się w takim tonie, jakbyś żałował tego transferu. Jakbyś w pewnym momencie źle się czuł w drużynie.
Tak to delikatnie wyglądało. Wiesz, przychodzisz do nowego klubu, jest bariera językowa… Angielskim posługuję się nie najgorzej, więc rozumiałem, co do mnie mówili, ale gorzej było, żeby coś powiedzieć, żeby czuć się komfortowo w szatni. Teraz jest dużo lepiej, złapałem lepszy kontakt z chłopakami. Ale też nie nigdy nie byłem rozbawiaczem całego towarzystwa. Raczej siedziałem w boku i od czasu do czasu coś wtrącałem. A tutaj zastanawiałem się nie co powiedzieć, ale JAK powiedzieć. Czy powiem to dobrze, czy mnie zrozumieją…

Jak długo trwał ten kryzys?
To były pierwsze tygodnie po podpisaniu kontraktu. Nie było ze mną dziewczyny, jeszcze nie miałem domu, samochodu. O wszystko musiałem prosić, żeby ktoś mnie wziął na trening, żeby mnie z tego treningu odwiózł do hotelu. Pytam o mieszkanie, mówią, że nie mają… Po powrocie z kadry wszystko się zmieniło. Przyjechała ze mną dziewczyna, dostałem dom, samochód, wszystko na tacy. Czułem się coraz lepiej i widać to było na treningu. A to podstawa. Wiesz, na początku myślałem, że mają mnie zupełnie w nosie.

Zanim trafiłeś do Genku, interesowało się tobą kilka niezłych klubów, jak Celtic czy Malaga. Nie obawiasz się, że ławka w Belgii sprawi, że twoja wartość na rynku będzie spadać?
Postanowiłem zaryzykować, bo kto nie ryzykuje, ten nie ma. „Szamo” powiedział mi niedawno, że „rok to nie wyrok”. Nawet jeśli nie będę bronił przez rok, to nic mi się nie stanie, bo mam 22 lata i dużo więcej bronienia przede mną niż za mną. Nie patrzę na to, jak wygląda moja marka, bo dopiero zacząłem ją budować i tak naprawdę jej nie mam. Może miałem ją w małym stopniu, ale w Polsce, nie w Europie. Póki co jestem „no-name” i mogę dopiero pracować na swoje nazwisko.

Nakręcasz się jeszcze na Euro?
Każdy chciałby tam być, bo taka impreza prawdopodobnie się już w Polsce nie odbędzie. Ale jak jeździłem na zgrupowania, to dało się odczuć, że trenerzy po prostu nie mają do mnie zaufania. Nie chcę się czarować, że być może to przypadek, być może coś innego… Jeżeli trener powołuje trzech bramkarzy na dwa mecze i broni dwóch, a potem powołuje dwóch też na dwa mecze i broni jeden, to dla mnie sygnał jest czytelny. Trzeba to przyjąć z godnością. Z miłą chęcią jeździłem na zgrupowania, ale na Euro przestałem się już nakręcać. Jeśli tam pojadę, to będzie czysty przypadek.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama