Jak pewnie zauważyliście, o meczu PZPN – Węgry nie za bardzo chce nam się pisać. Rywal był, jaki był, my graliśmy, jak graliśmy – każdy widział. Wiadomo – dobre momenty w ataku, fatalne w obronie, Głowackiemu sędzia nie pozwolił zawalić meczu, prawy obrońca Anderlechtu grał na środku obrony, środkowy obrońca Legii grał na lewej, a „urodzony środkowy” (jak mawiał Smuda) – na prawej flance. W kadrze mieli nie grać rezerwowi, ale oczywiście grają – od bramkarza, po napad. Bywały gorsze mecze, bywały lepsze, generalnie spotkanie do zapomnienia, chociaż z pozytywami. Natomiast pochylić trzeba się nad czym innym…
Na kilka miesięcy przed Euro 2012 promocja tej kadry, futbolu jako takiego i samych mistrzostw jest po prostu Ł»AŁOSNA. Wszystkie błędy skumulowały się we wtorek, kiedy na trybunach zasiadło sześć tysięcy osób, spośród których cztery tysiące zadawało sobie pytanie: co ja tutaj robię? O tej porze, w listopadzie 2011 roku, gdy finały mistrzostw Europy już za chwilę, w kraju powinna panować futbolowa gorączka, a po bilety nawet na mecz z Węgrami powinny ustawiać się kolejki. Możecie uznać, że to mrzonki, ale chyba nie zaprzeczycie, że nie zrobiono nic, by wprawić kibiców w stan takiej piłkarskiej euforii, wielkiego oczekiwania, natomiast zrobiono bardzo dużo, by im reprezentację Polski obrzydzić.
Można dziś zapytać – kto promuje kadrę, mistrzostwa Europy i piłkę nożną w ogóle? Robią to sponsorzy, ładując grube miliony w telewizyjne spoty i spodziewając się „pozytywnej reakcji rynku”. Natomiast PZPN, ale też Polska jako kraj nie robi nic. Jeśli ktoś przyleci jutro do Polski, za cholerę nie zorientuje się, że za moment odbędzie się największa impreza w historii naszego kraju. Kiedy będzie chciał kupić coś związanego z Euro 2012 – nie kupi, bo niby gdzie? PZPN nie zadbał nawet o to, by otworzyć swój wielki sklep, np. w Złotych Tarasach, czyli galerii handlowej połączonej z Dworcem Centralnym w Warszawie. Nie ma całej tej promocyjnej otoczki, nie ma podgrzewania atmosfery. Zamiast płynąć na fali Euro, babramy się w jakiejś błotnistej kałuży.
Nie ma promocyjnej otoczki, są za to śmierdzące bomby odpalane raz po raz – jak ta z godłem, usuniętym z koszulek, co było częścią nieudolnego skoku na kasę. Nieudolnego, bo reakcja społeczna była dla związku druzgocąca, a ci mistrzowie marketingu mogliby też sobie policzyć, jakie RZECZYWISTE straty finansowe już ponieśli. Nie mityczne wpływy ze sprzedaży koszulek, ale prawdziwe straty – a można przecież oszacować, że między pustym i pełnym stadionem w Poznaniu jest minimum milion złotych różnicy. MILION ZŁOTYCH. Wprawdzie to nie samo zamieszanie z godłem wpłynęło na fatalną frekwencję, ale było jednym z elementów, które odpychają ludzi od wszystkiego, co bezpośrednio dotyczy PZPN.
Zastanawiające jest, dlaczego internetową sprzedażą biletów na mecz Polska – Węgry nagle zajęła się firma roboticket.pl, która NIGDY WCZEŚNIEJ nie sprzedawała biletów na JAKIEKOLWIEK wydarzenie i nie ma też w swojej ofercie biletów na cokolwiek innego. Zupełnie tak, jakby została powołana do życia na chwilę, na to jedno spotkanie. W opcji najlepszej, PZPN powinien mieć swój własny portal biletowy, być może połączony ze sportowym biurem podróży, ale uznajmy, że jest to ponad siły działaczy. Skoro tak, związek powinien współpracować z gigantami rynku sprzedaży biletów online. Powinien być to jeden, potężny, zawsze ten sam partner. A tymczasem dochodzi do sytuacji, że co mecz bilety sprzedaje kto inny, tym razem mało poważna firemka. Liderzy rynku mają swoje bazy klientów, mają możliwości promocyjne, pewnie trochę więcej tych biletów by zeszło…
I tak można długo – gdzie się nie zajrzy, tam problem, problemik albo przynajmniej niedopatrzenie. Ocieplić wizerunek miała Agnieszka Olejkowska, ale „trochę” jej to nie wyszło (w środowisku głośno mówi się o tym, że zastąpić ją chciałby Dariusz Tuzimek, może dlatego pisuje takie słodkie dla Frania felietony). Powołano też Klub Kibica, którego wstydzą się pewnie nawet ci, którzy do niego wstąpili. Do dziś nie udało się ustalić, kto czerpie z tego Klubu zyski i dlaczego. A to przecież sporo pieniędzy – 32 złote od osoby. Podobno za wszystkim stoi fundusz z Luksemburga, co dodaje całej aferce nimbu tajemniczości.
Prezes, który nie jest darzony jakimkolwiek szacunkiem, wiceprezes mentalnie tkwiący w 1982 roku, sekretarz wyprowadzany z samolotu, trener nie potrafiący sklecić poprawnie zdania, drużyna, z której usuwane są najbardziej charyzmatyczne jednostki, naszpikowana za to turystami z innych krajów i spiker czytający „Nad Niemnem”, żeby zagłuszyć wznoszących patriotyczne okrzyki kibiców. Nad nimi wszystkimi unosi się Piotr Gołos, spec od marketingu, który szepcze coś w stylu Kurskiego i jego słynnego „ciemny lud to kupi”.
A ten ciemny lud jest zniesmaczony, zniechęcony i jeśli ma wydać pieniądze na cokolwiek polecane przez PZPN, to z odrazą. Narasta za to moda na wyśmiewanie związku i wszystkiego, co z nim związane. Filmik z konferencji prasowej po meczu Polska – Włochy, kiedy Franciszek mówi Tomkowi Kwaśniakowi „macie tą taką Weszło” zanotował już blisko 200 000 wyświetleń, a parodia reklamy Nike – „mówią, że polski futbol poległ” – blisko 100 000.
Nie ma mody na piłkę, za to coraz większa na jej wyśmiewanie – co fatalnie świadczy o jakości pracy PZPN.