Reklama

Dlaczego to Śląsk może zdobyć mistrzostwo?

redakcja

Autor:redakcja

16 listopada 2011, 12:49 • 13 min czytania 0 komentarzy

Przewodzą ligowej tabeli, ale nie jest o nich jakoś szczególnie głośno. Jakby nikt tego nie dostrzegał lub po prostu nie chciał widzieć. Jakby myślano, że to tylko stan przejściowy, który trwa z niewyjaśnionych przyczyn i niedługo musi się skończyć. Ludzie chcą się zakładać, że Orest Lenczyk skłóci zespół i wrocławianie nie sięgną po tytuł. Na razie jednak zmierzają po niego bardzo pewnym krokiem. Świadomie, z szeroko otwartymi oczami, dookoła głowy.
– Nie wszystkim się to podoba, że jesteśmy liderem – mówił sam Lenczyk, mając oczywiście na myśli tych, którzy twierdzą, że wrocławianie nie zasługują na tak wysokie miejsce w tabeli. Bo grają defensywnie, bo nie grają widowiskowo i ogólnie prezentują antyfutbol. Bo nie są Legią, Lechem czy Wisłą. Bo nie są najbardziej medialnym klubem w kraju, bo ich trener często potrafi powiedzieć coś nieprzyjemnego, bo nie zrobili szumnych transferów, a dział marketingu prowadzi swoje akcje w konspiracji. Bo nie mają nawet reprezentantów. Bo nie mają króla strzelców, a gole, które strzelają, nie są tak piękne jak powinny. Dziwi się więc opinia publiczna wysokiemu miejscu wrocławian, bo pewnie do końca nie wie, z czego ono właściwie wynika. Nie tak przecież miało być. Nie oni byli faworytem mediów, nie ich mecze najchętniej pokazuje telewizja. Ktoś inny miał walczyć o mistrzostwo, a podstępny Śląsk pokrzyżował niecne plany i aktualnie jest najpoważniejszym pretendentem do zdobycia mistrzostwa. Z co najmniej kilku powodów…

Dlaczego to Śląsk może zdobyć mistrzostwo?

CZŁOWIEK SUKCESU

Po pierwsze, bo ma najlepszego obecnie trenera w Polsce. Orest Lenczyk jest chyba w życiowej formie, a do tego dysponuje całym swoim doświadczeniem, nabytym w prawie sześciuset meczach na ławkach trenerskich w najwyższej lidze. Właśnie dzięki tej formie, to doświadczenie teraz procentuje. Tu nie ma przypadku. Tu są metody, do których w kraju podchodzi się nieufnie. Tu jest sposób, który dla wielu wydaje się śmieszny i przestarzały. Który stawał się obiektem drwin. Lecz ciężko zachować powagę, gdy na konferencje trenerskie zaprasza się speca od przygotowania z Borussii Dortmund, a w kadrze zatrudnia amerykańskiego znawcę, którzy bazują na metodach jakie Lenczyk ze śp. Jerzym Wielkoszyńskim, stosują w Polsce od lat. Ale w ich wydaniu, wszyscy to negowali, a czasem nawet kpili. I można się śmiać, ale kto w zeszłym sezonie śmiał się ostatni?

Image and video hosting by TinyPic

Na co dzień jest zdecydowanie bardziej poważny. Nierzadko naburmuszony, dla wielu oschły i niedostępny. Pan Trener Profesor. Można jego zachowanie traktować dosłownie i uznać go za gbura, ale można też złapać dystans i się wiele nauczyć. Można było wykpić piłki lekarskie i uznać, że „Dziadek” ma przestarzałe metody. Albo chwycić te piłki i zdobyć wicemistrzostwo. Można było się obrazić, kiedy powiedział coś uszczypliwego. A można było się zastanowić, czy czasem nie miał racji. Można było się pogniewać i zwyzywać, a można było posłuchać. Tak zrobiło wielu zawodników Śląska i chyba nie żałują, choć pewnie nieraz mieli ripostę na końcu języka.

Reklama

Wiadomo – to człowiek niesamowicie specyficzny. Zupełnie inny niż większość ludzi ze świata piłki. Taki trochę arystokrata, w środowisku, gdzie rzadkością jest szlachetność. Patrzy „z góry” na ludzi. Często z pogardą, dającą się odczuć wyższością. To jednak tylko szorstka maska człowieka, mająca ukryć jego wrażliwe oblicze.

Mówiło się o nim: dobry trener bez wyników. Kiedy przyszedł do Wrocławia, w dwa tygodnie scementował obronę i przemeblował zespół tak, że bezbramkowo zremisował z Wisłą w Krakowie. Słowo klucz – bezbramkowo. Wówczas to był naprawdę spory wyczyn dla graczy, którzy wyprzedzali w tabeli tylko Cracovię. Potem nie przegrali jeszcze trzynastu meczów i na finiszu wyprzedzała ich już tylko Wisła. Skoro narzekano na jego metody, to chyba należałoby powiedzieć: zły trener, z wynikami.

Ale czy z sukcesami?

– Sukcesy to jest gazeta, a codzienna robota na treningu, to jednak głowa – stwierdził niedługo po objęciu zespołu. Okazało się, że głową też da się wypracować medialny sukces, bo za taki można uznać już drugie miejsce w zeszłym sezonie, patrząc szczególnie na okoliczności, po jakich zostało zdobyte. Ale prawdziwy sukces ma dopiero nadejść. O ile Śląsk zaszedł w Pucharze Polski do ćwierćfinału, gdzie już dawno nie był, o tyle celowniki wszyscy mają nastawione w innym kierunku. Na mistrzostwo.

Pan Orest w takiej formie, wręcz musi je zdobyć. I bardzo, bardzo chce. Los jednak nie zawsze mu sprzyjał. A może to nie los? Może to ludzie? Samotnie przebiegnie przecież maraton, ale mistrzostwa w pojedynkę nie zdobędzie. Odpowiednie otoczenie, to – jak się okazuje – też warunek jego umysłowej dyspozycji, a w konsekwencji: trafności decyzji. Swoją drogą, ciekawe jak ocenić tę o jego zatrudnieniu, bo na taki pomysł wpadł przecież Krzysztof Paluszek, który potem stracił spory zakres kompetencji, właśnie na życzenie Lenczyka. Nie pasowała mu też część piłkarzy i kilku skreślił już na wstępie. Co ciekawe, z czasem potrafił się do kilku przekonać, a oni przekonali się do niego. Przykładem może być choćby Łukasz Madej, który już wydawało się, że ma spakowane walizki, aż nagle wskoczył do składu. A mógł się przecież obrazić, trzasnąć drzwiami i pojechać do Łodzi. Został, zacisnął zęby, wyczekał i mu się opłaciło. Na brak gry narzekał też inny skrzydłowy, Waldemar Sobota. Był przekonany, że gra dobrze, ale dostaje za mało szans. Przepracował okres przygotowawczy i teraz może sobie porównać, swoją grę w zeszłym sezonie z tym, co prezentuje obecnie. Lepsze nie jest wrogiem dobrego, bo Sobota też zaskoczył i nie dość, że pracuje w defensywie, to jeszcze potrafi „szarpnąć” częściej niż tylko w pierwszym kwadransie, po wejściu na boisko. A przy tym nie stracił jakoś wyraźnie na dynamice. Zawodnicy nie stoją więc w miejscu, tylko się rozwijają.

– Obserwuję Śląsk od czasu, jak prowadził go Ryszard Tarasiewicz. Ten zespół był dość solidnie budowany, ale nie mógł jakoś zatrybić. Natomiast przyszedł trener Lenczyk i naprawdę jestem pod dużym wrażeniem tego, co zrobił. Wyciągnął ich z dołu na drugie miejsce, a skład był właściwie ten sam, który miał do dyspozycji Tarasiewicz. Trzeba powiedzieć, że wielu ludzi twierdziło, iż to był przypadek, jakieś takie szczęście. Bo nie grał widowiskowo. Wielu ludziom nie podobało się to, że trener wystawia ten swój autobus. Ale cała mądrość trenera polega na tym, żeby jak najlepiej wykorzystać potencjał zespołu, jakim dysponuje. I on pokazał tutaj mistrzostwo. Zachwycił mnie tym, co zrobił – mówi nam Marek Motyka.

Reklama

– Oni mi się podobają jeśli chodzi o kolektyw. O organizację. Grę obronną. To nie jest zespół, który gra z przypadku. To nie jest zespół, który nie wie czego chce. To jest zespół, który – nieważne czy na wyjeździe, czy u siebie – gra z „przyczajki”, zza podwójnej gardy. Nie rzuca się od razu, tylko spokojnie czeka, wpuszcza przeciwnika i wykorzystuje kontrę, bo ma bardzo szybkich skrzydłowych. Do tego Diaz i Voskamp. To dwaj ludzie, którzy, o dziwo, są bardzo skuteczni. Zresztą skuteczność całego zespołu, zarówno w ofensywie jak i defensywie jest zaskakująca. Trzeba też podkreślić, że poza Milą, który jest kapitanem i czołową postacią zespołu, nie ma tam graczy, którzy byliby jakoś szczególnie wiodący – dodaje.

To kolejny element układanki…

RENESANS ZESPOŁU

Można powiedzieć, że Śląsk nie ma gwiazd. A można powiedzieć, że ma ich aż kilkanaście. Powszechniejsze jest oczywiście, to pierwsze stwierdzenie, więc może i bardziej trafne. Jednak bez dwóch zdań: gwiazdą jest tam zespół. W tym tkwi ich siła, bo nie mają takiego jednego, co to by robił robotę za wszystkich. Ale z drugiej strony, ciężko znaleźć w kadrze jakiegoś „ogórka”. Kogoś, o kim mielibyśmy przekonanie, że nie nadaje się do gry na tym poziomie. Jest, co prawda, Marek Wasiluk, ale trzeba szczerze przyznać, że nawet on notował w miarę przyzwoite występy. I nie mówimy tu o jedenastu wyrównanych graczach, ale o co najmniej osiemnastu. Ostatnio wspomnianego Madeja zastąpił Ćwielong. I jak zagrał? Tak, że nie dowierzaliśmy, iż to naprawdę on. Na ławce więc nie siedzą statyści. Ostatnio nie siada na niej też Marek Gancarczyk, który ma problemy z załapaniem się do meczowej kadry, a jeszcze niedawno był wraz z bratem uważany za przyszłościowe nadzieje klubu.

– Szeroka kadra, to jeden z ich głównych atutów – twierdzi Waldemar Prusik, niegdysiejszy gwiazdor „Wojskowych”. – Nawet jeśli ktoś jest kontuzjowany, albo siada na ławce, to jego zmiennik wcale nie osłabia zespołu. Czasami wręcz przeciwnie. I tak jest w każdej formacji! Zobaczmy na środek obrony: grał tam Pietrasiak z Wasilukiem, później z Celebanem, a wskoczył Fojut i okazało się, że również się sprawdza. W pomocy podobnie, wymieniani są skrzydłowi, a obaj napastnicy są skuteczni, podczas gdy do zdrowia wraca też Łukasz Gikiewicz – kontynuuje były kapitan kadry, a teraz komentator „Polsatu”.
Zespół się rozwija, choć pan Orest przyznaje, że on nikogo już w piłkę grać nie nauczy. Jego celem było to, o czym ciągle mówił Ryszard Tarasiewicz – odbudowanie tych piłkarzy. Sprawienie, aby powrócili do formy ze swoich najlepszych lat. Tarasiewicz o tym mówił, chciał to zrobić, ale nie potrafił. Lenczyk tego dokonał.

I jeśli wszyscy jak jeden mąż – „Taraś” i jego byli piłkarze – mówią, że brakowało im szczęścia. To nowy trener najwyraźniej to szczęście przyniósł, bo teraz mają go w dostatku. A to byłoby akurat bardzo dziwne, bo ten trener, raczej zawsze miał pecha. Więc może to nie szczęście? Może to po prostu przygotowanie do meczu, pozwalające na pełną koncentrację od początku do końca. Na skupienie w sytuacji, gdy rywal wisi na plecach. O wyciągnięcie nogi dalej niż przeciwnik. O przepchanie się pod bramką i zachowanie spokoju w kluczowych momentach, zamiast myślenia o napiciu się wody. Nie kalkulowanie, żeby grać tak, aby zachować jeszcze trochę sił na później. Może…

– To jest drużyna, pracująca motorycznie na najwyższych obrotach przez całe spotkanie. Nie widziałem, żeby mieli problemy pod koniec jakiegoś meczu. Ł»eby brakowało im siły. Jestem pod sporym wrażeniem i bardzo podziwiam Oresta Lenczyka. Byłem jego zawodnikiem w Wiśle Kraków za czasów, kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo. Wiadomo, że wtedy on był w innym okresie swojej kariery. Był młodym trenerem, a dziś jest najbardziej doświadczonym w całej lidze. Jest trenerem, który absolutnie ciekawi wszystkich w Polsce i można naprawdę brać go sobie za przykład solidności. I przede wszystkim wiedzy, bo to nie jest przypadek. On wiele się nauczył przy doktorze Wielkoszyńskim, który był fantastycznym człowiekiem. Miałem z nim okazję współpracować i wiem, że motorykę miał w małym palcu. To był człowiek, który oświecił trenera Lenczyka i przekazał mu mnóstwo wiedzy, właśnie odnośnie motoryki. Dziś ją wykorzystuje, zresztą podobnie jak Waldek Fornalik. Pan Wielkoszyński przelewał im te metody, a panu Orestowi szczególnie, bo się przyjaźnili. Kłócili się na różne tematy, ale to były kłótnie konstruktywne, przynoszące pozytywne efekty. Przekomarzali się, wymieniali doświadczeniami, a efekty są dzisiaj takie, że trener Śląska wie dokładnie co, jak i kiedy ma robić, żeby jego gracze funkcjonowali na wysokich obrotach – opowiada Motyka.

Image and video hosting by TinyPic

Śląsk nie ma reprezentantów kraju zawodników w zespole PZPN, a to może działać tylko na jego korzyść. Akurat pod okiem tego selekcjonera za wiele by się nie nauczyli, a co najwyżej, mogliby się tylko zmęczyć. Ktoś powie, że nabyliby doświadczenia w meczach o dużą stawkę. OK, ale do ligi im to już nie jest potrzebne. A tak, mają przerwy na kadrę do wykorzystania we własnym zakresie. Niekoniecznie na odpoczynek, a na przykład na siłownię. Na dopracowanie czegoś, poprawienie niedociągnięć.

Ma za to piłkarzy, którzy – prawie każdy jeden – mają coś do udowodnienia. Oni w większości się nie zadowalają samym faktem, że są piłkarzami. Oni CHCÄ„ osiągnąć coś więcej. Nie trzeba ich nawet zbytnio motywować. Nie zadowalają się jednobramkowym prowadzeniem, tylko cisną przeciwnika ile wlezie. Choć i tak wielu myśli, że to przeciwnik ich ciśnie, a oni jakimś cudem spijają sok. Dziwne to. I to do tego stopnia, że jak dzwoniliśmy do Marka Citki, po typ na mecz Zagłębie – Śląsk, to postawił na gospodarzy twierdząc, że wrocławianie mieli dotychczas więcej szczęścia, niż dobrej gry. Szczęśliwie, skończyło się 1:5.

ODPOWIEDNIE WARUNKI DO GRY W PIŁKĘ

Kadra ma być wyrównana jeszcze bardziej, a równać chcą do górnego poziomu. Takie plany snują właściciele i jakoś szczególnie się z tym nie kryją. Wręcz są zaskoczeni rezultatami, jakie osiągnął ich klub pod wodzą Lenczyka. Nie spodziewali się, że zostaną wicemistrzem, kiedy bali się, by nie spaść. A i przed tą rundą raczej nie przypuszczali, że pod jej koniec będą liderem.

Trener Orest sprawił im niespodziankę, więc chcą się odwdzięczyć jakimś prezentem. Już zimą ma dostać pieniążki na wzmocnienia, a to znaczy, że poważnie traktują nie tylko walkę o mistrzostwo, ale i o europejskie puchary.

– Jeśli kupią dwóch, trzech piłkarzy, którzy jakościowo wzmocnią zespół, to myślę, że trudno będzie ich już zatrzymać. Powinni też to zrobić z myślą o przyszłorocznej grze w pucharach, bo w tym roku nie prezentowali się źle, ale było widać, że doszli do pewnego poziomu, którego nie przeskoczą. Muszą wyciągnąć z tego wnioski i te transfery zrobić konkretnie – przekonuje „Marcyś”.

Pieniędzy nie powinno zabraknąć. Tym bardziej, że główny udziałowiec, Zygmunt Solorz-Ł»ak, kupił niedawno Polkomtel, czyli de facto sieć komórkową „Plus”. W tamtejszym dziale marketingu zastał zacny budżet na reklamę i choć dużo wyższy, niż kwota jaką na całą ekstraklasę wykłada „T-Mobile”, to nie może ani grosza przekazać Śląskowi, bo sponsor ligi zastrzegł sobie, że żadna inna sieć, nie ma prawa być głównym bądź tytularnym sponsorem klubu. Wydaje się jednak, że prawnicy pana Zygmunta, nie będą mieli problemu ze znalezieniem sposobu na ominięcie tej blokady.

Na czele rady nadzorczej stoi człowiek nieprzypadkowy. Józef Birka, to nie tylko prawa ręka Solorza, ale też ceniony adwokat, a do tego człowiek związany z Wrocławiem. W dodatku, pasjonat, miłośnik i kibic futbolu, a co najważniejsze: nie „znawca”. Cieszy się ze zwycięstw, przychodzi na wszystkie mecze i autentycznie je przeżywa, ale nie zgrywa przy tym wszystkowiedzącego. Nie chce tam dzielić i rządzić. Nie wpycha się nikomu w kompetencje, bierze udział w podejmowaniu jedynie kluczowych decyzji, a do tego potrafi świadomie stwierdzić, że „jego zadaniem jest tylko zapewnienie środków finansowych”. Niezwykle kulturalny człowiek, jak na gościa z taką zawartością konta bankowego. Jak to się mówi: starej daty. Chyba właśnie to sprawia, że potrafi dogadywać się z Orestem Lenczykiem, a i piłkarze wydają się darzyć go szacunkiem. Po zakończeniu zeszłego sezonu podziękowali mu, że ani razu nie wszedł im do szatni.

W ten sielankowy klimat do grania w piłkę, wpisuje się też samo miasto. W miarę duże, ale całkiem spokojne. Fajne do życia, a jeszcze fajniejsze, gdy się gra w klubie, któremu kibicują wszyscy nie tylko w mieście, ale i jeszcze daleko poza jego granicami. Frekwencja nie powalała, ale i stadion był jaki był. Teraz jest wreszcie nowy, a jeśli okaże się, że komplet na pierwszym meczu, z Lechią Gdańsk, nie był tylko incydentem związanym z ciekawością samego obiektu, to wrocławianom dojdzie kolejny atut, bo rywalom może być bardzo ciężko wywieźć stamtąd jakiekolwiek punkty, o ile gospodarze nie padną ofiarami presji. Należy też wspomnieć, że sprytnie rozwiązano tam sprawę współpracy z fanami, zatrudniając u siebie prezesa stowarzyszenia kibiców, co minimalizuje prawdopodobieństwo jakichkolwiek niesnasek.

A to jeszcze nie koniec…

KŁAMIÄ„ CZY NIE?

Statystyki. Nawet one przemawiają za Śląskiem, który jeszcze nigdy w historii nie miał tak dobrego bilansu, po trzynastu kolejkach w ekstraklasie. A przypomnijmy, że raz już zdobywał mistrzostwo, a kilka razy był blisko, co najmniej raz nim nie został, bo piłkarze sprzedali decydujący mecz. Teraz chyba bardziej opłaca się zdobyć tytuł, niż go przehandlować, więc taki wariant można śmiało wykluczyć. Kolejnym czynnikiem, który przemawia za ekipą znad Odry jest sytuacja u głównych konkurentów w walce o mistrzostwo.

Najpoważniejszym wydaje się być Legia, ale może jej zaszkodzić przygoda z Ligą Europy. Tym mocniej, im dłużej będzie trwać, a z doświadczenia wiemy, że występy polskiej drużyny w pucharach, potrafią odcisnąć piętno na jej postawie w lidze. To nie grozi raczej Wiśle Kraków, bo zapewne nie wyjdzie z grupy. Znajduje się jednak w rozsypce i póki co, nie znaleziono nawet nikogo, kto będzie miał ją pozbierać. Jest jeszcze Lech Poznań, skupiający się wyłącznie na krajowym podwórku, z celownikiem wymierzonym w mistrzostwo. Podopieczni Jose Bakero mogą jednak zostać najbardziej dotknięci przypadłością, która pewnie nie ominie też pozostałej dwójki. Zimowy okres przygotowawczy, to bolączka wielu drużyn, ale konik Lenczyka, który potrafi w tym czasie nie tylko nic nie spieprzyć, a jeszcze coś poprawić. A to może okazać się kluczowe wiosną. Skowronki jednak ćwierkają, że zakłócenia nadejdą z innej strony…

– Niektórzy chcieli się nawet ze mną zakładać, że Śląsk nie zdobędzie mistrzostwa. Bo trener Lenczyk może w pewnym momencie spowodować, że ten zespół się w jakimś sensie skłóci. Mówią, że popsuje się klimat i ta wiosna nie będzie już tak udana – stwierdza Motyka.

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
2
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

0 komentarzy

Loading...