Teraz będą biegać bez nart, lecz za piłką

redakcja

Autor:redakcja

10 listopada 2011, 20:25 • 8 min czytania

– Slovenia, Slovenia! – niesie się po trybunach. Grupa stu, może dwustu fanów z nadzieją w oczach i wypiekami na twarzy obserwuje na telebimie relację z Mariboru, gdzie gospodarze mierzą się z Serbią. Jest okrzyk triumfu po golu na 1:0, jest napięcie a wreszcie radosny wyskok w górę po karnym, zmarnowanym przez Nemanję Vidicia. Tyle tylko, że cała sytuacja ma miejsce jakieś 2 tysiące kilometrów od Mariboru, na stadionie Le Coq w Tallinie, a niektórzy ze zgromadzonych fanów właśnie przed chwilą zdjęli szaliki estońskie, by założyć te reprezentacji Słowenii. Jeden z kibiców, nieświadomy swojej pomyłki, wymachuje słowackim.
Co z tego, że ich rodacy właśnie przed chwilą po bezbarwnym meczu ulegli towarzysko Ukrainie. Liczy się dla nich to, że już wkrótce zagrają pierwszy z meczów barażowych o awans na Euro 2012. Osiągnęli bardzo wiele, a mogą jeszcze więcej. Wystarczy wyeliminować Irlandię. Już kilka dni po opisywanych zdarzeniach na Facebooku powstała specjalna strona, nazwana: „Handanović, The Estonian Hero”, dedykowana słoweńskiemu golkiperowi, który walnie przyczynił się do wygranej z Serbami.

Teraz będą biegać bez nart, lecz za piłką
Reklama

Ewolucja reprezentacji Estonii ma w sobie coś z amerykańskiego snu, historii w stylu „od zera do bohatera”. Jeszcze w 2008 roku zajmowali 137. miejsce w rankingu FIFA. Dziś są już na pozycji 59., między Ukrainą a Tunezją, rzecz jasna przed Polakami, a w samym wrześniu tego roku zanotowali najwyższy skok ze wszystkich reprezentacji świata. A wszystko to w kraju zamieszkałym przez 1,3 miliona mieszkańców, z których, jak liczą nasi rozmówcy, ledwie 15–20 tysięcy uprawia piłkę nożną. Sam futbol popularnością ustępuje nie tylko biegom narciarskim i koszykówce, ale nawet podnoszeniu ciężarów. W estońskim Otepaa, na każdych zawodach Pucharu Świata, przy trasie pojawia się około tysiąca osób, by dopingować Justynę Kowalczyk i jej rywalki. Z kolei w największym amatorskim biegu narciarskim w kraju, corocznym Tartu Marathon, startuje regularnie około 6 tysięcy osób. A w lidze piłkarskiej? Średnia frekwencja z sezonu 2009/2010 to â€¦ 188 widzów. Według nieoficjalnych danych, najmniejsza w Europie.

– Ostatnio w 2009 roku poleciałem do Estonii, by obejrzeć mecz derbowy między Florą a Levadią Tallin. Ludzie w tym kraju nawet trochę się piłką interesują, tylko po prostu wolą ją w telewizji, w wydaniu niemieckim czy angielskim. Na tamtym spotkaniu było około 500 widzów. A rekord chyba padł niedawno – w tym sezonie mecz Flory z Kajlu, czyli dwóch najlepszych dziś drużyn, oglądało prawie 3 tysiące widzów. Słabiutkie liczby, ale uwierz mi, że idzie tam ku lepszemu – opowiada nam Matt Morrison, Anglik z Bristol, prawdopodobnie największy znawca futbolu estońskiego spoza Europy Wschodniej. Swoje teksty publikuje na cenionych anglojęzycznych portalach, prowadzi też w swoim ojczystym języku bloga, poświęconego właśnie lidze estońskiej. Pytany przez nas skąd wzięło się takie zainteresowanie Meistriliigą, odpowiada: – Szczerze? Zacząłem o tym czytać głównie dlatego, że nikt inny się tymi rozgrywkami nie zajmował. Poza tym to była nowa liga, powstała w 1992 roku i zaintrygował mnie jakikolwiek brak zainteresowania nią wśród samych Estończyków. Do tego byłem już trochę znudzony ciągłym oglądaniem Premier League i chciałem poznać coś zupełnie innego.

Reklama

Morrison to nie jedyny Anglik, który swoje życie związał z ligą estońską. Richard Barnwell pojawił się tam w lutym 2002 roku i już pozostał, dziś szkoli grupy młodzieżowe Levadii. – Trafiłem do Estonii za sprawą kobiety, którą poznałem w Nowym Jorku. Zdecydowałem się pograć tam w piłkę, by mieć trochę zabawy i poznać nowych, ciekawych ludzi. Myślę, że to mi się udało, grałem dla kilku czołowych klubów, wystąpiłem też w rundach kwalifikacyjnych Pucharu UEFA – opowiada, a następnie podaje przykład, wiele mówiący o ówczesnym poziomie estońskiej piłki. – Pamiętam jak zmierzyliśmy się towarzysko z Leicester City. To było latem, tuż po ich spadku z Premier League. Dla nas wielkie wydarzenie, oni mieli w składzie Diona Dublina, Keitha Gillespie i Matta Elliota, byli dużo szybsi i przede wszystkim silniejsi. Ale wiesz co? My już wtedy byliśmy od nich lepsi technicznie.

Od końca lat 90. reprezentację Estonii przez 7 lat prowadzili Holendrzy. Najpierw Arno Pijpers, potem Jelle Goes. Bez większych sukcesów. Po ich odejściu rodzimi szkoleniowcy, coraz lepiej wykwalifikowani, postawili wyraźnie na dwa elementy – przygotowanie fizyczne oraz pracę z młodzieżą. Obecny selekcjoner z kadrą pracuje już po raz drugi. Wcześniej nie udało mu się awansować na Euro 2000, w grupie Estonia wyprzedziła jedynie Cypr oraz Andorę. Dwanaście lat później kolejne eliminacje pod jego wodzą były swego rodzaju rollercoasterem. W pierwszym spotkaniu do 90. minuty Wyspy Owcze prowadziły w Tallinie 1-0, aż przyszedł nagły zryw i dwie bramki gospodarzy. Skrót tego meczu zobaczycie tutaj:

Potem seria spodziewanych wyników, przemieszanych sensacyjnym pokonaniem Serbów w Belgradzie. Pojawia się mały promyk nadziei, lecz natychmiast wygasa po sensacyjnej klęsce na Wyspach Owczych. Trzy ostatnie mecze to jednak komplet punktów, w tym wygrane wyjazdowe ze Słowenią i Irlandią Północną. Co ciekawe, aż trzy z pięciu swoich zwycięstw Estończycy odnieśli, mimo że pierwsi tracili bramkę.

– Piłka w Estonii potrzebowała czasu, by się rozwinąć – tłumaczy Morrison, dla którego obecne wyniki reprezentacji nie są żadną sensacją – futbol w latach 90. postrzegany był jako dyscyplina sowiecka, związana z tradycją, od której chciano się odżegnać. To był pewien stereotyp, a stereotypy się zmienia latami. I druga rzecz, czołowe kluby z innych państw od lat dostają spore pieniądze dzięki prawom telewizyjnym oraz biletom. A jak to przenieść do Estonii, jeśli tam widzów na jednym meczu można policzyć w ciągu trzech minut?

Publikujący w „Ohtuleht” Ott Jarvela, jeden z najbardziej cenionych estońskich dziennikarzy, zwraca naszą uwagę na inne aspekty: – W Meistriliidze gra 10 drużyn, tak? Wyobraźcie sobie, że tylko 6 z nich to zespoły bardziej lub mniej profesjonalne: Flora, Kalju, Trans, Levadia, Sillamae i Tammeka. W pozostałych czterech – Paide, Viljandi, Kuressaare i Ajaxie – gra się amatorsko. Profesjonalny piłkarz zarabia średnio 1200-1500 euro, najlepsi w lidze mogą liczyć na 2000, maksymalnie 2500. Dlatego u nas młody piłkarz myśli sobie tak: grając w Estonii, nic nie odłożę, z kolei jak się uda wyjechać, będę mógł przyzwoicie żyć z futbolu.

Potencjał, jaki ma w sobie futbol, możliwość jedności ponad podziałami, dostrzegli estońscy politycy. Niedawno trzydziestu trzech członków tamtejszego parlamentu utworzyło specjalną grupę, mającą promować futbol wśród mieszkańców Estonii. – Chcemy w ten sposób pokazać nasz kraj w pozytywnym świetle, zaznaczyć, że najpopularniejszy sport świata także i tutaj ma się całkiem dobrze. Mam też nadzieję, że coraz więcej młodych Estończyków zapisze się do klubów piłkarskich – powiedział na konferencji prasowej zarządzający tą grupą Deniss Boroditsh, członek opozycyjnej Partii Centrum. A to wszystko w państwie, którego premier, podobnie jak nasz, obnosi się z uprawianiem sportu. Tyle że Andrus Ansip jest zapalonym biegaczem narciarskim.

Dzisiejsza reprezentacja Estonii wyróżnia się solidną, rzadko mylącą się defensywą i kilkoma ciekawymi ofensywnymi pomocnikami. – Zenjov, Vassiljev, Lindpere, Kink. I Sandor Puri, który nie wiem dlaczego nie poradził sobie u was w Koronie – wymienia nazwiska Morrison. Do tego coraz więcej piłkarzy trafia do dobrych europejskich zespołów. Wspomniany Vassiljev, autor 5 goli w eliminacjach (więcej strzelił tylko Antonio Cassano) w październiku przeszedł do rosyjskiego Amkaru Perm, Kink jest piłkarzem Middlesbrough, a obrońca Ragnar Klavan gra na co dzień w holenderskim AZ Alkmaar. – Mamy 35 piłkarzy za granicą, w 10 różnych krajach i oni najczęściej regularnie tam grają. Jeszcze dwa lata temu taka sytuacja nikomu się nawet nie śniła – mówi rzecznik estońskiej federacji MIkhehl Uiboleht i ciężko nie przyznać mu racji. Gdy pytamy z kolei o największą słabość reprezentacji Estonii, Morrison rzuca swojsko brzmiące nazwisko: – Lewandowski, taki piłkarz by tam się przydał. Bo nie da się ukryć, że reprezentacja Estonii cierpi od lat na brak klasycznego, wysokiej jakości snajpera.

Przed losowaniem par barażowych sternik UEFA Michel Platini wypowiadał się dyplomatycznie, choć między wierszami zasugerował, która z będących w grze reprezentacji jest jego zdaniem najsłabsza. – Nauczono mnie, by zawsze respektować wyniki na boisku, nieważne czy drużyna nazywa się Niemcy czy też Estonia – oto jego słowa. Gdy 13 października w Krakowie Zbigniew Boniek wylosował Estonii Irlandię, John Delaney z tamtejszej federacji nawet nie próbował powstrzymać uśmiechu. Zresztą zobaczcie sami (od 1:36):

Co ciekawe, z losowania cieszą się również w Estonii. – Trudno o lepszego dla nas rywala. Ze stolicą Irlandii, Dublinem Estonia ma wiele dobrych połączeń lotniczych. Poza tym osobiście uważam, że ich styl gry wyjątkowo nam pasuje. Irlandczyków z południa potrafiliśmy pokonać, więc myślę, że nasz optymizm jest uzasadniony – cieszy się Uiboleht. Szanse piłkarzom Estonii daje też Morrison: – Jestem przekonany, że mogą to wygrać. To już nie ta Irlandia, która toczyła heroiczny bój na Stade de France, zakończony ręką Henry’ego. Są solidnym, przyzwoitym zespołem, ale nie lepszym niż Serbia czy Słowenia. Nawet w razie na przykład remisu w Tallinie, Estonia jest w stanie odnieść wyjazdowe zwycięstwo. Co będzie decydujące? Sądzę, że dyspozycja kluczowych piłkarzy, których już ci wymieniałem. Z Morrisonem zgadza się Jarvela: – To najlepsze dla nas losowanie. My chcieliśmy ich, a oni chcieli nas. Rzadko to idzie ze sobą w parze. Patrząc obiektywnie, Estonia ma jakieś 25-30% szans na wyeliminowanie Irlandii. Ale uda się, zobaczysz.

– Jako jedyni zagramy w barażach bez presji, bo już dokonaliśmy czegoś wielkiego – powtarza jak mantrę Uiboleht. Jedno nie ulega wątpliwości. W piątkowy wieczór 11 listopada cała Estonia śledzić będzie wydarzenia na tallińskim stadionie z nie mniejszą uwagą, niż niegdyś medalowe biegi na nartach Kristiny Smigun czy Andrusa Veerpalu. Dowód? Biletów na mecz nie można kupić już od dawna. Na portalu internetowym rozeszły się w â€¦ 25 minut.

JAKUB RADOMSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama