Jan Urban: – Jeśli miałbym brać ich za mordy, to wolę nie pracować

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2011, 11:01 • 7 min czytania

– Praca trenerska to jedno, człowiek i osoba to inna sprawa. Bazuję na świadomości zawodników, a nie na straszeniu czy karaniu. Nie chcę nikogo na siłę odsuwać, bo wiem, że kariera nie trwa wiecznie i trzeba ją umiejętnie wykorzystać. Tym bardziej, że, powtarzam, nie było problemu z zaangażowaniem. Może gdybyśmy zaczęli od dwóch-trzech pozytywnych wyników, drużyna wyglądałaby inaczej. Tak jak np. Korona lub Widzew. Oni też złapali zadyszkę i zaczęli przegrywać, ale mogli sobie na to pozwolić. My nie – opowiada były już trener Zagłębia Lubin, Jan Urban.
Minęło kilka dni od pana zwolnienia, a już pojawiają się spekulacje, że Jan Urban przejmie Górnika lub فKS. Ma pan wyjątkowo mocną markę.
Nie wiem, co panu odpowiedzieć. Pobyt w Legii, w wyjątkowych warunkach, miałem chyba udany. Potem epizod w Polonii Bytom. Zagłębie też miałem utrzymać, a skończyliśmy jedenaście punktów od spadku. Wydawało mi się, że idę w dobrym kierunku, ale teraz początek sezonu nam nie wyszedł. Skończyła się cierpliwość działaczy, ale w większości to była pozytywna praca. Tyle że problemy były od samego początku. Trudny kalendarz, niewykorzystane szanse w kolejnych meczach… Szamotaliśmy się w dole tabeli, czekając na 2-3 korzystne wyniki. Nie udało się.

Jan Urban: – Jeśli miałbym brać ich za mordy, to wolę nie pracować
Reklama

Próbę charakteru chyba jednak przetrwaliście. Z Lechem i Wisłą nie zaprezentowaliście się dużo gorzej od rywali.
Graliśmy jak równy z równym, ale… Nie, chyba nie przetrwaliśmy. Przede wszystkim powinniśmy byli wygrać z Cracovią i Podbeskidziem. Nie mówię, że byliśmy lepsi, ale to były mecze absolutnie do wygrania. Czas dopiero pokaże, ale możliwe, że przeceniliśmy też potencjał drużyny. Wiem, że było nas stać na dużo, ale odpowiedzialność rosła, a graliśmy w kratkę.

Po Cracovii i Podbeskidziu rozsypaliście się psychicznie?
Tak to wyglądało. Po świetnym okresie przygotowawczym byliśmy przeświadczeni, że wyniki muszą przyjść. A ja już przed sezonem mówiłem, że to że rozpoczynamy rozgrywki od trzech trudnych spotkań (liczę tu odwołany mecz z Legią), może być kluczowe. Bo było wiadomo, że jeśli niczego nie wygramy, to znajdziemy się w dole tabeli. Z drugiej strony na wprowadzenie tych wszystkich nowych zawodników też potrzeba czasu. Dziś można powiedzieć, że prawdziwym liderem drużyny jest Patryk Rachwał, który nie miał żadnych problemów z wejściem. Było też kilku zawodników, którzy w piłkę potrafią grać, a nie pokazali pełni umiejętności.

Reklama

Z czego wynika, że Maciej Małkowski zaliczył taki zjazd? Bo Darvydas Sernas już pod koniec okresu w Widzewie nie błyszczał skutecznością.
Po Darvydasie spodziewałem się więcej, jeśli chodzi o strzelanie goli, bo już w zeszłym sezonie mieliśmy z tym problem. Strzelił tylko dwie bramki, a to jak na niego zdecydowanie za mało. wszyscy wiedzieliśmy, po co sprowadzamy Darvydasa. Fajny chłopak, dobrze pracuje, ale sam wie, że liczbę bramek ma nieadekwatną do umiejętności i do kwoty, jaką za niego zapłaciliśmy. Ale wierzę, że i on w końcu się rozstrzela. Natomiast Małkowski potrzebował więcej czasu, żeby przystosować się do nowego miejsca. Do tego dochodziły narodziny dziecka plus dwie-trzy drobne kontuzje, które wykluczały go z treningów. W okresie przygotowawczym prezentował się naprawdę dobrze, ale wtedy nic mu nie dolegało. Chciałbym też dodać, że, owszem, budowaliśmy tę drużynę, ale nie z myślą o przyszłości, ale w oparciu o zawodników już ogranych, którzy mieli robić wynik, czyli pierwszą szóstkę. Ryzyko błędu teoretycznie było mniejsze.

A tak naprawdę nie zawiedli ci młodzi, na których ciążyła mniejsza odpowiedzialność.
Tak, tak, oni wykorzystali tę szansę. Damian Dąbrowski i Arek Woźniak okazali się pozytywnymi postaciami, ale to starsi powinni być wiodącymi zawodnikami w drużynie.

Jakie błędy popełnił pan w Zagłębiu?
Nie potrafiliśmy dotrzeć do zawodników pod względem mentalnym. Może za szybko uwierzyliśmy, że jesteśmy mocni. Ale to był początek sezonu i wszystko było do nadrobienia. Przejmowaliśmy zespół w dużo trudniejszej sytuacji. A był wtedy jakościowo gorszy. Teraz wahania formy były za duże. To było dla nas zagadką. Można mecze przegrać po dobrej grze, a my przegrywaliśmy grając dużo gorzej niż wcześniej.

Miałem wrażenie, że przełamiecie się po zwycięstwie nad Koroną, ale z GKS-em znowu graliście tak, jak wcześniej. Skoro wtedy mogliście powalczyć, to dlaczego nie zrobiliście tego samego w Bełchatowie? Tym bardziej, że taka agresywna gra, co udowadnia właśnie Korona, daje w lidze efekty.
Było kilka momentów, kiedy myśleliśmy, że to przełamanie nastąpi. Nawet w Białymstoku zagraliśmy dobrze, choć przegraliśmy. No ale zaraz przychodzi mecz z Lechią Gdańsk i wygląda to w pierwszej połowie bardzo słabo. Potem było lepiej, ale to i tak nie wystarczyło, żeby odrobić straty. Z Koroną faktycznie dobrze to wyglądało. Byliśmy agresywni, ale potrafiliśmy też odpowiedzieć dobrymi akcjami. Przychodzi Bełchatów i gramy o niebo gorzej. Trudne do wytłumaczenia i do zrozumienia, bo przecież drużyna jest dobrze przygotowana fizycznie. Trener Hapal też stwierdził, że nie ma z tym problemu.

Próba zmotywowania zawodników poprzez obniżenie pensji była drużynie potrzebna?
Próbowałem zmieniać skład osobowy, ustawienie, ale ani jedno, ani drugie nie przyniosło efektu. Może gdybyśmy zaczęli od dwóch-trzech pozytywnych wyników, drużyna wyglądałaby inaczej. Tak jak np. Korona lub Widzew. Oni też złapali zadyszkę i zaczęli przegrywać, ale mogli sobie na to pozwolić. My nie. Stąd taka decyzja władz.

Z pana punktu widzenia – działaczom zabrakło cierpliwości, zwalniając Urbana czy właśnie tę cierpliwość wykazali, zostawiając go tak długo na fotelu trenera?
Pan przecież pracuje w swoim zawodzie i wie, że kiedy nie ma wyników, spekulacje o zwolnieniu trenera pojawiają się bardzo szybko. Dla mnie to było normalne. Do końca liczyłem, że te dwa-trzy wyniki przyjdą. Ale nie przychodziły. Działacze może też tak myśleli – nastąpią te wygrane, czy nie nastąpią. Ale kiedy? Pozytywnych wyników było za mało. Druga sprawa, że do meczu z Koroną mieliśmy strzelonych sześć bramek. Dużo co prawda też nie traciliśmy, ale jednak… Na władze klubu nie mogę narzekać. Nie dostałem żadnego ultimatum, o co często pytali mnie dziennikarze, pracowało nam się dobrze.

W jednej z rozmów z oficjalną stroną Zagłębia stwierdził pan, że być może drużynie będzie potrzebna zmiana trenera. Zaskakujące, że mówi o tym jej dotychczasowy trener.
Tak, ale nie mówiłem, że od zaraz. Jak się nie układa, to prędzej czy później trener traci głowę. To ostatni ruch w rękawie działaczy. Nowa miotła zawsze działa mobilizująco. W naszej lidze trenerów zmienia się niestety bardzo często. Sztuką jest utrzymać trenera i dać mu zaufanie, ale tego raczej się nie praktykuje. Podstawą jest wynik. Jeśli go nie ma, trzeba się liczyć ze zwolnieniem. Budujący jest przykład Maćka Skorży, któremu w poprzednim sezonie szło średnio, nie wszystkie transfery były trafione, a jednak został. Teraz wygląda to dużo pozytywniej.

Zagłębie ma stadion, świetną bazę, transfery, piłkarzy z nazwiskami, nawet niezłą atmosferę w drużynie – tak przynajmniej twierdzą piłkarze. Było wszystko poza wynikiem?
Tak było. Nie chcę szukać winnych w drużynie, bo zaangażowanie też było. Zawodnicy mieli premie za ustalone mecze i robili wszystko, aby z nich korzystać, ale im nie wychodziło. Nasza komunikacja też wyglądała dobrze.

Przed kilkoma dniami dostaliśmy tekst od kibica Zagłębia, w którym znalazła się ciekawa wypowiedź osoby związanej z klubem. „Janek ma w sobie jakiś taki magnetyzm. Oni w tym klubie i nawet w KGHM są zapatrzeni w niego. On ich tak zahipnotyzował, że nikt nie chciałby, mimo przecież fatalnej sytuacji, go stąd zwalniać”.
Wie pan, jestem człowiekiem otwartym i mogę rozmawiać z każdym. Nie jestem mądralą czy fachowcem, który nie słucha różnych opinii. Ale na końcu to ja jestem odpowiedzialny za to wszystko i ja podejmuję decyzje. Słyszałem, że mówiło się też, że Urban jest zbyt miękki wobec drużyny. Taki mój styl. Jeśli miałbym brać ich za mordy, to wolę nie pracować. Praca trenerska to jedno, człowiek i osoba to inna sprawa. Bazuję na świadomości zawodników, a nie na straszeniu czy karaniu. Nie chcę nikogo na siłę odsuwać, bo wiem, że kariera nie trwa wiecznie i trzeba ją umiejętnie wykorzystać. Tym bardziej, że, powtarzam, nie było problemu z zaangażowaniem.

Jakie plany na najbliższą przyszłość? Wraca pan do Hiszpanii? A może przyszły już jakieś oferty?
Mieszkam w Hiszpanii od 89 roku, tam mam dom, ale w Polsce będę częstym gościem i liczę, że niedługo wrócę do pracy. Po odejściu z Legii dostałem od Osasuny propozycję pracy w charakterze koordynatora do spraw młodzieży. Wybrałem jednak inny kierunek i nie chcę go zmieniać.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
1
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama