Pewnie wielu z was zauważyło, a wielu jeszcze nie, że pojawił się nowy blog – Kamila Kosowskiego. Na dzień dobry „Kosa” opisał to, co mu aktualnie leży na sercu, czyli brutalność gry w polskiej lidze. Ja bym nazwał to nie tyle brutalnością, chociaż i ona oczywiście występuje w nadmiarze, ale przede wszystkim bezradnością.
Rozmawiam z dyrektorem sportowym dość renomowanego polskiego klubu. Jest zrezygnowany i podłamany tym, jak trudno do naszej ligi znaleźć piłkarza. – Kiedy tylko widzę, że ktoś potrafi grać w piłkę, to i tak zaraz przychodzi myśl: „Przecież w Polsce tak nie pogra”. Tu się nie gra w piłkę, tu jest rzeź. Biorę faceta, który umie się kiwać, dużo widzi, ma dobre podanie, ale niestety – nie umie uciekać z nogami. Nie nauczył się. Nie miał takiego poligonu. Po pierwszym meczu albo odniesie kontuzję albo ją sobie na wszelki wypadek wymyśli – mówi.
Pytam Andrzeja Niedzielana, dlaczego Koen Van der Biezen w drugiej lidze holenderskiej strzelał, a tu nie potrafi. – Bo tutaj jak masz piłkę w polu karnym, to idzie wślizg na wysokości kolan i rozglądasz się na boki, żeby ci nikt kariery nie skończył, a tam obrońcy próbują normalnie odebrać piłkę, a ty sobie normalnie strzelasz – mówi. Przypomina mi się spotkanie Flamengo – Fluminense (ale to chyba była liga stanowa, czy jak to się nazywa, w każdym razie ludzie na trybunach bardzo niewielu, głównie turyści z Japonii). Siedziałem na trybunach i nie mogłem się nadziwić. Obrońca dostał piłkę w polu karnym, nawinął napastnika, potem zobaczył, że nie ma komu zagrać, więc nawinął tego napastnika drugi raz i podał gdzieś w poprzek. Potem, mając w pamięci „odpowiedzialność” wpajaną polskim piłkarzom, mówię Mariuszowi Piekarskiemu: – Przecież to wygląda jak amatorski futbol! A on mi na to ze śmiechem: – Taka liga. Jak nikogo w meczu nie okiwasz, to ci w końcu przeciwnik poda, żebyś i ty się pobawił piłką.
Myślę o tym, co napisał Kosowski, analizuję w głowie te wszystkie mecze, które widziałem i stwierdzam: polscy piłkarze nie potrafią czysto odbierać piłki. Na wszelki wypadek, żeby się nie wydurnić jakimś głupawym wnioskiem, dzwonię do Cześka Michniewicza. – Nieumiejętność odbierania piłki bez faulu – czy to w sytuacji jeden na jednego, czy w sposób zorganizowany, całą drużyną – to największy problem naszej ligi, chociaż mało kto zwraca na to uwagę – przytakuje.
Sami pomyślcie, jak te mecze wyglądają.
Stoi facet z piłką i facet bez piłki, bo jednak mecz składa się głównie z sytuacji jeden na jednego. Ten z piłką raczej nie potrafi kiwać, natomiast ten bez piłki raczej nie potrafi odbierać. W związku z tym – jeden chce być sfaulowany, a drugi chce sfaulować. Tak się nauczyli, taki układ obu urządza. Ten z piłką jak tylko poczuje kontakt, to upadnie, a ten drugi wychodzi z założenia, że skoro przeciwnik i tak upadnie, to najlepiej, jeśli dodatkowo coś poczuje. Nie ma też sensu ryzykować, że jakimś cudem nie upadnie – lepiej mu przyrżnąć.
Typowy obraz z polskiej ekstraklasy. Piłkarz gdzieś na czterdziestym metrze, w bocznym sektorze boiska. Nie wie, co zrobić, zamotał się, na plecach ma rywala, a przed sobą nic – tzn. linię autową. No i czeka, aż go ktoś popchnie, chociaż leciutko. Popchnięcie też czasami występuje, ale jeszcze częściej jakaś kosa w nogi. Ten, który miał piłkę, ale został wycięty, ma ją dalej, tylko teraz może sobie spokojnie zagrać, bo najbliższy przeciwnik stoi przy rzutach wolnych 9 metrów dalej. W głupich faulach, uspokajających grę rywalowi i stawiających go w komfortowej sytuacji jesteśmy naprawdę mocni. Wystarczy nic nie robić, bo zawodnik już się pogubił i kwestią sekund jest, kiedy piłkę sam odda, ale nie: trzeba go kopnąć.
Poważne drużyny nie faulują w sytuacjach, gdy nie muszą. Faul na 40 metrze, gdy przeciwnik nie ma pomysłu na akcję, to samobójstwo. Bo mu się ten pomysł podsuwa – masz chłopie czas, weź sobie wrzuć piłkę w nasze pole karne. I tam kotłowanina. Jak często widzicie, żeby ktoś komuś piłkę po prostu wyłuskał? Sprytem? To się niemal nie zdarza. Zawsze idzie kopniak w kostkę czy w łydkę, który później ewentualnie trafia w piłkę.
Nie trzeba mieć wielkich mięśni, żeby mieć odbiór. Trzeba to po prostu umieć. Weźmy tego mikrusa Andresa Iniestę – facet odbiera piłki czysto, ani przez moment nie szukając fizycznego zwarcia. Podejrzewam, że notuje więcej odbiorów niż którykolwiek defensywny pomocnik w naszej lidze (a ci uchodzą za speców w tej dziedzinie). Ale jemu noga chodzi cały czas tak, żeby piłkę przejąć, a nie tak, żeby zadać ból. On odbiera piłkę w stylu koszykarskim – dzięki szybkości reakcji, refleksowi.
U nas piłkarze nie mają refleksu, tylko refluksy. Podobnie brzmi, ale to nie to samo.
Odbiory u nas polegają więc na tym, że ktoś niecelnie poda (np. z tego rzutu wolnego). Ale w sytuacjach jeden na jeden – zdarzają się rzadko. Ten, który ma piłkę i ten, który jej nie ma trzymają się w szachu. Jeden nie umie dryblować, drugi nie umie bronić, a jak ten pierwszy jakimś cudem nauczy się kiwki, to i tak mu to wiele nie da, bo nie nauczy się niereagowania na kopniaka. Mówi się, że to zagranicą gra się ostro, ale nie bez powodu piłkarze, którzy grali na Zachodzie później tutaj łapią się za głowy. Tam ostry atak jest jednak nacelowany na odbiór piłki, a u nas piłka jest tylko pretekstem, by przykopać przeciwnikowi…
Zapraszam do dyskusji – tutaj i przede wszystkim pod blogiem Kamila Kosowskiego.
KRZYSZTOF STANOWSKI