Marcin Mięciel przed derbami: – Nie potrafię wymazać z pamięci porażek z Widzewem

redakcja

Autor:redakcja

17 października 2011, 00:26 • 8 min czytania

– Wszyscy mówią, że idziemy do przodu i się rozwijamy, ale nie, to nieprawda. My się cofamy. Stadiony spełniają coraz bardziej rygorystyczne wymogi, są lepiej ochraniane, w lepszych warunkach, mają coraz więcej zabezpieczeń, ale kibice gości na stadion wejść nie mogą. W łódzkich derbach fanów فKS nie będzie. Zresztą, my w Bełchatowie też mogliśmy grać maksymalnie dla tysiąca widzów. Ot, polska paranoja – mówi w rozmowie z Weszło Marcin Mięciel, napastnik فKS, którym w tym sezonie gola jeszcze nie zdobył.

Skąd u pana tak duża nieskuteczność?

Sezon nie zaczął się dla mnie zbyt dobrze, na starcie złapałem kontuzję. Ominął mnie pierwszy mecz, w drugim zagrałem pół godziny. Później zaś cały zespół grał słabo, traciliśmy dużo goli, wszystko się nawarstwiało. W życiu napastnika tak bywa, że jak się nie strzela, to przez długi czas, ale jak się odblokuje, to trafia seriami. W piłkę gram ponad 18 lat, takie sytuacje już się zdarzały.

Nigdy nie miał pan sezonu, w którym nie zdobyłby żadnej bramki.

Teraz też strzelę i to niejedną. Kwestia czasu.

Nie zaczął pan myśleć, że ekstraklasa to już za wysokie progi?

(śmiech) Nie, na pewno nie. Mam 36 lat, ale ani szybkościowo, ani wytrzymałościowo od reszty nie odstaję. Mieliśmy ostatnio robione testy, wyniki są niezłe. Jak byłem młodszy, to też miałem kilka spotkań z rzędu, że nie mogłem trafić.

Jest jakaś metoda, żeby się szybciej odblokować?

Specjalnej recepty nie ma. Jak się jednak nie trafia na treningach, to w meczu też się nie trafi. Na zajęciach skuteczny jestem, brakuje mi tylko goli w lidze. Druga sprawa, to sytuacje. Jak zespół ich sobie nie stwarza, to trudno o bramki. Tak było na początku ligi, teraz jest trochę lepiej. „Sagan” się przełamał, to i ja się przełamię.

Trener Probierz zastosował w pana przypadku metodę „na konferencję prasową”. Ci, którzy przychodzili na przedmeczowe spotkanie z dziennikarzami, zaraz trafiali do siatki. فukasiewicz, Szałachowski, Saganowski, ale Mięciel już nie.

To było powiedziane raczej w formie żartu… Nie zapominajmy jednak, że w ŁKS ostatnio pełnię rolę cofniętego napastnika, wystąpiłem też na boku pomocy. Zespół nie gra więc specjalnie pode mnie, nie ja jestem na szpicy.

Duet Mięciel-Saganowski miał być postrachem całej ligi. Spodziewaliście się, że będzie łatwiej?

Rzeczywiście, tak się mówiło. I tak zapewne byłoby jeszcze dziesięć lat temu, gdy byliśmy młodsi. Wtedy byliśmy w bardzo wysokiej formie. Czy myśleliśmy, że będzie łatwiej? Cały zespół tak chyba myślał, byliśmy pozytywnie nastawieni, a tu z dużej chmury mały deszcz. Szybko trzeba było nabrać wody w usta i skupić się na ciężkiej pracy.

Dobrze zaczęliście grać dopiero u Probierza. W jaki sposób was odmienił?

Ma inną koncepcję zespołu od trenera Bratkowskiego, gramy innym ustawieniem, cały zespół musi walczyć w obronie. Probierz ma niemieckie metody szkoleniowe – wielki profesjonalizm, pełne skupienie i zaangażowanie. To na razie przynosi efekt.

Bratkowski w ekstraklasie sobie nie poradził.

Każdemu debiutantowi – piłkarzowi czy trenerowi – jest ciężko. To nie jest już tylko pierwsza liga, a znacznie wyższy poziom. Może przeskok był dla niego zbyt szybki? Drużyna zrobiła kilka błędów i boisko wykazało, że to nie tędy droga. Trener Bratkowski nie miał już czasu na skorygowanie pewnych rzeczy, na naprawę błędów – został zwolniony. To młody szkoleniowiec, dziś już z większym doświadczeniem, przed nim przyszłość.

To on wprowadził was do ekstraklasy. Trzeba to powiedzieć otwarcie.

Bratkowski wspólnie z trenerem Pyrdołem trzymali dyscyplinę, wspólnie robili treningi. Obaj w równym stopniu wywalczyli ten awans. I to w naprawdę dobrym stylu.

Zawaliliście przygotowania do sezonu? Wielu z was na początku rozgrywek było bez szybkości, choćby Saganowski.

Trenowaliśmy bardzo dużo, byliśmy dobrze przygotowani. Brakowało trochę świeżości, to był problem. Jak nie ma tej świeżości, to zawodnik wydaje się źle przygotowany, snuje się na nogach. Moim zdaniem, to kwestia zbyt dużej liczby zajęć przed sezonem.

I na starcie dostaliście mocnego gonga…

To też kwestia przypadku.

Przypadku?!

Tak. Na obozach przygotowawczych wyglądaliśmy naprawdę nieźle. Pierwsze 20 minut z Lechem wyglądało bardzo dobrze, było blisko gola, ale w ciągu kilku chwil załadowali nam trzy bramki. Wróciły błędy z przeszłości, bo w pierwszej lidze też czasem myliliśmy się w obronie, byliśmy zbyt luźno ustawieni, ale rywale rzadko kiedy wykorzystywali sytuacje. Z Lechem był szok. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Potem było coraz gorzej.

Czuje pan po sobie, że z wiekiem słabnie, że forma już nie taka?

Jak mam 36 lat, to nie jest tak samo, jakbym miał 20. Noga jest trochę wolniejsza, czasem czegoś brakuje. Pewnych rzeczy nie da już się oszukać. To normalne. W tym wieku wielu moich kolegów nie gra już w piłkę, a ja jestem w ekstraklasie. Czuję się naprawdę dobrze. Zawsze się prawidłowo prowadziłem, w wakacje nigdy zupełnie nie odpuszczałem, nie zaniedbywałem pewnych rzeczy. Wywiozłem ten profesjonalizm z Bundesligi.

To pana ostatni sezon?

Nie wiem. Zimowe przygotowania przyniosą odpowiedzi na kilka pytań. Zobaczymy, jak będę wyglądał, jak będę się czuł.

Po zakończeniu kariery ma pan zaklepaną robotę w Legii.

Podpisałem wstępną umowę, że po skończeniu gry w piłkę będę mógł pracować w klubie z młodzieżą. Obecnie robię kursy.

Z Legią w tym sezonie już przegraliście, ale pan pewnie chciał w tamtym meczu coś pokazać.

Piętnaście lat temu, gdy wypożyczono mnie z Legii do ŁKS, to człowiek nie tyle chciał, co musiał pokazać się z jak najlepszej strony. Byłem zły, podrażniony tym, że trener mnie odstawił. Wtedy w Łodzi wygraliśmy 2:1, zdobyłem oba gole. Miałem ogromną satysfakcję. Teraz już się nie nakręcałem, nie miałem powodów.

A to, że ponad rok temu odstrzelono pana z Legii?

Wróciłem do Warszawy w momencie, kiedy drużyna grała bardzo źle, była w kryzysie. Nie prezentowaliśmy się tak, jak na Legię przystało. Potrzebne były zmiany, rewolucja. Tym bardziej, że powstawał nowy stadion, należało wymienić zespół. Rozegrałem ponad czterysta spotkań, zdobyłem ponad sto bramek w ekstraklasie – polskiej, greckiej i niemieckiej – więc chyba niczego już udowadniać nie muszę. Nie w tym momencie.

O sile فKS dziś stanowią byli legioniści. Pan, Saganowski, Smoliński, Szałachowski…

W zeszłym sezonie „Sagana” tu nie było, ale był Kuba Kosecki. W Legii grają najlepsi w Polsce piłkarze, więc ci, którzy nie mieszczą się tam w składzie, powinni wieść prym w innych zespołach. Czasami rozmawiamy w szatni o Legii, to wielki klub, gdzie trochę inaczej niektóre rzeczy funkcjonują.

Wiele osób twierdzi, że niektórzy grają w Łodzi, bo stąd blisko do Warszawy.

Rok temu, gdy odchodziłem z Legii, miałem propozycje i z Grecji, i naszej ekstraklasy. Chciałem być jednak blisko stolicy, nigdy tego nie ukrywałem tego. Do ŁKS miałem sentyment, kiedyś ten klub wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Poza tym, z Łodzi jest moja żona. Kilka takich czynników spowodowało, że wolałem walczyć z ŁKS o awans, niż w tej ekstraklasie już być.

Wspomniał pan o Koseckim, w poprzednim sezonie był najlepszym piłkarzem pierwszej ligi. Dziś w Legii nie gra właściwie w ogóle. Jest pan zaskoczony?

Niespecjalnie. W Warszawie jest ogromna rywalizacja, trudno wywalczyć miejsce w składzie. Kuba nie może się denerwować, musi cierpliwie czekać na szansę. Jak ją otrzyma, to musi ją wykorzystać – pokazać się od razu, zdobyć gola albo chociaż zaliczyć asystę. Tylko tym może przekonać Skorżę. W Legii cały czas grać muszą najlepsi, nie ma miejsca na eksperymenty.

Wtedy, gdy wypożyczony pana do ŁKS, to w dość podobnych okolicznościach.

Do فodzi trafiłem na pół roku. W Warszawie był i Wojtek Kowalczyk, i Jurek Podbrożny, więc nie miałem szans na grę. Miałem jednak to szczęście, że Kowalczyk szybko wyjechał za granicę. Grałem więc cały czas, oprócz półrocznego wypożyczenia.

Będąc na półrocznym wypożyczeniu w ŁKS, po raz pierwszy – i jedyny – wystąpił pan w łódzkich derbach.

Strzeliłem bramkę, przegraliśmy na Widzewie 1:3. Derby są wyjątkowe, nigdy nie można przewidzieć wyniku. Wiem, bo grałem takie mecze choćby w Warszawie czy Salonikach, gdzie akurat były cztery zespoły.

Które derby zrobiły na panu największe wrażenie?

To były derby trochę szersze geograficznie, Dortmund-Bochum. Pojechaliśmy na Borussię, z nami osiem tysięcy kibiców. Zdobyłem gola, nasi się cieszą, a 80 tysięcy ludzi milczy. To było coś pięknego… Tylko, że ci kibice zaraz potem poprowadzili ich w tym meczu – pomimo gry w dziesiątkę – do zwycięstwa.

W Grecji na derbach było zapewne gorąco.

PAOK i Aris to dwie najbardziej znienawidzone przez siebie drużyny. Przed meczem kibice przyjeżdżali pod nasz hotel, odpalali race. Już w drodze na stadion przez cały czas czuliśmy tę wielką atmosferę. Nieraz przerywano na chwilę takie spotkania, ktoś akurat wbiegł na murawę.

Zdarzyło się panu kiedyś grać w derbach, gdy na stadionie byli kibice tylko jednej drużyny?

Z dwa razy, w Grecji. Tylko, że ja tam w derbach wystąpiłem łącznie z szesnaście razy. To były akurat kary za wcześniejsze burdy i zadymy… Nie rozumiem, dlaczego nasi kibice nie zostaną wpuszczeni w poniedziałek na mecz. Bardzo dziwna sprawa. Wszyscy mówią, że idziemy do przodu i się rozwijamy, ale nie, to nieprawda. My się cofamy. Stadiony spełniają coraz bardziej rygorystyczne wymogi, są lepiej ochraniane, w lepszych warunkach, mają coraz więcej zabezpieczeń, ale kibice gości na stadion wejść nie mogą. Zresztą, my w Bełchatowie też mogliśmy grać maksymalnie dla tysiąca widzów. Ot, polska paranoja…

W meczach z Widzewem szło panu całkiem nieźle. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie rok 1997 i słynna porażka przy فazienkowskiej 2:3.

To mój najgorszy mecz w karierze. Mogło być cudownie, byłem o krok od mistrzostwa… Rok wcześniej było zresztą podobnie, bo walcząc o tytuł, przegraliśmy z Widzewem 1:2. Chciałbym zapomnieć o tamtych spotkaniach, wymazać je z pamięci. Niestety, nie potrafię.

To właśnie przez Widzew zdobył pan w karierze tylko jedno mistrzostwo Polski.

A mogłem zdobyć trzy…

Dodatkowa, indywidualna motywacja na Widzew?

Chyba nie. Wystarczy, że to są derby. Trener Probierz bardzo nas motywuje, ja sam już nakręcać się nie muszę. Wiem doskonale, o co chodzi w takich meczach.

Widzew wydaje się na papierze mocniejszy.

To dobra drużyna, dawno u siebie nie przegrała. Być może więcej plusów jest po ich stronie, ale to o niczym jeszcze nie świadczy. To przecież derby, wszystko może się zdarzyć.

ROZMAWIAف PIOTR TOMASIK

Marcin Mięciel przed derbami: – Nie potrafię wymazać z pamięci porażek z Widzewem
Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama