Z Michałem Żewłakowem o wszystkim

redakcja

Autor:redakcja

24 sierpnia 2011, 17:13 • 31 min czytania

Jest rekordzistą występów w reprezentacji Polski, jeszcze niedawno był jej kapitanem. Zagrał na dwóch Mundialach i Mistrzostwach Europy w 2008 roku. Wszystko wskazuje na to, że na Euro 2012 już go nie zobaczymy. Został skreślony przez Smudę po tym, jak napił się wina w samolocie z Arturem Borucem. W obszernym wywiadzie udzielonym naszemu portalowi opowiada o tamtym zdarzeniu, o swojej karierze, o tym co denerwuje go u młodych piłkarzy, o pożegnaniu z kadrą i o tym, że… wcale nie zakończył reprezentacyjnej kariery. Ale i o tym, jaki powinien być dobry trener, a co powinno cechować dobrego zawodnika. O alkoholu, papierosach i o betonowych boiskach, które stoją puste. I oczywiście o Legii, do której przyszedł przed sezonem.

Przed meczem ze Śląskiem powiedział pan, że granie co trzy dni jest dla poważnych ludzi i to spotkanie da odpowiedź na jakim jesteście poziomie. Jaka to odpowiedź?

Odpowiedź jest taka, że my jeszcze nie jesteśmy drużyną, która potrafi grać równo przez kilka ważnych spotkań z rzędu. W niedzielę to było chyba widać najdobitniej. Pierwszą połowę zagraliśmy jak nie my. Wszystkie dotychczasowe mecze zaczynały się raczej od tego, że mieliśmy przewagę, strzelaliśmy bramki. A w niedzielę kompletna rozsypka. Bez ładu i składu. Dopiero druga połowa pokazała nasze oblicze, ale z drugiej strony – Śląsk tak nam się przeciwstawił, że nie byliśmy w stanie wygrać.

Taki brak regularności to chyba problem nie tylko Legii, ale ogólnie polskich drużyn?

Po tym poznaje się tożsamość europejskiej drużyny z prawdziwego zdarzenia. Gdy gra tak samo dobrze bez względu na to, jaki ma mecz, ligowy czy pucharowy. Potrafi sobie poradzić z takim problemem.

Widzi pan w Polsce taką drużynę
?
Polskie drużyny mają do tej pory bardzo zdawkowy kontakt z europejskimi pucharami. Ostatnio był Lech Poznań, ale też było widać, jak grał w lidze. Czarował kibiców i przeciwników w Lidze Europy, natomiast w ekstraklasie się potykał. To nie jest łatwe, dlatego mówię, że granie co trzy dni to jest granie dla poważnych drużyn.

To jest bardziej problem przygotowania fizycznego czy mentalności, psychiki i podejścia do meczu?

Myślę, że problemem dla piłkarza, szczególnie młodego, jest podejście do meczu pucharowego. Takiego jak na przykład mieliśmy ze Spartakiem. Dla piłkarza, który chce odnieść sukces nie powinno być ważne, czy gra się z drużyną trzecioligową w pucharze krajowym, czy gra się w lidze z zespołem środka tabeli, czy gra się choćby z Manchesterem City w Lidze Europy. Dla piłkarza powinno być najważniejsze, żeby się w głowie skoncentrować na te 90 minut. To jest robota, którą musi wykonać. A nie kalkulować, że teraz gram w Chorzowie, potem w Manchesterze, a potem jeszcze w reprezentacji.

Więc czemu tak kalkulują?

To przez brak doświadczenia. To przychodzi z czasem. Tak samo jak ty byłbyś zaproszony na obiad do swojej babci, a potem na audiencję do papieża – podszedłbyś do obu w taki sam sposób?

No nie…

No właśnie. I tak samo podchodzą młodzi piłkarze. Dla nich mecz w europejskich pucharach to jest coś ekstra. Coś takiego niewyobrażalnego, że już nic lepszego się nie może zdarzyć. Coś takiego, że już nic więcej nie ma.

A piłkarz nie powinien przychodzić do seniorskiej drużyny już nauczony takich rzeczy?

Nie, tego się uczy w praniu.

I wtedy piłkarz jest dobry dopiero po trzydziestce.

Inne kraje mają nad nami taką przewagę, że jak na przykład zawodnik wchodzi do drużyny Bayernu Monachium w wieku 18 lat, to wchodzi do drużyny, która gra w Lidze Mistrzów. A my wychowujemy młodzież w świadomości, że na tę Ligę Mistrzów się czeka piętnaście lat. Dla nas Liga Mistrzów jest jak zbawienie. Jakby Wisła awansowała to podejrzewam, że przez następne pół roku mówilibyśmy tylko o tym. A w Grecji tak naprawdę ta Liga Mistrzów się już nudzi, bo co chwilę ktoś w niej gra. Nie mówiąc o takich ligach jak angielska, niemiecka czy włoska.

Gdzie jest ta różnica między naszą ligą, a choćby belgijską, grecką i turecką – bo kluby stamtąd radzą sobie dużo lepiej w europejskich pucharach?

Jak nasze drużyny robią transfery, to szukają gościa, który jest za darmo i najlepiej jak nie chce dużo zarabiać. A do Olympiakosu bierze się Rivaldo, bo prezydent ma taki kaprys i chce zrobić prezent kibicom. Na tym polega różnica.

Tylko na pieniądzach?

To jest kupowanie jakości do drużyny. Jest zupełna rozbieżność jeśli chodzi o możliwości wydatków na transfery czy gaże dla zawodników. Kupuje się graczy, którzy są doświadczeni i ograni. Kiedy przychodziłem do Olympiakosu, przyszedł też zawodnik z Espanyolu Barcelona. Później przyszedł Raul Bravo z Realu Madryt, Luciano Galletti z Atletico Madryt. Potem jeszcze Mellberg z Juventusu Turyn i LuaLua z Newcastle. Podejrzewam, że gdyby Legia zrobiła pięć takich transferów, to też moglibyśmy awansować. Gdyby mogła pozwolić sobie na dwa, trzy takie transfery w ciągu roku, to wydaje mi się, że nie byłoby takich problemów, jakie mamy teraz.

A to nie jest trochę tak, że pieniądze na transfery w Legii są, ale źle wydawane?

Nie potrafię ocenić, bo mnie wcześniej nie było. Nie wiem jakie były możliwości. Z jednej strony to też nie jest takie łatwe, bo jedzie się ocenić zawodnika i on wygląda bardzo fajnie. Tylko nie wiadomo czy on tę jakość, którą pokazuje na przykład w lidze argentyńskiej czy brazylijskiej, przeniesie na ligę polską. Bo nasza liga może nie jest atrakcyjna, ale ona nie jest łatwa. Szczególnie dla piłkarzy latynoskich.

Dlaczego?

Bo ich ligi, to są ligi bez taktyki. Tam jest więcej improwizacji. Nie ma tam wcale dyscypliny taktycznej.

W Legii z taktyką też chyba są problemy? Na przykład w meczu ze Śląskiem, Borysiuk miał być przylepiony do Mili i kryć tylko jego, a Mila zaliczył dwie asysty, w dodatku wasz środek pola nie istniał i Skorża musiał ratować sytuację wstawiając Gola.

Wydaje mi się, że dopiero w przerwie trener zdecydował się na takie posunięcie z indywidualnym kryciem Mili przez Borysiuka. Natomiast nie ma co ukrywać, że środek pola… No nie wyglądaliśmy dobrze. Poza tym, to nie chodzi tylko o środek pola. Chodzi o sam fakt odbioru piłki, o atak na piłkę. A my byliśmy jakby ospali. Tak jak na Spartak wyszliśmy zdecydowanie i w jakiś sposób ich zaskoczyliśmy, tak ze Śląskiem zaskoczyliśmy samych siebie taką ospałością. Byliśmy tacy niemrawi, jakbyśmy nie mogli się zebrać. Zastanawiam się tylko, bo wy tak fajnie wszystko z zewnątrz analizujecie – czemu sami nie zaczęliście grać w piłkę?

Jak tak patrzę z bliska na tę ligę, to też się nad tym zastanawiam…

No to takie trochę uciekanie od odpowiedzialności. Jak patrzę na niektóre polskie filmy, to też się zastanawiam, czemu nie zostałem aktorem. To jest taka mylna świadomość, że ja mógłbym. Trzeba było zacząć i się przekonać. To nie jest takie proste. Choć wiem, że patrząc z trybun wiele rzeczy może się wydawać irytujących. Nieraz nawet nas, piłkarzy to irytuje. Ale czasem jest taki mecz, że robisz wszystko dobrze, ale ciągle jesteś spóźniony o sekundę, o dwie i ciągle ci czegoś brakuje. Zrobisz takie dwa błędy, dostajesz dwa gole i przegrywasz mecz.

Z czego to wynika? Z braku koncentracji, mobilizacji?

Na przykład do meczu ze Śląskiem podeszliśmy zbyt spokojnie. Nie wiem, może mogliśmy się nawzajem pobudzić, nawet jakoś trochę sztucznie. Na tym polega cały problem w podejściu do meczu w polskiej lidze. To jest takie trochę wpadanie w rutynę albo zadowalanie się tym, że zagraliśmy fajny mecz w europejskich pucharach, to na bazie tego na pewno następny nam też wyjdzie. Nie, nie, nie. Do następnego meczu trzeba jeszcze czasami coś dodać.

Co jeszcze pana zaskoczyło w tej lidze po powrocie, dużo się zmieniło?

Właśnie podchodzenie zawodników do meczu. W Grecji czy Turcji nie było z tym problemu. Było więcej doświadczonych piłkarzy i świadomych tego, że kiedy się gra co trzy dni, to każdy kolejny mecz jest jeszcze ważniejszy. To jest niby taki wytarty slogan, ale tak naprawdę jest. Natomiast nie ma co ukrywać, że to też były inne drużyny. Było więcej piłkarzy, którzy mogli wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za zespół. To są ludzie, którzy o pewnych sprawach już nawet nie myślą. Nie zastanawiają się, jak mają podejść do meczu. Nie klasyfikują rangi spotkania. Jeśli już grają w meczu, to wiedzą, że mają zagrać najlepiej jak potrafią. Nie mówię, że w Legii są ludzie, którzy mają ochotę grać tylko w ważnych meczach, ale dla mnie to jest nie do pomyślenia, że możemy zagrać pierwszą połowę ze Spartakiem, a potem pierwszą połowę ze Śląskiem tak, jakby to grały zupełnie dwie inne drużyny. I to w przeciągu kilku dni. No, ale tak jest… Od wielu lat narzekaliśmy, że reprezentacja nie potrafi zagrać dwóch równych meczów. Tylko, że ja też nie znam złotego środka na to, żeby było dobrze. Nie da się zaprogramować drużyny tak, żeby grała tak jakbyśmy chcieli.

A Barcelona?

To jest ten właśnie wyjątek od reguły.

Czegoś jeszcze się pan nie spodziewał?

Tego, że polski piłkarz nic od siebie nie wymaga. Przychodzi do klubu i traktuje trening jak spędzenie 90 minut. A żeby zostać po treningu i popracować nad samym sobą? Popracować dla samego siebie, nie dla trenera, żeby on to zobaczył? Kiedy wyjechałem do Belgii, zostawałem piętnaście minut po każdym treningu. W ciągu tygodnia to dawało godzinę i piętnaście minut. W ciągu miesiąca – 5 godzin. W ciągu roku – 60 godzin. Czyli robisz przez ten rok o 60 spokojnych treningów więcej niż cała grupa, a to cię kosztuje tylko kwadrans.

Chyba taka solidność była podstawą w pana karierze?

Jak szedłem do klubu, to nigdy nie byłem w nim najlepszy. Zawsze byłem gdzieś pośrodku. Tylko patrzyłem jak ci najlepsi co jakiś czas odpadają, a ja sobie ciągle idę. Uważam, że piłkarz, szczególnie ten niedoświadczony, powinien chociaż umieć słuchać. Tylko tyle – słuchać. Bo wokół piłkarza w każdym klubie są mądrzy i życzliwi ludzie. Jest też pełno cymbałów, którzy chcą tylko na nim zarobić, ale mądrzy i życzliwi ludzie też są. Najczęściej taką osobą jest trener. Nie rozumiem teraz młodych ludzi, którzy żyją tylko internetem, Facebookiem, PSP, Playstation… Nie wiem, ja bym dostał od tego szmergla.

Z czego to wynika, przecież jeszcze nie dawno na podwórkach dzieciaki grały praktycznie tylko w piłkę? Były problemy, bo nie było gdzie grać, przeganiali z trawników, a najgorszy koszmar, to jak kolegę z piłką mama zawołała do domu i nie było czym kopać.

My jesteśmy inaczej wychowani, bo tego wszystkiego nie mieliśmy. Ł»yłem takimi właśnie problemami, że uciekałem przed dozorcą z boiska. A teraz są orliki, a wszyscy w piłkę grają na komputerze. Teraz boiska, na których my graliśmy – te betonowe na osiedlach – to są najlepsze miejsca dla deweloperów. Ł»eby postawić nowy sklep, nowy budynek. Kiedyś nie było możliwości, żeby boisko osiedlowe czy szkolne było wolne. Nie wiem, to jest rewolucja. Moi rodzice mówią, że myśmy rozrabiali, ale to się mieściło w ramach jakiejś przyzwoitości. Mi też się wydaje, że ta obecna młodzież jest jeszcze gorsza niż wtedy, gdy ja się wychowywałem. Ale z drugiej strony: my narzekamy na polską ligę, ale występy Lecha w pucharach temu zaprzeczają. Oni jadą i remisują sobie z Juventusem. Walą u siebie Manchester City, walą u siebie Salzburg. Wydaje się, że człowiek, który potrafi na podstawie meczów ligowych coś powiedzieć, w ogóle nie ma racji.

Może w takich meczach poszerzają się horyzonty?

Myślę, że jest mniej kalkulacji. To jest coś nowego i na takim poziomie ludzie nie wymagają od nich zwycięstwa. Nie ma takiej presji albo porażka nie przynosi tyle wstydu, co w lidze. Ale ja wiem, że jak się boisz porażki, to przegrasz. Porażki nie można się bać. Zrób wszystko, żeby do niej nie dopuścić. Tak naprawdę, kibice potrafią docenić też i po przegranym meczu. Tylko musisz zrobić wszystko, żeby wygrać. A zdarzają się takie spotkania, że atakujesz, a bramkarz gra akurat mecz życia. Dostaniesz bramkę z rogu czy jakiś karny, przypadkowa ręka i przegrywasz 0:1. To chodzi o koncentrację w odpowiednim momencie. Masz być skoncentrowany podczas meczu, a nie podczas wywiadu w telewizji. To wszystko przychodzi z czasem. Drużyna Legii to jest młoda drużyna i na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy, którzy gdzieś grali.

Pan zagrał trochę tych meczów w Lidze Mistrzów. Co te mecze panu dały?

Zagrałem ich dokładnie chyba 31. Te mecze wykształciły u mnie świadomość. Jak czytam w gazecie artykuł o Spartaku, że oni wydają na zawodnika 10 milionów albo jaki mają budżet, to dla mnie to nic nie znaczy. Bo te 10 milionów, które oni wydali – Artur Jędrzejczyk wsadził sobie do kieszeni podczas meczu ze Spartakiem. Najgorsze jest to, że ci młodzi ludzie, którzy potrafią grać przeciwko tym gwiazdom, sami nie zdają sobie z tego sprawy. Jakby ktoś się spytał, kto to jest Jędrzejczyk, to podejrzewam, że w Europie mało osób by wiedziało. O piłkarzach Spartaka pewnie o wiele więcej. A ten Jędrzejczyk wziął sobie tego wartego 10 milionów Emenike i wsadził sobie w kieszeń, biegając z nim do momentu, aż trener poprosił, żeby go wyjął z kieszeni i odstawił na ławkę. Tylko on musi sobie zdawać sprawę, że on może takie mecze grać co trzy dni.

To taki narodowy brak wiary?

Świadomość, w której jesteśmy wychowywani. Ja zostałem wychowany w takiej, że Mistrzostwa Świata to jest dla mnie coś nie wiem jak ekstra. Szesnaście lat patrzyłem na reprezentację, która po sześciu meczach nie miała już możliwości, żeby awansować dalej. I to nie była słaba reprezentacja, bo byli w niej piłkarze, którzy naprawdę się wyróżniali. Były naprawdę wielkie nazwiska. A teraz? Sama Liga Mistrzów i jej nazwa. Dla piłkarza dwudziestoletniego zagrać tam, to jest kosmos. To jest dla niego mecz jakby zagrany w innej planecie. Ranga meczu przenosi go w inny świat i już nie jest na tyle spokojny, gdyby tego samego dnia, o tej samej godzinie grał mecz przeciwko zespołowi z polskiej ligi.

Ale to też szansa, którą powinni chcieć wykorzystać nawet ze złamaną nogą.

Ciekawe, czy ty byś się tak samo zachował… Jakby tu przyszedł Beckham ze swoją żoną, to tak samo luźno byś siedział? To są takie właśnie niuanse. Jakbyś przeprowadził wywiad z Beckhamem, potem Raulem, potem z Cristiano Ronaldo, to byś już miał pogląd, że te gwiazdy to są też normalni ludzie.

I tak mam taki pogląd.

No, a piłkarz musi zagrać kilka meczów, żeby dojść do wniosku: kurwa, ja tak samo tam mogę pograć. Tak samo mogę strzelić i to jeszcze tę gwiazdę mogę tak okręcić, że moja wartość na tyle wzrośnie, że i ja będę znany.

Z Michałem Żewłakowem o wszystkim
Reklama

Image and video hosting by TinyPic


A jak jest z tą młodzieżą w Legii? Na przykład taki Ł»yro?

Jak Ł»yro się dobrze rozwinie, to będzie talent na miarę co najmniej Lewandowskiego. Dla mnie to jest gościu, który ma taki potencjał, że ja bym tylko chciał, aby on poszedł w odpowiednim kierunku. Ł»eby gdzieś po drodze nie przestał wierzyć w to, że ciężka praca przynosi efekty i żeby nie zwariował. Chociaż wydaje mi się, że to nie jest wariat, tylko normalny człowiek.

Pan miał od małego tak poukładane w głowie?

Mnie życie ułożyło. Mój pierwszy klub był bardzo biedny – Drukarz Warszawa. Potem poszedłem do Marymontu, następnie trafiłem do Polonii. Tylko ona wtedy nie była jeszcze taką Polonią jak teraz, kiedy może sobie pozwolić na kupno najdroższego zawodnika w polskiej lidze. Jak wyjeżdżałem za granicę, to robiłem to dlatego, bo w Polonii powiedzieli mi, że już osiągnęliśmy apogeum. Ciągle musiałem coś udowadniać. Nie wyjechałem tak jak Matusiak – z Bełchatowa do Palermo. Tylko z Warszawy do Beveren. Do klubu, który bronił się przed spadkiem. Nie poszedłem stamtąd od razu do Anderlechtu, tylko poszedłem do Mouscron. Kolejne etapy przechodziłem bardzo stopniowo. Uczyłem się tego, a może zostałem po prostu tak wychowany. Doceniałem, że mam możliwość, aby pokonywać kolejne schody.

Czyli kluczową cechą była pokora?

Teraz jest tak, że młody zawodnik potrafi przyjść i powiedzieć: kurwa Ł»ewłak, gdzie ty tam grałeś… Jeśli chodzi o młodych ludzi to szacunek i system wartości zanika. Nie ma czegoś takiego, że przychodzi młody zawodnik do klubu i szanuje sprzątaczkę tylko dlatego, że ona jest od niego starsza. Nie ma czegoś takiego. Mówisz mu, że ma coś zrobić, a on pyta: dlaczego ja? Nie pytaj się dlaczego, tylko po prostu to zrób. Jak przyszedłem do Polonii, to swoją pierwszą pensję musiałem oddać starszym piłkarzom, żeby sobie poszli na piwo i dostałem za to miejsce koło śmietnika. Teraz jakby powiedzieć zawodnikowi, że jak chce usiąść w szatni, to pierwsza pensja dla nas – to by powiedział, czy my kurwa jesteśmy z innego świata. A świat widać się zmienia. Zmienia się traktowanie młodych. Samo to, ile się płaci. Wielu ceni to, że gra w piłkę, dopiero w momencie jak zostaną bez kontraktu i nie mają klubu. Wtedy zaczyna się myślenie, że można było zrobić więcej. Ja tam patrzę zawszę na siebie, ale też się zastanawiam, dlaczego w wieku 35 lat, gdzie wielu ludzi pewnie skończyłoby karierę, wracam i mogę sobie podpisać kontrakt z Legią. Wydaje mi się, że odpowiedź jest jedna. Nie dlatego, że jestem dobry. Nie dlatego, że znam kilka języków. Tylko dlatego, że ja całe życie byłem rzetelny. Tylko dlatego.

Kiedy i jak urodził się pomysł z przyjściem do Legii?

W Turcji. W zasadzie kiedy tam wyjeżdżałem, zadzwonił do mnie prezes Miklas z zapytaniem. W sumie, to stwierdził, że chętnie by mnie zatrudnił w klubie. Wtedy już miałem gotowy kontrakt w Turcji, który był dla mnie na tyle atrakcyjny, że powiedziałem sobie, że to pewnie będzie mój ostatni kontrakt zagraniczny i grzech byłoby nie skorzystać. Pojechałem, ale te wszystkie wypadki, które się tam wydarzyły, nasunęły taką myśl, że już nie chcę tej zagranicy. Wielki klub i tak mi nie groził, żadna wielka liga też, a chciałem jeszcze pograć. A najlepszym miejscem do gry byłaby Warszawa. Chociaż niektórzy mi mówili, że niepotrzebnie powiedziałem, że chciałbym wrócić do Legii. Bo to w jakiś sposób rzutowało na negocjacje. A ja po prostu powiedziałem głośno to, czego chcę. Nie chciałem nikogo oszukiwać. Miałem w międzyczasie sygnały z Lecha i innych klubów, ale powiedziałem, że dopóki nie skończę z Legią, to z nikim nie będę rozmawiał.

Czemu te negocjacje tyle trwały? Chodziło tylko o pieniądze czy jeszcze o to, że do klubu może przyjść nowy trener, a konkretnie Vladimir Weiss?

Myślę, że głównie chodziło o to, że miał być trener Weiss, a nie o pieniądze.

Pan jest polonistą czy legionistą? Bo jak na wychowanka Polonii to kibice Legii nieźle pana przyjęli?

Jestem wychowany przez Polonię. Nigdy nie będę od niej uciekał i zawsze będę doceniał to, co dla mnie zrobiła. Bo tak naprawdę to Polonia ukształtowała mnie jako piłkarza, który potem wyjechał za granicę. Zdobyłem z nią wicemistrzostwo i ona mi dała w ogóle szansę zaistnieć na takim naszym polskim, poważnym poziomie. Natomiast grając 13 lat za granicą chciałem wrócić i nie miałem nawet sygnału z mojego klubu, że jest jakiekolwiek zainteresowanie. Rok wcześniej nieładnie postąpili z moim bratem i to też był sygnał, jakby mogli się ewentualnie zachować w stosunku do mnie. Teraz gdy potrzebowali doświadczonego obrońcy, to wzięli Marcina Baszczyńskiego, a nie mnie. To jest sygnał, że nie ma tam dla mnie miejsca. A z drugiej strony, nie jestem takim patriotą, że jak nie będę grał w Polonii, to nie będę grał nigdzie. Najbardziej chciałem grać w Warszawie i to Legia dała mi sygnał. Klub, po którym można byłoby się spodziewać, że będzie ostatni, aby wyciągnąć do mnie rękę. Dlatego to uszanowałem i gram w Legii. Uważam, że w żaden sposób nie uraziłem Polonii czy polonistów. Oni nie obrazili mnie, nie dając mi angażu. Ale ja mam swoje życie, a oni mają swoją wizję.

Komu pan w młodości kibicował?

Kiedy miałem 10 lat i grałem w Marymoncie, to Polonia była w trzeciej lidze. Sztandarowym klubem była Legia i każdy młody chłopak był w nią zapatrzony. Ja też. Przychodziłem z bratem na mecze Legii, nawet na Ł»yletę. Natomiast los się tak potoczył, że trafiłem do Polonii. Jest pewien czas, który jej poświęciłem, ale jak przestałem ją kompletnie interesować, to co, mam wyjechać do innego kraju?

Może porozmawiamy trochę o reprezentacji… Pan zakończył karierę w kadrze czy nie?

To raczej moja kariera w kadrze się zakończyła.

Czyli po prostu trener pana nie powołuje, ale jakby przyszedł inny i powołał?

Powiem szczerze, że teraz trochę odpocząłem od reprezentacji. Pierwszy moment był naprawdę ciężki, bardzo mi tego brakowało. Za każdym razem jak oglądałem mecze reprezentacji, to siedziałem w fotelu i… było mi trochę niewygodnie. Zawsze człowiek był na zgrupowaniu i sam grał, a teraz przed telewizorem… Ale powiedziałem sobie: Michał, może to jest taki moment, że trzeba powiedzieć dosyć. Są młodsi, bardziej perspektywiczni…

Gdzie oni są?

No, w reprezentacji. Ł»ewłakow nie ma abonamentu na kadrę. Nic na siłę. Przyszedł trener, który w jakiś sposób mnie poznał i widocznie uznał, że ja mu nie pasuję.

Smudę cała Polska też już poznała i wszyscy wiemy jaki to człowiek i trener.

On został wybrany nie tylko przez PZPN, ale większość narodu go chciała. To już jednak nie jest mój problem. Koncentruję się teraz na Legii, bo ona dała mi możliwość funkcjonowania w krajowym futbolu. Myślę, teraz tylko o niej.

Ale gdyby przyszło powołanie?

Nie ma piłkarza, który nie chciałby grać w reprezentacji. Mówię to z całą stanowczością.

Jak pan tak teraz patrzy na kadrę w telewizji, to co pan myśli?

Myślę, że ci zawodnicy, którzy są powoływani za trenera Smudy, naprawdę okrzepli i dojrzeli. Wydaje mi się, że w grupie, którą wybrał jest kilku naprawdę ułożonych piłkarzy i może na nich liczyć. Mierzejewski, Piszczek, wydaje mi się, że i Wojtek Szczęsny to jest bramkarz na miarę europejskiego formatu.

Kuba Błaszczykowski to jest dobry kapitan?

Kiedy on został kapitanem, to mnie już w reprezentacji nie było. Więc nie potrafię nic o tym powiedzieć.

No ale wcześniej to pan był kapitanem kadry, a on w niej występował, więc pan go zna i może ocenić, czy się nadaje, czy nie.

Dla mnie to był zawodnik, który był najbardziej predysponowany do tej roli. Raz, że w reprezentacji był chyba najbardziej doświadczony pod względem liczby występów. Dwa, on z tych wszystkich zawodników, pomijając Obraniaka, był za granicą najdłużej. Jest więc najbardziej doświadczony, zahartowany, mający kontakt z tym poważnym futbolem. To była według mnie osoba najbardziej kompetentna do objęcia tej roli. Ale jak on się w niej spełnia, to już trzeba pytać tych, co w reprezentacji grają.

Nie boli pana, że grają w niej piłkarze niemający prawie nic wspólnego z Polską, a pan został skreślony i to w niezbyt ładny sposób?

Może ja jestem trochę naiwny, ale zawsze wierzyłem w to, że jakość tych piłkarzy będzie za nimi przemawiać. Akurat kiedy ja grałem w reprezentacji, to Arboleda się w Lechu bardzo dobrze prezentował. Więc on jakoś tam pretendował do kadry, jeśli wcześniej dawaliśmy paszporty Obraniakowi, Olisadebe – zawodnikom, którzy coś dołożyli do reprezentacji. Teraz się o tym mówi na tyle szeroko, że patrzę na to inaczej. To się robi na tyle nagminne, że się zastanawiam. A kiedy dziennikarze przytaczają słowa trenera Smudy, że polska obrona na Mistrzostwa Europy najlepiej wyglądałaby tak: Boenisch, Perquis, Arboleda i Piszczek – to się naprawdę zastanawiam, co zrobił Perquis i Arboleda dla reprezentacji, że oni mają mieć to miejsce gwarantowane? Dobra gra w Lechu to jedno, ale jeszcze w kadrze trzeba grać dobrze, żeby w niej dalej występować. Perquis nawet jeszcze nie przyjechał na żadne zgrupowanie, nie wiem, czy on w ogóle był w Polsce, a mówi się, że to jest pewniak na Euro. Jak tylko dostanie paszport… I jak to się ma do Głowackiego, Jodłowca, Wojtkowiaka, Wawrzyniaka? A Boenisch? Człowiek chory półtora roku. Tak naprawdę, nie wiadomo jak będzie wyglądał.

No i choruje sobie z komfortem, że jak tylko wyzdrowieje to polska reprezentacja czeka na niego z otwartymi ramionami.

To jest właśnie dla mnie chore. O takich ludziach powinniśmy rozmawiać w momencie, kiedy oni trenują i grają w swoich klubach. Niech najpierw taki Boenisch występuje na odpowiednim poziomie, to zaczniemy o nim dyskutować, ale wcześniej jeszcze porównamy go z Wawrzyniakiem i Sadlokiem.

Ale Smuda jak ma wybór, to wybiera zawodnika, który nie został wychowany w Polsce. Czym to jest spowodowane, czemu on ma tak negatywny stosunek do piłkarzy ze swojego kraju, przecież sam brał udział w ich szkoleniu, trenował tyle lat drużyny ligowe?

Sam się temu dziwię, bo jak obejmował kadrę, to mówił, że wszystkim udowodni, iż mamy w Polsce mnóstwo utalentowanych piłkarzy. Myślę jednak, że on o pewnych rzeczach się przekonał dopiero, gdy zaczął pracować jako selekcjoner. O pewnych sprawach wcześniej nie wiedział. Niektórych rzeczy nie był świadomy. Też się nauczył. Wydawało mu się pewnie, że coś będzie można łatwo zrobić, a okazało się, że to wcale nie jest takie łatwe. Ł»e są pewne sprawy, o których wcześniej nie myślał, a które utrudniają jakieś tam zjawiska.

Co to za sprawy?

Na przykład prezes jakiegoś klubu nie godzi się zwolnić zawodników na zgrupowanie kadry.

Przecież to powinno być wymagane od klubów przez Ekstraklasę lub PZPN i Smuda nie powinien w ogóle się tym zajmować.

Powinno, ale nie jest. Nie ma osób, które potrafią ułożyć to tak, żeby trener miał komfort. Ł»eby napisał zawodników na kartce i wiedział, że oni pojawią się na kadrze. A on dostaje ich zmęczonych z obozu na 48 godzin przed meczem, gdzie oni lecą przez pół Europy, żeby zagrać mecz i potem wrócić. Smuda też nie jest nienormalnym człowiekiem, żeby sobie nie zdawać sprawy, że lot samolotem podczas obozu przygotowawczego, to jest również wysiłek.

Ale ostatnio opowiadał pan w Polsacie jak musiał z Turcji lecieć po meczu do Berlina, z Berlina samochodem jechać do Szczecina, a potem jeszcze wyjść na ciężki trening niedługo po przyjeździe.

Nie mówię przecież, że trener Smuda nie popełnia błędów i jest nieomylny. Nie myli się tylko ten, co nic nie robi. On ma taki styl pracy. Jego treningi powtarzają się w zasadzie na każdym zgrupowaniu. Każdy wie i jest świadomy, jak trenuje Franciszek Smuda. Chodzi mi o problemy związane z tym, że on wybiera zawodników, a prezes klubu mówi mu, że ich nie wyśle albo wyśle tylko dwóch, albo tylko jednego.

To chyba nie jest powód, żeby od razu zacząć powoływać zza granicy.

Nie znam powodu, dla którego on to robi. Mówię tylko obiektywnie, że on też nie ma wcale łatwej roboty. Też ma problemy, które powinny być regulowane przez inne osoby. Jeśli są komplikacje z przyjazdem zawodników, których powołał, to powinni być odpowiedni ludzie, żeby to wszystko ogarnąć i zorganizować.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic


A nie ma pan do niego pretensji o pożegnanie z kadrą?

Nie, bo chciałem to zorganizować po swojemu. Chciałem, żeby było takie jak ja chcę. Ateny to było miejsce, w którym chciałem się pożegnać z reprezentacją. PZPN chciał je zorganizować podczas meczu z Niemcami na Stadionie Narodowym w Warszawie. Doszedłem jednak do wniosku, że wokół mnie tyle się działo i ta moja reputacja… Nie wiedziałem nawet, jak byłbym odebrany.

Czemu miałby pan być źle odebrany?

Patrząc na to wszystko, to w zasadzie zrobili ze mnie pijaka i zawodnika, który pił sobie wino w samolocie. Nie chciałem też w żaden sposób mieszać, tym bardziej widząc komentarze trenera, który powiedział, że mam zły wpływ na grupę i jestem już za stary na reprezentację, a on woli młodych. Ł»e jestem za wolny, że przeze mnie wpadają bramki. No to ja mówię: w takim razie, zrobię to w taki sposób, żeby mi było przyjemnie. Pojadę w takie miejsce, gdzie spędziłem kawał swojego życia, gdzie odnosiłem największe sukcesy i będzie to mój taki miły powrót to przeszłości. Zagram ostatni mecz w reprezentacji na tym stadionie, przeciwko Grecji, a przy okazji nie będę trenerowi mieszał podczas tych ważnych meczów z Niemcami i Meksykiem. Wolałem zrobić to od razu i mieć klarowną sytuację.

Ale i tak Smuda nie puścił piłkarzy na pana bankiet pożegnalny. Ma pan do nich pretensję, że nie złamali tego zakazu i nie przyszli?

To było po tej całej aferze w Poznaniu… Więc już byłem nastawiony na to, że mogą być problemy. Zaprosiłem całą drużynę. Wraz z trenerami i wszystkimi. Ł»ebyśmy sobie poszli do buzuki, posiedzieli, popatrzyli na występy, pośpiewali, pośmiali się… Trener jednak zadecydował inaczej, a miałem już wtedy do niego taki stosunek, że chciałem jak najszybciej zejść mu z oczu. Więc tylko spytałem, on powiedział, że nie ma takiej możliwości – zrobisz to sobie w innym terminie. No to uznałem to za grzeczny sposób odmowy. Pożegnałem się elegancko, podziękowałem mu za wszystko.

Chyba inaczej pan sobie wyobrażał to pożegnanie?

Trochę sobie sam na to zapracowałem. Tak naprawdę, gdybym nie pił tego wina, to podejrzewam, że pożegnanie byłoby inne.

To była jasno postawiona sprawa, że wolno pić lub nie wolno?

Nie była, nikt nie mówił, że nie wolno pić.

A jak już piliście, to nie podszedł trener i nie powiedział, żebyście nie pili?

Raz podszedł zdenerwowany i powiedział, co myślał. Dwa dni potem stwierdził, że nas już w kadrze nie będzie. Na tej zasadzie to się odbyło.

Powiedział też, że najgłupszy jest taki trener, który się obraża na piłkarza. I co, obraził się na pana?

Na ten temat nie chciałbym się wypowiadać. Było, minęło. Funkcjonuję już w innych warunkach. Jestem tu w Legii i tyle. W reprezentacji mnie nie ma, trener ma innych faworytów. Także on jest szczęśliwy, a i ja na nieszczęśliwego też nie wyglądam.

Tylko czy kibice w Polsce też będą szczęśliwi po meczach kadry?

Zobaczymy, jakie będą wyniki.

No już widać. Męczymy się z Gruzją.

Trzeba im też dać trochę czasu. Spośród tych, których powoływał na początku, została teraz jakaś grupka, dochodzą kolejni zawodnicy. Nie wiem, też nie wiem wszystkiego… Też czasem coś mówię i się mylę.

Już nawet nie chodzi o to, że Smuda się myli, ale ja bym oczekiwał, żeby selekcjonerem kadry był ktoś, kto chociaż wzbudza zaufanie. To powinien być gość, od którego bije wiedza, który emanuje mądrością. Którego chce się słuchać…

Dlatego mam jedno pytanie, jeśli chodzi o trenera Smudę. Starałem się go postawić w sytuacji podczas meczu w Kazachstanie, jakby ściągał Mariusza Lewandowskiego w 30 minucie i Mariusz zrobiłby w stosunku do niego to samo, co zrobił w stosunku do Beenhakkera. Jak on by się zachował? Bo Beenhakker zachował się w taki sposób, a nie inny. I za trzy dni Lewandowski zagrał swój najlepszy mecz w reprezentacji – wygrany z Portugalią. Ciekaw jestem jakby zareagował Smuda?

Tak, że Lewandowski oglądałby mecz z Portugalią w domu.

No nie wiem, ciężko powiedzieć.

No to proszę powiedzieć jak to w końcu jest, wolno piłkarzom pić czy nie?

Robi ci ktoś zdjęcie jak siedzisz przy piwie i dopisywana jest cała historia. Ł»ewłakow na mieście spędza czas przy piwie. To działa zaraz na wyobraźnię ludzi i tak tworzy się pewien obraz piłkarza. Jeżeli chodzi o picie, to wiadomo, że każdy piłkarz jak będzie się chciał napić, to i tak się napije. Musi sam w sobie wytworzyć świadomość, kiedy można i ile można. Nikt cię nie upilnuje. Jak będziesz miał ochotę się nachlać, to i tak się nachlasz. Piłka poszła teraz naprawdę daleko i przygotowanie fizyczne do sezonu jest na takim poziomie, że jak będziesz pił codziennie, to nie ma szans, żebyś wytrzymał. Albo będziesz się co chwilę rwał i miał kontuzję, albo będziesz słabo wyglądał. Z drugiej strony, jak grasz co weekend i wygrywasz w sobotę mecz ligowy i idziesz na grilla albo do dyskoteki i wypijesz dwa, trzy drinki – to uważam, że to nie jest nic nienormalnego. Mnie choćby zabraniali, a będę miał ochotę, to i tak się napiję. Tylko muszę czuć, że nie robię nic przeciwko sobie. Nie robię tego wtedy, gdy wiem, że jak się napiję, to będę się czuł źle na meczu.

Czyli to wino w samolocie nie było wbrew sumieniu?

Siedzisz w samolocie siedem godzin – wracasz z Montrealu do Paryża. Za chwilę miałem wracać z Paryża do Warszawy, stamtąd do Monachium, a z Monachium lecieć do Ankary. No to nawet mój trener z klubu zadzwonił i mówi: – Michał zostań jeden dzień w Warszawie, weź się wyśpij, nie lataj mi samolotami, bo jedziemy na mecz do Galatasaray… A, zaraz opowiem ci inną anegdotkę… No i siedzimy w tym samolocie i przynieśli do obiadu takie malutkie buteleczki wina. Po godzinie poprosiliśmy o jeszcze jedne i za jakiś czas jeszcze po jednej. Wypiliśmy po trzy takie buteleczki. Siedem godzin lotu. Nie wiem czy to jest taka ilość, która zwala z nóg. Dolecieliśmy do Warszawy, pożegnaliśmy się, spędziłem w Warszawie jeden dzień i poleciałem do Ankary. W Ankarze byłem w czwartek, trening i następnego dnia polecieliśmy na mecz z Galatasaray. Po kolacji nasz trener zawołał wszystkich obcokrajowców i zarządził zbiórkę w lobby barze. Siedzimy tam, a on się pyta czego się napijemy, a przypominam, że następnego dnia gramy z Galatasaray, więc patrzymy po sobie i nie wiemy czy wypustka, czy mówi szczerze. Pyta się mnie, co chcę pić. Mówię, że mam ochotę na piwo. No to zamówił piwo. Pyta następnego, jeden piwo, drugi wino. Śmieszna sprawa, a on pyta jeszcze… kto chce zapalić? Mówię, że ja chcę. No to zamówił papierosy. Siedzieliśmy godzinę przy piwku, paliliśmy, gadaliśmy sobie o tym, kto ma jakie problemy w domu, kto jest pantoflarzem, żartowaliśmy. Po godzinie trener powiedział: – Chciałbym się jutro po meczu czuć się tak, jak wy się teraz czuliście… Następnego dnia wygraliśmy na wyjeździe z Galatasaray 4:2, trener przyszedł do szatni i mówi, że to jest właśnie komunikacja między piłkarzem i trenerem. Ja coś dla was, wy coś dla mnie.

Jak ten trener się nazywał?

Umit Ozat.

Podczas kariery spotkał pan trochę tych trenerów. Jaki powinien być dobry szkoleniowiec?

Mnie się podoba trener, który nie wrzeszczy na ciebie, żeby cię zakrzyczeć. Tylko jeśli chce wytknąć ci błąd, to cię zawstydza. To jest największa kara dla piłkarza. Jak się zawstydzisz przed samym sobą, wtedy sam potrafisz sobie wytknąć błąd. Jak poczujesz, że masz ochotę zapaść się pod ziemię, to drugi raz już nie chcesz do tego dopuścić. Z drugiej strony, paliłem papierosy i trener mówił, że co z tego, że mi zabroni, a pójdę do pokoju, zamknę się i tak będę palił. Myślał: wolę stworzyć takie warunki, żebyś zapalił przy mnie, a jak pójdziesz do hotelu, to już cię nie będzie korciło. Będziesz myślał, żeby zrobić mi przyjemność następnego dnia. Tylko z drugiej strony, piłkarze muszą dać coś od siebie. A piłkarze często są jak dzieci – dasz palec, będą chcieli rękę. Kontakt między trenerem i piłkarzami polega właśnie na tym, żeby ustalić te proporcje i ich potem nie zachwiać. Jak trener sadza cię na ławce, albo ściąga z boiska to nie po to, żeby on poczuł się lepiej i chce pokazać, że jest na tyle mocny i ma taką pozycję, że może wszystko. Nie obrażaj się, przyjmij na klatę to, co dostajesz i na treningu albo w kolejnym meczu udowodnij trenerowi, że się mylił. Niech się zawstydzi. Trenerzy to uwielbiają. Właśnie to, że coś zrobił, a ty swoją postawą lekko go zagniesz. Wielu trenerów robi takie rzeczy właśnie po to, żeby zobaczyć reakcję. To nawet nie chodzi o to, żeby jakość tego, co piłkarz ma pokazać była maksymalna. Chodzi o to, żebyś tylko człowiek zareagował. Ł»eby było widać, że poskutkowało.

To takie błyskawiczne sprawdzanie charakteru?

Zdecydowanie. Czy masz ambicję, czy olewasz.

A jaki powinien być piłkarz, grzeczny czy szalony?

Jak dla mnie, piłkarz to powinien być łobuz. Oczywiście nie na zasadzie, że robi rzeczy, których człowiekowi nie wypada. To powinien być taki człowiek, który się nie boi wpierdzielić, podjąć pewnego ryzyka, ale też taki, który potrafi docenić swojego kolegę, uszanować rywala. Też byłem wnerwiony po meczu ze Śląskiem, ale patrzę na piłkarzy z Wrocławia i myślę: no może nie byli lepsi, ale na pewno byli cwańsi i wygrali mecz. I za to dla nich szacunek.

Z którymi trenerami się panu najlepiej pracowało?

Kilku takich miałem. Na pewno Beenhakker. Engel też był taki. On był bardzo elastyczny. W zasadzie nie krzyczał. Modelował głos w zależności od sytuacji. Sama reakcja trenera jest ważna. Nie tylko to, co mówi, ale też jak to mówi.

A to jak demoluje szatnie i rzuca różnymi przedmiotami?

Uważam, że jak ktoś robi nagminnie te same błędy i nie rozumie, jak się do niego zwraca z prośbą, to trzeba go po prostu zjebać tak, żeby poszło mu w pięty. Może to do niego trafi. Albo nie wiem, odstawiasz człowieka do lodówki i niech się gryzie sam ze sobą. Tylko młodzi piłkarze nie są przyzwyczajeni do tego, żeby coś udowadniać. Najłatwiej się obrazić. Najłatwiej powiedzieć: a kurwa, bo mnie nie lubi!

Tak jest najczęściej jak polski ligowiec wyjeżdża za granice. Trener go nie lubi.

No ale jakby popatrzeć na to, jak my sami traktujemy obcokrajowców, to chyba mamy prawo się buntować. Bo jesteśmy nauczeni, że u nas obcokrajowiec to jest piłkarz uprzywilejowany. Natomiast jeśli Polak wyjeżdża, to niestety musi udowodnić, że jest bardziej potrzebny. Nie mówię, że dwa razy, ale musi przewyższyć zawodnika z danego kraju. To u nas jest zachwiana ta polska gościnność wobec piłkarzy. Często wobec piłkarzy anonimowych. Swoim zachowaniem przyzwyczajamy polskich zawodników, do takich reakcji. Ja miałem tak samo jak wyjechałem za granicę. Pierwsze osiem miesięcy to praktycznie siedziałem wieczorami ze łzami w oczach i mówiłem: kurwa, ja stąd wyjeżdżam. Śmieszna historia, bo jechaliśmy do Belgii na ślepo. Stwierdziłem, że muszę pojechać i zobaczyć co i jak. W międzyczasie Polonia zdobyła mistrzostwo i patrząc na to, człowiek się zastanawiał czy dobrze zrobił, bo nie graliśmy przecież w jakimś wielkim klubie. Ale te nasze występy docenił trener Excelsioru Mouscron i po Beveren mieliśmy już przygotowane kontrakty. Marcin chciał jechać do Mouscron, a ja chciałem wracać do Polski. Ale mądrą rzecz powiedział menedżer Lubański – łatwiej wrócić do Polski niż jeszcze raz wyjechać. Więc zostałem w Belgii i to była najlepsza decyzja. Nie wiem, co by było, jakbym wrócił. Tak naprawdę rozwinąłem się nie tylko jako piłkarz, ale też jako człowiek. Na to również nie patrzą polscy piłkarze, wyjeżdżając za granicę. Jedno to jest granie, zarabianie pieniędzy, poznawanie nowych zawodników. Ale drugie, to urozmaicasz i wzbogacasz się jako człowiek. I łatwiej ci potem żyć, tylko trzeba chcieć.

Widziałem w Fakcie takie zdjęcia jak pan daje pieniądze żebrzącemu. To była ustawka czy naprawdę tak pana uchwycili?

Jaka ustawka?

No nie wie pan, że tak się robi? Ł»e piłkarz umawia się z tabloidem, żeby mu zrobili „przypadkowe” zdjęcie?

Nie no jeżeli bym się chciał tak umawiać, to bym nie wyrzucał pieniędzy z portfela. Akurat wtedy jak wyrzucałem te drobniaki, to mi wypadła też cała reszta. To była niedziela czy jakieś tam święto. Nikogo tam nie było. Pusto. Akurat lubię tych parkingowych. Przychodzą, szefie, to, tamto. Zawsze się mu da 2 złote, 5 złotych, złotówkę – w zależności ile masz. Też nie ma co ich rozpieszczać i dawać 50 złotych.

Paparazzi ganiają za panem po Warszawie?

Nie mam z tym problemu. Zdarzały mi się zdjęcia gdzieś, jak siedziałem na kawie. Najbardziej mnie denerwowało, że zawsze mnie łapali z papierosem. Ja to już mam tak, jakbym był stworzony do reklamy wina albo papierosów. Co siedzę gdzieś na kawie, to zawsze z fajkiem. Raz siedziałem gdzieś w centrum i patrzę, że ktoś się czai za słupem ogłoszeniowym. Podszedłem i pytam czy zrobił już te zdjęcia. A to panu przeszkadza? Nie, nie przeszkadza mi, ale jak masz zrobić to zrób mi już ładne zdjęcie. Usiądę sobie, zrobisz ładne, tylko nie rób mi z papierosem. Chcę mieć jedno bez papierosa. On mówi: no to dobrze. I elegancko, zrobił co chciał. On ma swoja pracę, jak będzie chciał zrobić, to i tak ci zrobi. Złapie cię w głupim momencie i po co? Lepiej niech zrobi ładne. No i tyle.

Ludzie na ulicy pana rozpoznają?

Ostatnio nawet się jakoś nie wypuszczam na miasto. Po treningu jadę do domu. A jak już gdzieś jestem, to siłą rzeczy ci, którzy się interesują piłką mnie rozpoznają. Ale nie mam z tym problemu. Nie jestem niewolnikiem swojej kariery. Ł»yję sobie normalnie.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama