Ciężki orzech do zgryzienia. Niby to twój wielki dzień, a jednak zbierają się nad tobą ciemne chmury. Zostajesz trenerem wielkiego klubu, lecz nie skorzystasz w nim z usług największej gwiazdy. Cieszyć się czy płakać? Gregorio Manzano nie okazuje emocji. Ma plan budowy nowego Atletico Madryt, które zostaje poddane wielkiemu liftingowi. Szkoleniowiec może się poczuć jak szef zakładu metamorfozy. Grunt, by przywrócić zespołowi twarz, dopiero później powalczyć o puchary.
Manzano z wyglądu bardziej przypomina lekarza. Siwy, z poczciwą mimiką, nierozstający się ze swoimi oprawkami. Choć wybrał inną profesję, teraz będzie specjalistą do spraw beznadziejnych. Ma za zadanie uzdrowić Atletico i odnaleźć się w krajobrazie po wielkiej klęsce. – Chciałbym prosić fanów o wiarę we mnie. Nie zawiodę was. Jestem pewien, że stworzymy konkurencyjny zespół. Kibiców czeka jeszcze wiele wspaniałych momentów – mówił 55-latek na pierwszej konferencji prasowej.
Wspaniałe momenty… Przez ostatnie dwanaście miesięcy było ich na Vicente Calderon jak na lekarstwo. Za serią upokorzeń stał Quique Flores. Przez fanów „Atleti” postrzegany jako nowotwór. Klub poniósł czternaście porażek w lidze i zakończył rozgrywki na siódmym miejscu. Dwa razy dostał baty od Realu, ale na tym nie koniec. Dwie zwaśnione firmy los połączył też w Copa del Rey. Oczywiście, z tym samym skutkiem. Z dwóch porażek z „Królewskimi” zrobiły się cztery. Wszyscy mieli tego dosyć. Nawet sam Flores, który w maju krytykował swoich piłkarzy po porażce z Racingiem Santander.
W tym czasie Manzano robił to, co do niego należało. Sevilla pod jego wodzą nie schodziła z poziomu, do którego przyzwyczaiła. Klub z Andaluzji finiszował na piątym miejscu. Trener długo się nie zastanawiał, dostając interesującą propozycję ze stolicy. Najwyraźniej brakowało mu adrenaliny. Wcześniej, przez cztery lata pracy na Majorce, nie ciążyła nad nim żadna presja. Z klubem pożegnał się dopiero, gdy ten nie był w stanie wypłacać mu pensji. Ale i tak wywalczył z nim piąte miejsce w La Liga.
Kiedy 55-latek mówi „adios”, pozostawia swoje zespoły w doskonałej sytuacji. Nie wyszło tylko raz, kiedy przed dekadą spuścił z ligi Racing Santander. Nie narzekali kiedyś na niego w… Atletico Madryt. W sezonie 2003-04 doprowadził klub do siódmego miejsca w tabeli. Wtedy miał Torresa, teraz ma Aguero. Tyle, że… z obu niewiele pożytku. Gwiazdor Chelsea dopiero stawał się mężczyzną, a Aguero od kilku tygodni siedzi na walizkach. Na ostatni trening zespołu w ogóle nie dojechał. Argentyńczyk przynajmniej pokazał klasę i już dawno zadeklarować chęć odejścia. To pozwoliło działaczom na szybkie działania. Efekt poszukiwań następcy „Kuna” jest jednak dość dziwny.
Adrian – personalia dobrze znane fanom serii Football Manager. Spory talent w grze, choć w rzeczywistości trudno znaleźć odzwierciedlenie jego potencjału. Choćby w statystykach. Strzela? Nie… No dobra, niby zaczął. Tyle, że na Mistrzostwach Europy do lat 21. Na niedawno zakończonym turnieju ukuł 5 razy, został królem strzelców. Trudno jednak przełożyć poziom zmagań juniorów na grę w Primera Division.
Bardziej rozsądne wydają się roszady na pozycji bramkarza. David de Gea przebywa już w Stanach Zjednoczonych na tournee z Manchesterem United. Anorektyczny Hiszpan pokazał, że warto między słupkami stawiać na młokosów. Atletico znów wykazało się sporą odwagą i postawiło na Thibauta Courtoisa. Belg ledwie dołączył do Chelsea za 7 milionów funtów, by parę dni później zameldować się na lotnisku w Kastylii. Jeszcze przed rokiem 19-latek grał Chelsea na PlayStation. Teraz musi przerzucić się na „Los Colchoneros”. Przynajmniej na okres rocznego wypożyczenia.
Pozostałe ruchy Manzano wysyłają do kibiców czytelny sygnał. Atletico ma opierać się na młodzieży. Vicente Calderon ma być miejscem, gdzie sami pokażą się światu i przywrócą blask pracodawcy, który im zaufał. Miranda czy Silvio w wielkiej piłce nic na razie nie znaczą. Zespół ma jednak scementować ktoś utytułowany. Prawdopodobnie Diego. ”
Manzano nie boi się, że transfer Brazylijczyka okaże się klapą. Od pierwszego dnia w klubie tryska pewnością siebie. Do zespołu wniósł poczucie ulgi. Zbawiennej i potrzebnej wszystkim: od piłkarzy po kibiców. Specjalista wystawił diagnozę, pacjent nie jest nieuleczalnie chory. Wystarczy kilkumiesięczna rehabilitacja i Atletico znów może być pretendentem do gry w Lidze Mistrzów. Cierpliwości. Leki przeciwbólowe dopiero weszły do krwiobiegu.
Filip Kapica
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]