Jak na razie sprzyja nam szczęście w tegorocznych pucharach, oj sprzyja. Tylko fanatyk mógłby uznać, że Wisła Kraków zasłużyła na zwycięstwo w meczu z Liteksem, ale… jakimś cudem udało się! Najpierw Lamey, potem Melikson. Awans do następnej rundy jest na wyciągnięcie ręki, bo napisać, że rewanż to tylko formalność byłoby chyba przesadą.
Liteks stworzył trochę więcej sytuacji, był stroną dominującą, ale albo piłka mijała słupek bramki Wisły, albo trafiała w poprzeczkę (dwa razy), albo wpadała do siatki, ale gwizdał sędzia (niesłusznie?). Natomiast zawodnicy „Białej Gwiazdy” atakowali rzadziej, zazwyczaj niespecjalnie groźnie, ale za to byli w tych dwóch atakach precyzyjniejsi. Oba gole mogły się podobać – ten pierwszy, Lameya, kiedy błąd popełniła obrona, i ten drugi, Meliksona, kiedy przeciwnicy nie poradzili sobie z ostrym pressingiem wiślaków.
Trzeba być jednak ostrożnym, ponieważ Liteks ma w składzie trzech czy czterech bardzo dobrych zawodników. Gdyby w Lechu czy Legii dyrektorzy sportowy mieli coś w głowach (no i cokolwiek w kieszeniach), to jutro z samego rana powinni być już w Bułgarii i pytać o możliwość sprowadzenia znakomitego Brazylijczyka Toma. Bo to jest chłop, który robi różnicę. Jak wpuścił Diaza na karuzelę, to ten biedny Diaz pewnie musiał w przerwie brać aviomarin… A biorąc pod uwagę, że piłkarze w Łoweczu wielkich pieniędzy nie zarabiają, pewnie dałoby się Toma wyciągnąć.
Czekamy na rewanż, czekamy na losowanie. I czekamy też aż Wisła… zacznie grać. Bo na razie tej jakości za wiele w jej grze nie ma, a szczęście może być kiedyś po stronie rywala.