Ryszard Tarasiewicz: – Wdzięczność to cecha psów…

redakcja

Autor:redakcja

20 lipca 2011, 23:13 • 11 min czytania

W ostatnich latach postawił wszystko na jedną kartę i wcale mu się to nie opłaciło. Dawał sobie rękę uciąć za Śląsk, a został z niego zwolniony. Od tamtej pory nie widzieliśmy go na ławce trenerskiej, przestał pojawiać się w mediach, w których do niedawna jeszcze błyszczał. Zniknął ze świecznika, ale tak naprawdę nie spuszcza głowy i zamierza dalej iść swoją drogą. O zdradzie, honorze, zasadach, żalu, zaufaniu, szacunku i oczywiście o futbolu w wydaniu ligowym, reprezentacyjnym, pucharowym, a nawet o Ginoli i Cantonie. Ryszard Tarasiewicz w rozmowie z Weszło! Trochę inny niż go zapamiętaliście, sam zadał pierwsze pytanie…
– I co, będziesz mnie też pytał o rozwiązanie kontraktu ze Śląskiem, potem o to czy oglądałem mecz z Dundee, i tak dalej? Te pytania co mi wszyscy standardowo zadają? – wypalił na starcie niezbyt chętny do rozmowy…

– Nie… Co tam słychać?

– Nic specjalnego. Jedno co dobre, to że w końcu uregulowałem swoje sprawy prawne. Rozwiązałem kontrakt ze Śląskiem. Jestem teraz wolnym trenerem i mogę podjąć pracę.

– A z niezawodowego punktu widzenia? Był pan na wakacjach?

– Nie byłem. Na początku roku byłem tydzień czasu w Niemczech. Oglądałem treningi w Norymbergi i Monachium, a później siedziałem w domu.

– Jeszcze niedawno był pan na topie, mówiło się o panu, wszyscy pewnie klepali po plecach i… w jednej chwili się to zawaliło. Nie załamał się pan?

– Nie mam powodu, żeby się załamywać. Wręcz przeciwnie: jestem dumny z tego, co zrobiłem. Dlaczego miałbym być załamany? Jeśli ktoś tak to odbiera, to źle to odbiera. Ł»yczę każdemu trenerowi takich wyników. Nie wiem czy jest jakiś drugi trener w Polsce, który w sportowy sposób zrobił taki wynik jak ja w Śląsku. Wprowadziłem go z trzeciej do drugiej ligi, a z drugiej do ekstraklasy. Miałem też duży wkład w awans Jagiellonii Białystok. Do tego, widząc jak grają teraz zawodnicy Śląska, życzyłbym każdemu takich problemów.

– Czyli rozumiem, że ogląda pan mecze Śląska?

– Dopiero mecz z Dundee obejrzałem w telewizji na żywo. Mecze ligowe oglądałem z kilkudniowym poślizgiem.

– Według pana to Śląsk grał tak dobrze czy liga była tak słaba, że zdobył wicemistrzostwo?

– Mam na ten temat swoją opinię, ale nie będę jej wypowiadał.

– Mówi pan, że ci piłkarze grają dobrze, ale dlaczego nie grali tak w kilku pierwszych kolejkach zeszłego sezonu, kiedy pan był jeszcze trenerem?

– No ale w jakim meczu Śląsk słabo zagrał? Nie można powiedzieć, że grał słabo. Po prostu tak ustawiłem piłkarzy, bo tak chciałem ich ustawić. Trzeba było zrobić w końcu krok w przód. Wcześniej były cele. Awans, jeden, drugi. Wiadomo jakie były możliwości finansowe, a przecież w pierwszym roku w ekstraklasie mogliśmy grać nawet o puchary. Kolejny sezon był w środku tabeli i potrzebowaliśmy iść do przodu. Postanowiłem więc zmienić system gry. Kupiliśmy nowych zawodników i trzech z nich (Kaźmierczak, Sobota, Diaz) od razu weszło do składu. Wszyscy inni trenerzy w innych klubach potrzebują pół roku albo nawet więcej, żeby się zespół dotarł. Ł»eby zawodnicy się zgrali. Tylko jakoś Śląsk Wrocław i Tarasiewicz nie mieli tego czasu. Uważam, że w tych sześciu meczach graliśmy nie tylko dobrze, ale bardzo dobrze. To jest smutne, ale taka jest piłka nożna, że nie zawsze dobra gra przekłada się na liczbę punktów. Na pewno byśmy musieli po siedmiu, ośmiu kolejkach zweryfikować naszą postawę i zacząć grać bardziej defensywnie, bo to już byłby taki moment, w którym trzeba by było przedłożyć efektywność nad piękną grę.

– Ale jakby ktoś do pana przyszedł i powiedział, że ma pan grać bardziej defensywnie, to przecież pan by go nie posłuchał.

– Może i bym posłuchał. Zresztą sam dochodziłem do takich wniosków, rozmawiałem o tym z drugim trenerem, Pawłem Barylskim, przed meczem z Koroną Kielce. Powiedziałem mu, że w dwóch najbliższych meczach – tym z Koroną i następnym z Wisłą – zagramy tak jak graliśmy do tej pory, a później, po ósmej kolejce, mamy dwa tygodnie przerwy i będziemy musieli się przestawić bardziej defensywnie, bo mamy potrzebę zdobycia punktów. I wiem, że byśmy te punkty zdobywali. Tylko że mnie już nie interesowało w polskiej lidze czekanie na błąd przeciwnika. Chciałem być stroną dominującą i ściągałem takich zawodników, którzy – na nasze warunki – to gwarantowali.

– No i trochę tych ofensywnych zawodników poszło teraz w odstawkę. To co pan budował, zostało w większości przekreślone.

– Każdy człowiek, czy to trener piłki, czy innych dyscyplin – nie mówię już o życiu codziennym – jeżeli ma możliwość wykonywania pracy, która jest pasją i chce realizować swoje cele i swoje wizje, to musi do tego dążyć. Nie wiem, jakie wizje mają inni trenerzy. Może oni grają na wynik, bo uważają, że wynik ich obroni? A ja uważam, że można połączyć dobrą grę z wynikiem. Tylko nie od razu, trzeba na to czasu. Trzeba zmienić filozofię i myślenie zawodników, a tego się nie robi ot tak.

– Nie mógł pan tego wytłumaczyć zarządowi Śląska? Nie rozmawiał pan o tym z prezesem? Nie dostał pan oficjalnie żadnego sygnału, że jak tak dalej pójdzie to pana zwolnią?

– Nie dostałem. Przyjechali na zgrupowanie przed meczem w Kielcach i od razu mnie zwolnili.

– Ma pan o to żal?

– Jakbym powiedział, że nie mam to bym skłamał, bo żal jest. Nie mam jednak pretensji, bo ich nie mogę mieć. Chcieli mnie zwolnić i mieli do tego prawo, a już inna sprawa, w jaki sposób to zrobili. Było w tym trochę partyzantki, bo po odsunięciu mnie od pierwszego zespołu, powinien być następca, a go nie było. Mieli kilka opcji, ale jeszcze nikt konkretnie nie był dogadany na moje miejsce. Uważam też, że kilku trenerów w naszej lidze miało większy budżet i lepsze możliwości i też mówili, że potrzebują czasu, aby to zaskoczyło. Ktoś patrząc realnie i myśląc logicznie, powinien to rozumieć. Tym bardziej, że po tych pierwszych meczach było widać, że idziemy w dobrym kierunku. Ł»e może być coś nowego z tym Śląskiem. Ł»e ludzie będą mogli w końcu oglądać go pięknie grającego – a w niedługim czasie – też zdobywającego punkty. I że ludzie nie tylko we Wrocławiu, ale dla mnie przede wszystkim we Wrocławiu, będą przychodzić na mecze i utożsamiać się z tym zespołem. Mieć satysfakcję, że ten zespół dobrze gra.

– Po przejęciu przez Lenczyka może i nie grał pięknie, ale zdobył wicemistrzostwo i kibice Śląska też się z nim utożsamiają…

– A kiedy ostatnio był taki sezon, że na trzy kolejki przed końcem były tak niewielkie różnice punktowe w czołówce tabeli? Może ja nie pamiętam, bo jestem dopiero sześć lat po powrocie do Polski.

– Czemu według pana tak to wyglądało?

– Bo zespoły były bardzo nieregularne. Przegrywała Wisła, Legia, na wiosnę zaczął przegrywać lider jesieni – Jagiellonia. Po prostu, drużynom z czołówki brakowało regularności i wystarczyło mieć kilka remisów z rzędu, do tego dołożyć jakieś zwycięstwo, żeby do nich doskoczyć. Oczywiście, można myśleć w takich kategoriach, ale ja myślę trochę inaczej. Trzeba robić w życiu tak jak się chce. Trzeba mieć swoją wizję i ja właśnie tak funkcjonuję. Jeszcze raz do tego wrócę: trzeba było przywrócić cel, który uświęcał środki. Nie interesowała nas gra w trzeciej czy drugiej lidze i w tym momencie liczyły się punkty.

– Ale w ekstraklasie był pan wcześniej już dwa sezony. Rozumiem, że nie stawiał pan tego celu, bo nie było takich spektakularnych transferów jak przed ostatnim startem rozgrywek?

– No to ja już nie wiem, jakie to są spektakularne transfery…

– W tym sensie, że były głośniejsze niż w poprzednich sezonach. Szumnie prezentowano Cristiana Diaza, Sobotę przedstawiano jako wielki talent – przyszłą gwiazdę. Doszło dwóch Gikiewiczów, Przemek Kaźmierczak…

– Dla mnie w Śląsku spektakularnym transferem – jeśli można tak w ogóle powiedzieć – było przyjście Sebastiana Mili. Pod względem nazwiska piłkarza i finansów. Uważasz, że wydając dwieście tysięcy dolarów za Diaza, zrobiliśmy spektakularny transfer?

– Tak go wtedy Śląsk przedstawiał…

– Sobota za darmo. Kaźmierczak za darmo. Kelemen za darmo. Ile ja wydałem na zawodników?

– Nie mówię, że przychodzili drodzy, tylko że potencjalnie dobrzy.

– No właśnie. Udało mi się niedrogo sprowadzić dobrych zawodników w takich warunkach, jakie wtedy w Śląsku były.

– A co pan myśli o transferach, które teraz zrobił Orest Lenczyk? Wiadomo, że Cetnarskiego też pan chciał kupić, ale jak się podobają pozostali? Poszedłby pan w podobną stronę?

– Nie widziałem tych zawodników, którzy przyszli. Mówię głównie o Voskampie, bo Cetnarskiego znałem. Ale oprócz Elsnera, który przyszedł jak mnie już nie było, to wszystkich piłkarzy nie brałem tylko dlatego, że miałem potrzebę skompletowania 22-osobowej kadry. Brałem tych piłkarzy, bo wiedziałem, że ich potrzebuję. Jeśli jest prawdą, że Voskamp kosztował tyle, ile podaje prasa, to powiem tylko, że ja nie miałem takich możliwości. Czy się sprawdzi? To czas pokaże.

– Tak właściwie to kto ich wyszukiwał, pan czy Krzysztof Paluszek? Orest Lenczyk nie chciał z nim dłużej współpracować, ale z tego co sobie przypominam, to pan też był chyba przeciwny stworzeniu w Śląsku funkcji dyrektora sportowego? Teraz w Śląsku mówili, że boją się oddać transfery trenerowi, bo jak pan miał władzę w tym zakresie, to przedłużył kontrakty choćby z Ulatowskim i |Szewczukiem, których już by się najchętniej dawno pozbyli.

– Kto tak powiedział?

– Pracownicy klubu, anonimowo…

– No to ja nie wiem. Przecież to podobno są poważni ludzie? Jeśli tak w klubie mówią, to kto to mówi? W Polsce to jest właśnie najlepsze: „anonimowo” albo „z dobrze poinformowanych źródeł”. Jeśli ci ludzie mają taką odpowiedzialność cywilną i taką odwagę, to niech powiedzą… Kelemen? Za darmo. Celeban? Za 500 tysięcy złotych. Pawelec za 500 tysięcy złotych. Sotirović za 600 tysięcy złotych. Diaz za 200 tysięcy dolarów. Kaźmierczak za darmo. Sobota za darmo. Ćwielong 800 tysięcy – gdzie mówili, że słabo gra – a teraz był podstawowym zawodnikiem i miał dobrą rundę. Niech sobie policzą, ile ja wydałem pieniędzy i zobaczą jaki mają zespół. I kto z tych zawodników dzisiaj gra i kto zdobył wicemistrzostwo. To są fakty! Jakie ja pieniądze wydałem? Szewczuk? Strzelił dziewięć bramek na początku pierwszego sezonu. Wiadomo, że to nie jest strzelec, ale jest przydatny zespołowi. Ulatowski? Nie awansowaliśmy dzięki Ulatowskiemu z trzeciej ligi do ekstraklasy? W pierwszym sezonie źle grał? Za jakie pieniądze oni grali? Tych trzech zawodników, których chcieliby się pozbyć, zarabia razem mniej niż jeden z Lecha, Legii czy Wisły. Niech nie przesadzająâ€¦ A jeśli chodzi o dyrektora sportowego, to on mi ułatwiał pracę. Odciążył mnie z odbierania miliona telefonów od menedżerów. Dostarczał mi informacje i materiały o danych zawodnikach, a ja to zbierałem, oglądałem i wybierałem. Trzeba było wybrać między Diazem i droższym Mezengą. Oglądałem obu tyle razy, aż się zdecydowałem na Diaza. I tak było też z innymi. Wszyscy, którzy wtedy trafili do Śląska, nie przyszliby bez mojej akceptacji. Krzysiek Paluszek na pewno nie był dla mnie żadnym problemem. Powiedziałbym, że ułatwiał mi pracę papierkową.

– Co pan czuje patrząc teraz z boku, na zespół, w którego budowę włożył pan tyle serca? Śledzi pan co tam się dzieje, czyta jakieś informacje?

– Nie mogę powiedzieć, że nie śledzę informacji, ale wiem, że jakbym się bardziej zagłębił w to, co się tam dzieje to – mimo że minęło trochę czasu – nadal mnie to boli. Taka jest prawda.

– A to, że kibice za panem nie stanęli? Przecież tyle lat na każdym meczu skandowali pana nazwisko, był pan dla nich ikoną, legendą. Jednoznacznie kojarzył się pan ze Śląskiem i z nim utożsamiał. Można tak w jednej chwili to wszystko przekreślić?

– Widocznie można. Wdzięczność to cecha psów. Nigdy nie zabiegałem o to, żeby się przypodobać kibicom. Nie chcę być hipokrytą, ale to było bardzo przyjemne jak skandowali moje nazwisko, bo uważam, że sobie na to zasłużyłem. Mówiłem jednak wiele razy, że byłoby mi miło jakby jeszcze w mojej drużynie był taki zawodnik, którego nazwisko też by skandowali. Może między mną i kibicami coś się zmieniło po meczu z Arką Gdynia na zakończenie sezonu 2009/10. Powiedziałem po nim na konferencji, że nie podobała mi się postawa kibiców i nadal to podtrzymuję. Uważam, że moi chłopcy, bez względu na rezultat, nigdy nie oszukiwali. I zawsze dawali z siebie tyle, ile mogli. A kibice śpiewali do moich zawodników, że nie mają ambicji, że nie grają na maksa i to mnie dotknęło. Bo jeżeli ja widzę na murach we Wrocławiu: „ludzie zasad” i słyszę na każdym kroku, że mamy honor i zasady… To ja się pytam, jakie to są zasady? Bo według mnie, z klubem trzeba być na dobre i na złe. Jeżeli ktoś ma obrany kierunek, jeżeli ktoś funkcjonuje w życiu według pewnych zasad i regułâ€¦ Jeżeli wszyscy się z tym utożsamiają, że są ludźmi zasad – a z tego co ja wiem, to zasada jest taka, że ze Śląskiem jest się nie tylko na dobre, ale i na złe – to przychodzą dopingować nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze. Ale także wtedy, kiedy jest bardzo ciężko. Można sobie przypomnieć czasy, gdy mieliśmy za mało zawodników w meczowej kadrze. Tego nikt nie pamięta? Jak mieliśmy problem z ławką rezerwowych, jak ludzie grali z kontuzją i że potrafiliśmy nie przegrać dziewięciu kolejnych meczów, wiążąc ledwo koniec z końcem.

Ryszard Tarasiewicz: – Wdzięczność to cecha psów…
Reklama

>>> PRE-ORDER FIFA 12 JUŁ» WYSTARTOWAف. ZAMÓW I ZGARNIJ EKSKLUZYWNE BONUSY! <<<


– Przez to, że stracił pan wsparcie kibiców, łatwiej klub mógł pana zwolnić?

– Całkiem możliwe. Cegiełkę do mojego zwolnienia dołożyła też prasa wrocławska. Ludzie to jednak czytają, a nie znając realiów i sytuacji jaka była w Śląsku, zostali w pewnym stopniu zmanipulowani. Ale akurat to mnie tak nie zabolało. Cały czas jednak myślałem, że kibice pójdą w ogień za swoim zespołem, za swoimi piłkarzami.

– A za trenerem?

– Trener ma taką pracę, że jest uzależniony od pewnych ludzi, którzy go zatrudniali. Nie można przewracać koszuli na drugą stronę w pewnych sytuacjach. A też nie można mieć wyłącznie dobrych rezultatów przez pięć lat.

– Zawsze pan manifestował swoje przywiązanie do Śląska. W niektórych miastach pana za to nie lubią, to ogranicza panu znalezienie pracy, a we Wrocławiu też już nie jest tak jak było…

– Wiem, wiem. Też do mnie doszły takie słuchy, że będę miał problemy ze znalezieniem pracy. I to był nieraz jedyny powód – oprócz nierozwiązanego kontraktu – przez który nie decydowano się mnie zatrudnić. Były dwa, trzy zapytania, ale obawiali się reakcji kibiców. Tak samo było już jak byłem piłkarzem. Chciałem grać w Śląsku i od początku nie nosiłem się z zamiarem zmiany klubu na inny z Polski. A jako trener, chciałem prowadzić go w taki sposób, jak już wcześniej mówiłem. Przede wszystkim chciałem jednak wypracować image i markę tego klubu. Gdzie przychodzący i odchodzący zawodnicy mówiliby, że począwszy od szefa rady nadzorczej, a skończywszy na sprzętowym, to jest bardzo dobrze zarządzany i szanujący ludzi klub.

– Pan odczuł taki szacunek przy pożegnaniu?

– Robiłem to, co chciałem robić. Robiłem to, co uważałem za słuszne i szedłem tą drogą, którą obrałem. I dzisiaj mam czyste sumienie.

– Jakby mógł pan cofnąć czas, to poszedłby pan inną drogą?

– Nie.

– Jak był pan zawieszony i Śląsk cały czas panu płacił to się mówiło, że Tarasiewicz to dopiero ma życie, bo nic nie robi, a tyle kasy dostaje. Ale tak rozmawiałem kiedyś z Sebastianem Milą i mówił, że dla pana takie bezczynne siedzenie, to najgorsze co może być. Taka jest prawda? Pan potrzebuje tej adrenaliny?

– Prawda, ale nic nie mogę na to poradzić. A że brałem pieniądze? Taki miałem kontrakt i nikomu rąk nie wykręcałem, ani nie przystawiałem kopyta do skroni, żeby go ze mną podpisał. Mam czyste sumienie, jestem wobec siebie w porządku.

– Bierze pan pod uwagę tylko pracę w ekstraklasie czy na zapleczu też?

– Nie mogę wykluczyć takiej możliwości, że podejmę pracę w pierwszej lidze. Aczkolwiek przechodząc przez te wszystkie szczeble od trzeciej ligi ze Śląskiem i też trenując Jagiellonię, powiem szczerze, że już za dużej motywacji do tego nie mam. Jeśli jednak bym się podjął takiego zadania to – znając mój charakter – jestem przekonany, że wykonałbym tę pracę sumiennie i z dużym zaangażowaniem.

– Dopuszcza pan opcje pracy w innej roli niż trener? Na przykład jako dyrektor sportowy?

– Tak, jak dotrwam do 65 roku życia (śmiech).

– Brał pan pod uwagę, że ten pana plan może nie wypalić, miał pan jakiś awaryjny?

– Ale co miało nie wypalić?

– Jakbym spotkał się z panem ze dwa lata temu, to pan miał perspektywę wprowadzić Śląsk do pucharów, zdobyć mistrzostwo, a potem zostać selekcjonerem reprezentacji.

– Powiem ci na przykładzie dziennikarza… Weźmy taką sytuację, że jesteś gdzieś w przeciętnej gazecie i idziesz do naczelnego i mówisz, że chcesz dokądś pojechać, zrobić porządny artykuł, że ludzie będą go czytać, że będzie super. Wtedy on mówi, że nie możesz, bo nie ma na to finansów i nie masz jak pojechać w tę delegację. Ale mówi: poczekaj jeszcze dwa lata i wtedy zrobisz nie taki artykuł, a nawet będziesz miał swój cały dział i jeszcze zwiększymy ci nakład, będzie to więcej osób czytać. I ty żyjesz w tej świadomości. I nagle przychodzi naczelny po półtora roku i mówi, że te twoje artykuły to takie trochę nie bardzo. I wtedy ty mówisz, że no ale jak, przecież ja się obracałem tylko w tym obszarze i nie mam nic więcej…

– No w takiej sytuacji pewnie nie miałbym „planu b”.

– I dlatego ja też nie miałem. Mówili mi: słuchaj, w 2012 roku ruszymy z kopyta, będą większe pieniądze. Na razie są trudności finansowe, trzeba opłacać pensje zawodników, mamy wydatki, szukaj graczy za nieduże pieniądze i pokazałem, że potrafię znaleźć i to dobrych. W pewnych warunkach trzeba działać na zasadzie zaufania.

– Czuje się pan oszukany, zdradzony?

– Nie. Po prostu zaufałem ludziom, których pytałem się czy jak będzie taka sytuacja to dotrwamy. I oni mi powiedzieli, że tak, dotrwamy. Ci ludzie są nadal w Śląsku, a mnie już nie ma. Trzeba było podpisywać kontrakt na rok. A jeżeli się komuś ufa i podpisuje kontrakt na trzy lata, to było jednoznaczne z okresem budowy zespołu. I ja nie latałem i nie zabiegałem o ten kontrakt. Ł»ycie jest jednak przewrotne i nie wiem co będzie za kilka lat. Wcale nie wykluczam, że za jakiś czas mogę wrócić i znowu być trenerem Śląska. Wiadomo, że są jeszcze emocje, ale to nie ja je podsycałem. Było dużo artykułów, szczególnie w wykonaniu niektórej prasy wrocławskiej, gdzie ja w ogóle nie zabierałem głosu na temat Śląska. Po zwolnieniu nie powiedziałem ani słowa na temat WKS-u. Nie brałem dziennikarzy i nie żaliłem im się na sytuację, nigdy nie powiedziałem nic złego na ten klub. Jeżeli kiedyś dojdzie do tego, że wrócę do Śląska, to wrócę z czystym sumieniem. Inni będą się wstydzić, jeżeli ja wrócę, a oni nadal będą tam pracować. Ja jestem w porządku i oni dobrze o tym wiedzą.

– Dobra, może trochę zmieńmy temat: oglądał pan Jagiellonię i Wisłę w pucharach?

– Jagiellonię w pierwszym meczu, Wisłę w obu.

– I jak wrażenia?

– Na pewno nie spodziewałem się, że Jagiellonia odpadnie. A co do Wisły, to powiem, że oni tak w pierwszym meczu, jak i wczoraj grali bardzo dobrze. Brakowało tylko lepszego rezultatu w pierwszym meczu i zwycięstwa po swojej, a nie samobójczej bramce. We wtorek u siebie już zdominowali Skonto Ryga. Musimy rozgraniczyć pewne sprawy i patrzeć na to przez pryzmat wyniku. W tych rozgrywkach liczy się awans, nie szukajmy jeszcze stylu. Ograli jednego rywala, mają następnego i to wszystko. Tak samo będzie ze Śląskiem.

– A rozmawiał pan z Orestem Lenczykiem od czasu kiedy przejął po panu drużynę?

– Nie. Rozmawiałem z nim ostatni raz jak był trenerem Cracovii. Właściwie to nawet nie rozmawiałem, tylko się przywitaliśmy.

– To jeszcze niech mi pan powie, co myśli o kadrze Franka Smudy?

– Myślę, że nie powinno się odbierać mu szans. Zbierze grupę osiemnastu zawodników, a kilku będzie takich rotacyjnych i będzie pracował. Nie chciałbym się wypowiadać bardziej szczegółowo na temat reprezentacji, bo w ogóle się na ten temat nie wypowiadałem już od dwóch lat. Jeżeli był nacisk większości dziennikarzy i opinia publiczna też chciała, żeby Smuda został tym trenerem, to teraz zostawmy go w spokoju do mistrzostw. Nie zachowujmy się tak jak przez ostatni rok, gdzie ci sami, którzy chcieli go na selekcjonera, teraz na niego plują. To nie jest w porządku.

– Może po prostu się okazało, że się nie nadaje na to stanowisko?

– A wcześniej co? Nie wiedzieli tego? No tak najlepiej, ale jak już mu powierzono pewną funkcję, to dajmy mu się sprawdzić. Nie oczekujmy, żeby wygrywał wszystkie sparingi. Przecież musi gdzieś ćwiczyć. Powinien wyselekcjonować teraz grupę około osiemnastu piłkarzy i ćwiczyć z nimi dwa albo trzy systemy. Poznają się lepiej, będą wiedzieli jak funkcjonować. Dajmy mu szansę. Pamiętam sytuację z Aimé Jacque w 1998 roku, bo byłem akurat we Francji. Było podobnie jak ze Smudą. Odstawił Cantonę i Ginolę, francuska kadra nie najlepiej grała i masakrowali jego i jego rodzinę. Może nie w taki sposób jak to jest przyjęte w Polsce, ale jednak. A on zdobył z nimi wtedy mistrzostwo świata. Także poczekajmy, bo później mało ludzi, którzy teraz twierdzą, że Smudzie się nie uda, będzie w stanie uderzyć się w pierś i napisać na pierwszej stronie „mea culpa”. A nawet słowo przepraszam nie wystarczy po tym, co wielu o nim mówiło.

– Pan naprawdę wierzy, że uda mu się zbudować dobrą drużynę?

– Ale dlaczego nie? Smuda został trenerem kadry, ma ją przygotować do Euro 2012 i po tej imprezie można będzie go oceniać. Ja naprawdę nie siedzę przed telewizorem i nie oglądam meczów reprezentacji myśląc, że to zrobiłbym tak, a to inaczej. To samo się dotyczy Śląska i całej ligi. Dzisiaj jest Smuda, jest Lenczyk, w Legii jest Skorża, w Krakowie jest Maaskant. A ja sobie nie filcuje głowy tym, na co nie mam bezpośredniego wpływu.

– To czym teraz będzie sobie zajmował głowę Ryszard Tarasiewicz dopóki nie wróci na ławkę trenerską?

– Nie wiem… Na pewno teraz żadna praca w klubie się nie znajdzie. W sierpniu jadę do Francji obserwować treningi, najprawdopodobniej do Nancy.

– Będzie pan tam szukał pracy? Może z młodzieżą?

– Nie, już pracowałem z młodzieżą w Lotaryngii, gdzie selekcjonowałem młodych zawodników. Nie po to wracałem do kraju, żeby teraz wyjeżdżać na zachód. Chociaż miałem zapytania z klubów francuskich. Nie z pierwszej ligi, ale to były też kluby z ambicjami. Jeżeli przez najbliższe kilka miesięcy nic się w mojej sytuacji nie zmieni, to będę musiał rozważyć inną drogę.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama