Poznajcie młodego trenera, który jeszcze kiedyś w naszej piłce zamiesza

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2011, 15:26 • 6 min czytania

Jesteśmy trzecim-czwartym klubem na Mazowszu, więc nie wiem o co chodzi ludziom, którzy coś do nas mają. Szyderka… Niech każdy patrzy na siebie. Piłka w Warszawie prawie umiera. Gdzie jest Olimpia? Sarmata? Gdzie jest Gwardia? Kiedyś na trzecią ligę jechało się tramwajem, a w tej chwili, żeby obejrzeć mecz to od tramwaju do klubu trzeba przyjechać jeszcze pięćdziesiąt kilometrów. Gdzie młodzi warszawiacy mają grać w piłkę? Na Orlikach? Tam wszystko wygląda fajnie, ale niestety nie jest to piłka seniorska – mówi w rozmowie z Weszło Robert Podoliński. Trener, który w poprzednim sezonie wciągnął Dolcan Ząbki z dna i utrzymał go w I lidze.

Kojarzy pan słynne powiedzenie Patryka Małeckiego?

Domyślam się, o co chodzi.

„Trener z Pińczowa i okolic” – to jeden z komentarzy w Internecie, gdy obejmował pan Dolcan.

Jest taka zasada, żeby nie denerwować się na rzeczy, na które nie ma się wpływu. Frustraci są wszędzie, a ja nie jestem od leczenia cudzych kompleksów. Rzeczywiście byłem w Pińczowie, do dziś nie jestem rozliczony z nimi finansowo, ale absolutnie się tego nie wstydzę. Zdobyłem jakąś wiedzę, doświadczenie, a to jak wspominam tę pracę to już moja słodka tajemnica. Nie życzyłbym żadnemu trenerowi pracować w takich warunkach.

Ale o co chodzi? Jakieś absurdalne historie typu nie ma piłek, nie ma wody, nie ma niczego?

Nie szukajmy na siłę absurdów. فatwo nie było, na pewno. Gdybym znał realia, to nigdy nie podjąłbym się tam pracy. Sześciu chłopaków poszło tam ze mną z Warszawy, więc głupio było to po tygodniu zostawiać. A co do nietypowych sytuacji… Miałem np. w drużynie pięciu strażaków, którzy nie mogli codziennie trenować, bo mieli dyżury. I tu mówimy o piłce II-ligowej, czyli prawie na poziomie centralnym. Ma pan trening na dwanaście osób, bo inni są zawodowymi strażakami. Nie mam jednak pretensji do chłopaków. Muszą wyżywić rodziny, a piłka w Nidzie to był dodatek, dorobienie sobie kilkuset złotych. Ale to jest nic, chodzi o ogólną organizację. Dolcan to naprawdę inna bajka.

Jego utrzymanie chyba jednak przeszło jakoś bez echa. Większość kibiców nie wie, kto za tym stoi. Nie kojarzą pana. A przecież dwa miesiące pracy, osiem punktów straty do bezpiecznego miejsca – to nie było łatwe zadanie.

Utrzymanie to nie jest jakaś wielka praca, to nie awans do ekstraklasy, że każdy o tobie pisze. To dopiero początek. Choć wiadomo, że zrobiliśmy fajną rzeczą i warto się z tego cieszyć. Jak przychodziłem, to generalnie wszyscy byli nastawieni na spadek. Ja przyznam, że w pewnym momencie sam nie wierzyłem w utrzymanie.

Warto się do tego przyznawać? Kto ma wierzyć, jeśli nie trener?

Lepiej chyba przyznać się do słabości niż iść w zaparte i mówić, że zawsze wierzyłem, byłem pewny siebie i ogólnie powtarzać te całe wyświechtane frazesy. Myślę, że to bez sensu. Zwątpienie na pewno było. Nie tylko u mnie, ale też piłkarzy. W końcu jednak przyszło zwycięstwo z Podbeskidziem, w sparingu wygraliśmy z Legia, to był już jakiś symptom, że może być lepiej. A moment, kiedy usłyszeliśmy, że Sandecja wygrywa 3:1 i zostajemy w lidze, to już w ogóle świetna sprawa. Przez siedemdziesiąt pięć minut siedzieliśmy jak na stypie, trochę gromów poszło na zawodników z Nowego Sączą, aż wreszcie stali się naszymi idolami. Do dziś mamy ich plakaty w szatni (śmiech).

Oglądałem ostatnio bramki Dolcanu z poprzedniego sezonu i pierwsza refleksja, jaka przyszła mi do głowy to przepaść między pierwszą ligą a ekstraklasą. Piłkarsko może nie jest tak źle, ale jeśli chodzi o obrazek telewizyjny… To wygląda to przaśnie. Dramat.

Przaśnie wygląda, rzeczywiście. Jakość przekazu, stadiony, otoczka. Jeśli chodzi o jakość piłkarzy też jest źle. Nie zgodzę się, że nie ma aż takiej przepaści, bo jednak jest. Teraz wprowadzono młodzieżowca w pierwszej lidze, co jeszcze zwiększy przepaść. W tej chwili w kadrze drużyny pierwszoligowej trzeba mieć czterech, pięciu młodzieżowców. Jeżeli są to młodzieżowcy dobrzy, którzy sami wywalczyli sobie miejsce w składzie – jest ok. Jeśli nie – to zaczyna się łapanka na piłkarzy z Młodej Ekstraklasy. Ten, który biegnie i się nie wywraca przyjdzie i gra w I lidze. Takie są realia. Ci zdolniejsi są w ekstraklasie. Ci którzy chcą zarabiać duże pieniądze, a nie umieją jeszcze grac w piłkę są w Młodej Ekstraklasie. Chociaż jak widzę, ilu piłkarzy z ME przebija się do pierwszego zespołu w ekstraklasie, to trochę zastanawiam się, czy jest to marnowanie czy wyłuskiwanie młodych talentów. Tutaj można polemizować. Lepszym krokiem byłoby zamknięcie dostępu obcokrajowcom do gry w niższych ligach. To są miejsca, w których młodzi naprawdę mogliby się rozwijać.

Od razu po studiach trenował pan rocznik 1987 w Legii. Gdzie są dziś ci piłkarze?

U mnie jest Bartek Osoliński, Darek Rolak w Radomiaku. Pozostali grają na poziomie III i IV ligi. W roczniku 86 był Darek Zjawiński, ale akurat odszedł, gdy było połączenie drużyn… Było trochę zdolnej młodzieży.

I tak nagle znikli? Rozjechali się po czwartych ligach?

Ale nie ma w tym nic zaskakującego. Wystarczy spojrzeć na Drukarza Warszawa, który zdobył mistrzostwo juniorów. Z tamtej drużyny, rocznika 84-85, na poziomie ekstraklasy nie grał nikt. Nie ma nikogo. Jagiellonia 85 podobnie. Też zdobyła mistrzostwo. Nie wiem, czy ktoś z tamtych chłopaków grał choćby w II lidze. Ich nie ma. Ci chłopcy nie funkcjonują. Nie wiem, o co chodzi. Może za szybko wydaje im się, że są mistrzami świata? Za mocno zaczynają wierzyć w siebie. Grają w Polonii, jeżdżą na zagraniczne obozy, a potem idą do Szydłowca, Mszczonowa i zderzają się z twardą rzeczywistością.

Panu czemu nie zaistniał jako piłkarz? Zabrakło talentu?

Talentu albo tego, że za późno wyjechałem do dużego miasta. Zresztą ja zawsze wiedziałem, że będę trenerem. Na meczach międzyklasowych miałem zeszyt zapisany w taktyce.

Koledzy nie patrzyli dziwnie?

Ja sobie z tym radziłem. Strzelałem, grałem, a przy okazji zapisywałem przemyślenia. Książka trenera Talagi leżała u mnie na półce już chyba w piątej klasie szkoły podstawowej. Zostanie trenerem to było marzenie. Choć granie też dawało mi frajdę. Grałem na poziomie trzecioligowym, w tej chwili też nie narzekam, bo jestem w oldbojach Legii z takimi piłkarzami jak Darek Dziekanowski czy Marek Jóźwiak. Z piłkarzami, których plakaty miałem kiedyś nad łóżkiem.

Niezłą pakę mieliście w AZS AWF Warszawa.

Gra w AZS to był fajna przygoda. Po juwenaliach zawsze było ciężko zebrać nas na mecze. Graliśmy kiedyś dzień po i na zbiórce pojawiłem się ja, trener i jeszcze jeden zawodnik. I ten gość, który dopiero wchodził do zespołu mówi: „kurwa, trenerzy, gdzie są wszyscy”. A trener: „człowieku, nie denerwuj się, juwenalia były wczoraj”. Usprawiedliwił wszystkich. Spóźniliśmy się pół godziny na mecz, ale dojechaliśmy w dobrych nastrojach.

W akademiku raczej się nie nudziliście. Podobno były nawet skoki ze spadochronu.

Jeśli spadochron się otworzył, to znaczy, ze wszystko jest w porządku. Ja sam nie skakałem, wypuszczałem z bramki na górnym piętrze. Starsi się bawili w takiej zabawy. Były też wyścigi na wózkach z hipermarketu, sanki ze schodów. Ł»ycie studenckie, ale bez przesady. Przede wszystkim byliśmy grupą inteligentnych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. Każdy chciał iść w stronę trenerki. I cokolwiek by mówić, sporo z tamtych osób jest dziś w zawodzie. Marcin Sasal, Leszek Ojrzyński, Grzesiek Opaliński jest moim asystentem. Dobrym trenerem jest Andrzej Blacha i gdyby nie jego przygody pozapiłkarskie pewnie pracowałby dziś w ekstraklasie. Poza tym topowym szkoleniowcem jest Maciek Skorża, który też z nami był na AWF-ie.

Poznajcie młodego trenera, który jeszcze kiedyś w naszej piłce zamiesza
Reklama

>>> FIFA 12 JUŁ» DO KUPIENIA, NAJNIŁ»SZA CENA – KLIKNIJ TUTAJ! <<<


Mówi się, że Skorża za rozrywkowy nie był. Ł»e raczej siedział w pokoju.

No nie do końca, już nie przesadzajmy. Zawsze jak była impreza AZS to Maciek gdzieś się tam przewijał. Nie odstawał od grupy, był razem ze wszystkimi. Nie było człowieka, który byłby samotnikiem. To chyba specyfika tej uczelni, taka chyba jest tam selekcja w tej komisji egzaminacyjnej, że takich ludzi się wybiera.

To co jeszcze w tym akademiku robiliście?

Naszą ulubioną zabawą była gra w dziada na pieniądze. Do piątej rano się grało. Wszystko na poważnie. Graliśmy na szerokich korytarzach, każdy robił wślizgi. Grało się na całego. Można było parę złotych wygrać. Zdarzały się też grille na korytarzach. Dużo różnych takich akcji. Współczuję kierownikowi akademika, który do dziś na drugie piętro zapuszcza się niechętnie.

Ciekawe, jak to dziś tam wygląda. Dzisiejsi piłkarze chyba trochę zgrzecznieli.

Zgrzecznieli, mam nadzieje, że poszli w stronę profesjonalizmu. Tylko u nas ten profesjonalizm polega na tym, że kupię sobie suplementy, będę miał najnowsze buty, różowe pomarańczowe, zielone i niestety kończy się tak, że trzecia żonglerka jest na wślizgu. Młodzież powinna chyba zejść trochę na ziemię, zająć się ciężką pracą. Oglądamy mecze Ligi Mistrzów, ubieramy się ładnie i myślimy, że jesteśmy wielkimi piłkarzami. Najpierw powinna być praca. Cierpliwa, spokojna praca, a nie żel na głowę, torebka i Galeria Mokotów. W tym kierunku to powinno iść. Tutaj do odegrania dużą rolę mają też trenerzy.

Dużo się często pisze o trenerach w kontekście motywatorów, rzadziej podejmuje się tematy strategii, taktyki itd. W gazetach np. więcej jest rzeczy o piłkarskiej otoczce niż o samej piłce. Dziwi to pana?

Ale to normalne. Piłka jest rozrywką. To jest coś, co ma ludziom dostarczać rozrywki.

Kibica nie interesuje taktyka?

Nie sadzę. Jego interesuje, kto się napił w sobotę przed meczem albo kto rozbił samochód po pijaku. Jest grupa kibiców, których obchodzi strategia gry, ale to ułamek. Może to i dobrze, że dziennikarze się za to nie biorą. Bo tak w ogóle, jaką szkołę trzeba skończyć, żeby pisać o piłce nożnej? Jakie wykształcenie mają dziennikarze sportowi? Niektórzy w życiu nie kopnęli prosto piłki, a wypowiadają się o być albo nie być trenera. Często są to ludzie, których wybierało się ostatnich na WF-ach. Jest grupa fachowych dziennikarzy, ale jak w każdej dziedzinie – więcej jest tych niefachowych.

Dziennikarze też potrafią kopać, niektórzy lepiej od wielu przeciętnych piłkarzy, do tego więcej czytają, rozmawiają z ludźmi piłki, no i oglądają więcej meczów niż zawodnicy. To mało?

Ale pewnie mniej niż trenerzy. Jest duża grupa, która w życiu nie tknęła piłki, nie zna ducha i specyfiki dyscypliny, a wypowiada się na temat taktyki i warsztatu trenera. To tak jakbym jak zaczął wypowiadać się na temat konstrukcji artykułu, a przecież nie skończyłem dziennikarstwa. Nie wiem, jak się robi warsztatowy artykuł. Tak jak już powiedziałem – zdarzają się teksty fachowe i niefachowe. Tak jak z trenerami, nie każdy dziennikarz jest dobry.

A właściciel klubu może pouczać trenera? W Górze Kalwarii pan Malicki ciągle dorzucał swoje trzy grosze, opowiadał o treningach bez dyscypliny.

Ja na temat sposobu zarządzania jego firmą nie zamierzam się wypowiadać. To, gdzie jest jego zespół, a gdzie jestem ja, jest chyba dobrą odpowiedzią, kto miał rację w tym sporze. Byłem w zgodzie ze swoimi zasadami, nie zamierzałem kogoś forować tylko dlatego, bo ktoś mi każe. Byłem w porządku wobec reszty piłkarzy. Jestem dumny, że nie straciłem w ich oczach. To jest dla mnie najważniejsze.

Wychodzi na to, że same kłopoty w tych niższych ligach.

Myślę, że to się zmienia. Praca w juniorach CWKS była trudna, wszystko opierało się na dobrych chęciach rodziców. W pewnym momencie tych chęci zabrakło. Wymiernych możliwości finansowych zresztą też i musiało się to skończyć. Jeśli chodzi o inne kluby, w których pracowałem, to na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym stał Znicz Pruszków. Kilka klubów I ligi mogłoby sporo się od nich nauczyć. Mazur Karczew też był niezły. Problem był w Pińczowie, jak już mówiłem. To było typowe zderzenie się małej miejscowości z twardymi realiami, gdzie osiemdziesiąt procent budżetu klubu idzie na wyjazdy. To jest absurd. Jeździmy po całej Polsce, płacimy pieniądze na transport zamiast na piłkarzy. Przez to kluby się wywracają. PZPN powinien nad tym pomyśleć, żebyśmy nie pakowali tyle w te autokary. Z Pińczowa wyjazdy do Jezioraka albo do Suwałk były tragiczne. Niech pan sobie wyobrazi wyjazd z Suwałk do Brzeska, gdzie ludzie po części pracują, bo nikogo nie stać, żeby z samej piłki na takim poziomie wyżywić rodzinę. Traci piątek i sobotę, żeby pojechać na mecz. A już w ogóle niesamowitą sprawą jest pomysł stworzenia jednej grupy II ligi na całą Polskę. Genialne… Ale przemilczmy to może.

Reklama

ROZMAWIAف PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama