– Przybyłem do jednego z największych klubów w Turcji, może nawet na świecie – powiedział Adrian Mierzejewski na pierwszej konferencji prasowej w Trabzonie.
„Może nawet na świecie”. Może tak. Ale raczej jednak nie. I długo, długo nie.
Chcemy wierzyć, że to tłumacz zbytnio się podniecił i dodał coś od siebie, a nie że Adrianowi już pierwszego dnia dosypano narkotyki do jedzenia.
A powyżej – coś, co nam się rzuciło w oczy, ze strony sport.pl. Wprawdzie rzeczywiście Turcy przywitali Mierzejewskiego w typowy dla siebie sposób, czyli jak opętani i wszystko wskazuje na to, że ci biedacy faktycznie spodziewają się zawodnika wartego 5 milionów euro (filmik zamieściliśmy na naszym profilu na facebooku), ale… przeczytajcie tę informację. „Adrian Mierzejewski entuzjastycznie witany w Turcji. Dziesiątki kibiców Trabzonsporu witały Adriana Mierzejewskiego na lotnisku w Stambule”. Zazwyczaj przy takich okazjach pisze się jednak o „dziesiątkach tysięcy”, „tysiącach”, „setkach”. A tu: „dziesiątki kibiców”. No rany, miało rzucić na kolana, ale nie rzuca. Dwudziestu przyszło?