W środę stało się jasne, że Czesław Michniewicz nie poprowadzi Widzewa Łódź w nowym sezonie, ponieważ nie porozumiał się z działaczami w sprawie nowego kontraktu. Ta informacja mocno wzburzyła kibiców tego klubu. I nic dziwnego – pod wodzą Michniewicza Widzew był w rundzie wiosennej czwartą drużyną ekstraklasy, zanotował ogromny skok jakościowy względem jesieni. Porozumienie ze szkoleniowcem wydawało się sprawą absolutnie priorytetową. Obiecaliśmy wywiad z byłym szkoleniowcem łódzkiego klubu i oto ten wywiad jest. Zapraszamy do lektury…
– Dziwne rozstanie. Miesiąc temu właściciel klubu zapowiedział, że zostajesz w Łodzi na kolejne trzy lata. A teraz okazuje się, że nie zostajesz nawet na trzy dni.
– Szczegóły nowego kontraktu omówiliśmy w maju, ale życie pokazuje, że słowa są ulotne, najważniejsze jest to, co na papierze.
– Rozstaliście się z powodów finansowych?
– Nie, to byłoby bardzo, bardzo duże uproszczenie. Nie o pieniądze poszło, lecz o zasady. Moja rozmowa z panem Sylwestrem Cackiem na temat wynagrodzenia trwała pół minuty. Pół minuty. Od razu doszliśmy do porozumienia, nie miałem żadnych wygórowanych żądań. To jest tak – jeśli sprzedajesz samochód na giełdzie i umawiasz się, że ktoś ci za niego zapłaci np. 40 tysięcy złotych, a potem ten ktoś przychodzi na podpisanie umowy i mówi, że przyniósł nie 40 tysięcy, tylko 20 i ani grosza więcej, to targu nie dobijacie… Ale nie, w ogóle nie chcę rozmawiać o pieniądzach, bo to tylko część jakiejś układanki, która po prostu na dziś z obu stron do siebie nie pasowała. Podam prosty przykład – jest taki piłkarz, Wojtek Szymanek, który zabezpieczał nam środek obrony, mógłby być docelowo stoperem numer trzy, takim „awaryjnym”. Świetny chłopak do pracy, charakterny, uczciwy, solidny. Jeśli ja, jako trener, nie jestem w stanie wywalczyć, by z takim zawodnikiem – tanim, nie oszukujmy się, bardzo tanim – przedłużyć umowę, to co ja tak naprawdę mogę? Czy myślisz, że jak Benitez mówi „przedłużyć”, to ktoś mówi: „nie przedłużać”? Jako trener chcę ponosić konsekwencje błędów, ale swoich błędów. Nie godzę się natomiast z tym, by ktoś mi nagle przyprowadził szczerbatego i powiedział: popracuj nad jego uśmiechem. Jeśli z klubu odchodzi piłkarz, którego ja chcę, natomiast zostaje piłkarz, którego ja nie chcę, to znaczy, że gdzieś się rozmijamy.
– Poszło o kompetencje.
– Poszło o różne sprawy, ale nie chcę o tym więcej mówić, ponieważ jestem Widzewowi bardzo wdzięczny za te pół roku. Jestem wdzięczny, że dano mi szansę pracować w takim klubie jak Widzew. Bo Widzew to klub, na którym wychowało się całe moje pokolenie. Niewielu trenerów ma szansę, by usiąść na tej właśnie ławce, przed tymi właśnie kibicami. Mnie było to dane. Było miło, bardzo miło, szkoda tylko, że tak krótko. Mam jednak tę satysfakcję, że zostawiam Widzew w innym miejscu niż zastałem, że nie zrobiłem tej drużynie krzywdy i że mam w Łodzi więcej przyjaciół niż wrogów. Jeśli któryś z trenerów zapyta mnie, jakim miejscem do pracy jest Widzew, odpowiem – fantastycznym. Odpowiem – przyjmij ofertę i się nawet nie zastanawiaj.
– Brzmi niezbyt szczerze.
– Mówię szczerze. W Widzewie czułem się trochę jak w tym moim biednym Lechu, gdy zaczynałem pracę trenerską. Tu całe miasto oddycha tym klubem. Jest presja, ale jest też pasja. Pasja – ludzie rozmawiają o tym, co się w klubie dzieje, dyskutują o zespole, wymagają zwycięstw, ponieważ pamiętają piękną historię, ale to bardzo dobrze: trzeba wymagać. Wielka piłka jest tylko tam, gdzie jest wielka presja. Czasami za dużo było odniesień do tej historii, bo historią nie można żyć wiecznie, ale te odniesienia wynikały tylko z ogromnego głodu. Nie ma dla trenera wspanialszego wyzwania niż spróbować taki głód zaspokoić.
– Co jest największą satysfakcją?
– Odchodzę naprawdę z podniesioną głową, ale też z dużym, bardzo dużym żalem. Ł»ycie jest krótkie… Na dziś co wiem? Wiem, że prawie na pewno w kolejnym sezonie niczego nie wygram. Jeśli trafię do jakiegoś klubu, to dlatego, że ten klub będzie w kryzysie, będzie przegrywał wiele meczów. Trafię więc w sytuacji kryzysowej – bo tak to się zwykle odbywa. Trudno wtedy myśleć o trofeach. A w Widzewie etap wyciągania zespołu z kryzysu już miałem za sobą, teraz można było zacząć myśleć o czymś więcej. Uważam, że ten zespół wykonał fantastyczną pracę i że była szansa, byśmy w nowym sezonie przeżyli fajną przygodę. Dlatego szkoda mi, że nie będę mógł z tymi chłopakami już pracować. Uważam, że wspólnie zawiesiliśmy sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Byłem wobec zawodników niezwykle wymagający, a oni to zaakceptowali i doskonale się w tej sytuacji odnaleźli. Nie zawsze tak jest. Nie zawsze. Tu trafiłem na grupę ludzi, którzy chcą się uczyć, chcą się rozwijać i chcą po prostu lepiej grać w piłkę. Praca z nimi była dla mnie olbrzymią przyjemnością.
– Kto cię najbardziej pozytywnie zaskoczył?
– W zasadzie to może ze trzech piłkarzy nie dostosowało się do standardów, które narzuciłem i dlatego nie było nam po drodze. Cała reszta spełniła moje oczekiwania w stu procentach. Podam przykład – Jarek Bieniuk. Znalazł się w trudnej dla siebie sytuacji. Po pierwsze – stracił miejsce w składzie. Po drugie – stracił miejsce między innymi na rzecz Sebastiana Madery, który miał już odchodzić z klubu do trzeciej ligi, był kimś całkowicie anonimowym. Po trzecie – zabrał mu to miejsce dawny kolega z czasów Amiki, bo przecież z Jarkiem znamy się od lat. On jednak zareagował imponująco. Nie odpuścił ani na moment, na każdym treningu dawał z siebie wszystko, nie było dnia, by chociaż raz na coś narzekał. I dlatego w momencie, gdy okazał się niezbędny, wszedł do jedenastki i grał na bardzo wysokim poziomie. Był gotowy. Takich zawodników lubię, takimi chcę się otaczać. Jeśli piłkarz nie akceptuje tego, że ma grać w rezerwach na sto procent dla podtrzymania dyspozycji, to znaczy, że się ze mną nie dogada… Ale długo by mówić, czyje podejście do pracy mi pasowało. Taki Piotrek Grzelczak… W swoim drugim meczu, jeszcze jesienią, zdjąłem go z boiska przed przerwą i powiedziałem, że u mnie on już nigdy więcej w pomocy nie zagra, bo próby robienia z niego pomocnika kończą się krzywdą i dla niego, i dla zespołu. Ł»e jeśli zagra – to tylko w ataku. Długo czekał na szansę, ale dziś wszyscy o nim mówią jako o świetnym snajperze. Mam nadzieję, że dalej będzie się tak rozwijał, bo to też jest ktoś, na kim można polegać.
– Twoim odkryciem byli też Madera oraz Dżalamidze.
– Madera to jest zawodnik, o którego dziś trzeba się upominać – reprezentacja Polski! Trzeba mówić głośno – to jest chłopak na Euro 2012. Czasami najciemniej jest pod latarnią. Selekcjoner zdążył zajrzeć do Francji w poszukiwaniu stopera, a do Łodzi jeszcze nie, nigdy mnie o Sebastiana nie pytał. Dlatego mówię poprzez media – Sebastian Madera powinien otrzymać powołanie, powinno się go zacząć wprowadzać na poziom wyżej. To, czego wymaga od niego polska liga – on już to umie. Ten chłopak ma świetny odbiór, dobrze się ustawia, fantastycznie gra głową i ma dobre wyprowadzenie. Czego więcej chcieć od stopera? On przez całą rundę nie przegrał ani jednego pojedynku główkowego. Dżalamidze z kolei, to zawodnik o niebywałym potencjale i jeszcze dużo, dużo przed nim. Dużo pracy, ale też dużo goli i sukcesów. No i kolejny – szczery, dobry po prostu chłopak, który cieszy się tym, że gra w piłkę i za drużyną skoczy w ogień.
– Kibice upominali się przez całą rundę o Bruno Pinheiro. Niszczyłeś go?
– Nie niszczyłem. Gdzie jest postęp, tam są ofiary. Drużyna inaczej zestawiona na jesieni była przedostatnia w tabeli, a teraz – na wiosnę – zajęła czwarte miejsce. To się nie wzięło z niczego, nie przyszedłem przecież do Łodzi, by grać tą samą jedenastką, ale po to, by wprowadzić niezbędne moim zdaniem korekty. No i wprowadziłem… Bruno to dobry technicznie piłkarz, niewykluczone, że u innego trenera będzie grał pierwsze skrzypce, może kiedyś Widzew będzie grał jak Barcelona i już w obronie wymieniał mnóstwo podań. Ale nie dziś. Ja miałem inną koncepcję składu. Pytają – gdzie jest Bruno? A ja się pytam – gdzie był Madera? Wolę Maderę od Bruno, tak samo jak wolałem Wojtka Szymanka. Dla mnie stoper nie musi być wirtuozem, ale musi być twardy, potrafić odebrać piłkę i przekazać ją pomocnikom. Co mi ze stopera, który umie okiwać napastnika? On nie ma kiwać napastnika, on ma go wyłączyć z gry. Czy Terry jest ceniony za to, jak przyjmuje piłkę, czy za to, jak ją odbiera? Czy Puyol w Barcelonie to najlepszy piłkarz do gry kombinacyjnej? Nie. Ma inne walory. Bruno niestety nie odbiera piłek. I tyle. Cała filozofia… Naprawdę, jeśli ktoś chce mi stawiać zarzut, że promowałem Maderę kosztem Bruno, to bardzo chętnie wezmę ten zarzut na siebie.
– Tak czy siak, Bruno pewnie dzisiaj otworzył szampana.
– Nie wiem. Ja budowałem zespół z myślą o rundzie wiosennej, ale też z myślą o kolejnych latach, ponieważ sądziłem, że w Widzewie popracuję jeszcze długo. I fundament moim zdaniem jest, nawet solidny. U mnie każdy zawodnik ma jasno sprecyzowane obowiązki, istnieje też jasno nakreślona etyka pracy. Tylko ci, którzy rozumieją to od A do Z, a nie od A do P, mogą grać… Sam jestem zaskoczony, jak wielu zawodników rozumiało wszystko, od A do Z. A że nie wszystkim było z Michniewiczem po drodze? Są piłkarze, dla których odjeżdża już ostatni autobus i którzy już karier nie zrobią. Zajezdnia. Ja musiałem – może nie musiałem, ale chciałem – myśleć o przyszłości, musiałem myśleć na miesiąc, na rundę czy na trzy rundy w przód. Tak przynajmniej wyobrażam sobie pracę trenera…
– Podgrzejmy trochę tę rozmowę, bo jest zbyt sielankowo. Ty jesteś wkurzony, prawda?
– No… Jestem, jestem. Czułem się w Widzewie świetnie, chciałem w nim pracować i bardzo mi szkoda, że cała ta przygoda trwała tylko pół roku. O to mam oczywisty żal. Tak naprawdę ja dopiero teraz wiem, który piłkarz jak gra, jakim jest człowiekiem, jakie ma problemy, jakie mankamenty, jakie rezerwy, kto jest toksyczny, kto pęka, a kto nie. Ja dopiero teraz tych wszystkich chłopaków poznałem i teraz można byłoby zacząć wykuwać z tego materiału prawdziwy zespół. I jak pomyślę, że teraz – już w innym mieście – będzie trzeba zaczynać od początku… Szkoda.
– Kolportowano plotkę, że twoim przeciwnikiem był Mirosław Tłokiński, członek rady nadzorczej Widzewa.
– Bzdura. Całkowita bzdura. Mirosław Tłokiński świetnie grał w piłkę, dużo widział i ma wysokie oczekiwania. Gdzieś czytałem, że to on zarzucił w czasie spotkania rady, iż Widzew nie potrafi grać atakiem pozycyjnym. Tylko że ja przy tej rozmowie byłem i my się w tym względzie całkowicie zgodziliśmy. Na dziś Widzew nie potrafi grać atakiem pozycyjnym na takim poziomie, jakiego oczekuje Mirek i jakiego oczekuję ja. Zgodziliśmy się też co do tego, że idziemy w odpowiednim kierunku. Nigdy nie było między nami konfliktu.
– Gdzie był więc konflikt? Dlaczego nie zostałeś w Widzewie?
– Gdyby pan Sylwester Cacek mieszkał na co dzień w Łodzi, a nie w Szwajcarii, to myślę, że pracowałbym w Widzewie jeszcze długo i że ten klub jeszcze szybciej by się rozwijał.
– Przecież mówi się, że Sylwester Cacek szuka trenerów uległych.
– Całkowity nonsens. To jest człowiek, który lubi twórcze kłótnie, lubi wymianę poglądów. Niestety, nie ma on tyle czasu, by wszystkim zajmować się osobiście. Jestem mu jednak bardzo wdzięczny, że dał mi szansę powrotu na trenerską ławkę.
– Dlaczego więc nie pracujesz dalej?
– Powtarzam – może dlatego, że pan Sylwester Cacek ma mnóstwo innych spraw na głowie.
– Co będziesz robił teraz?
– To co zawsze robi trener w takiej sytuacji: czekał. Gdybym w maju wiedział na czym stoję, to dzisiaj miałbym już pracę w innym klubie ekstraklasy. Pojawiło się kilka ofert, które jednak odrzuciłem ze względu na porozumienie z Widzewem. Teraz zostałem na lodzie i muszę po prostu czekać, aż gdzieś wybuchnie pożar. Pojadę, może się uda ugasić, może się uda zrobić coś pozytywnego… I może się uda popracować na akceptowalnych dla obu stron zasadach przez kolejne sezony. Ale najpierw, w piątek, pójdę na stadion Widzewa i pożegnam się ze wszystkimi osobami, które miałem okazję poznać. W Widzewie pracuje mnóstwo fantastycznych osób, poczynając od pani Basi – która pamięta jeszcze czasy Zbigniewa Bońka – aż po osoby odpowiedzialne za przygotowanie murawy. Wszystkim chcę powiedzieć: dziękuję. Czułem ich wsparcie, czułem, że wspólnie zależy nam na Widzewie. Naprawdę, to fantastyczny klub.
– Wyobrażasz sobie powrót do Widzewa?
– Tak.
– Nawet za czasów Sylwestra Cacka?
– Tak. Będę pracował tam, gdzie ktoś mnie będzie chciał i gdzie jednocześnie ktoś będzie w stanie stworzyć mi odpowiednie warunki. Jeśli kiedyś byłoby to możliwe w Łodzi – wspaniale. Wyjaśnijmy sobie jedno – ja się na nikogo nie obrażam, tylko po prostu jestem osobą wymagającą.