Rozlosowane letnie porażki pucharowe. Kto kogo?

redakcja

Autor:redakcja

20 czerwca 2011, 18:22 • 8 min czytania

Jak co roku o tej porze losowanie – jakich to frajerów przydzieli nam los? Potem często następuje bolesna korekta: frajerami jesteśmy jednak my… Co stanie się tym razem? Mistrzowie ceremonii z szwajcarskiego Nyonu zafundowali nam małą powtórkę z rozrywki. Wisła Kraków – Skonto Ryga, Śląsk Wrocław – Dundee United… Tak, to już było. Zestaw wylosowanych par dopełniają Jagiellonia i kazachski Irtysz Pawłodar. Polskie drużyny, jak co roku, zaczynają walkę, by nie skompromitować się już w samym środku lata i by przetrwać chociaż do września. A przy odrobinie szczęścia, może i dłużej…
W przypadku mistrzów Polski – nawet wiele dłużej. Jak co roku wierząc w upragniony awans do Champions League. Jako pierwsze na drodze do celu staje Skonto Ryga, która dokładnie dziesięć lat temu Wisła ogrywała w pucharach 2:1 i 1:0. فotyszom najbardziej zaszedł za skórę Maciej Ł»urawski, który punktował ich i w rewanżu, i u siebie. Nawet dziś oficjalna strona Skonto donosi z obawą, że „ٽuravskis” wciąż strzela bramki w Krakowie. Może, gdy Łotysze zobaczą, że jednak nie strzela, a wręcz nie ma go w klubie, podejdą do dwumeczu z większym spokojem.

Rozlosowane letnie porażki pucharowe. Kto kogo?
Reklama

– Wisła nie jest wielkim klubem, chociaż poziom polskiej ligi jest ostatnio bardzo wysoki. Taki rywal to dla nas duże wyzwanie. Mamy jednak w Polsce wielu przyjaciół, więc zgromadzenie informacji na jego temat nie powinno stanowić problemu – mówi jeden z najlepszych łotewskich piłkarzy ostatnich lat, Marians Pahars. Niedawne potyczki Wisły i Skonto dużo lepiej pamięta inna legenda tamtejszego futbolu – Māris Verpakovskis.

Był lipiec 2001 roku. Wisła wyruszyła rejsowym samolotem do Oslo, a dalej prosto do Rygi. Na lotnisku w Warszawie z powodu problemów wizowych został wprawdzie Ibrahim Sunday, ale na mecz w końcu zdążył. Wcześniej na zwiady wysłano Andrzeja Iwana, który miał za zadanie rozpracować rywala. – Słabi. Poziom naszej drugiej ligi – orzekł, choć miejscowi nie zamierzali udostępnić mu nawet kasety wideo. Wizyta Iwana w Rydze przyniosła jednak inny, pozytywny skutek. Jako że na miejscu przywitały go 40-stopniowe upały, szybko zorientował się, że zarezerwowany przez wiślaków hotel, to jednak pomyłka.

Reklama

Wisła szukała więc nowego noclegu, Skonto szukało tymczasem… stadionu. Wygonione z własnego obiektu z powodu koncertu Erosa Ramazzottiego, musiało podjąć krakusów na stadionie Daugavy Daugavpils. – Nie bardzo mnie to dziwi, bo futbol na Łotwie nie ma wielu zwolenników. Dużo bardziej popularna jest koszykówka, a nawet hokej – przyznaje Ivans Lukjanovs.

Przed dziesięcioma laty do Rygi przyjeżdżała Wisła stuprocentowo polska. W bramce Sarnat, w obronie Moskal, Głowacki, dalej Pater z Szymkowiakiem… Wyliczać można by długo. Ekipa Franza Smudy, nie bez problemów, rozprawiła się ze Skonto i to do Krakowa w kolejnej fazie przyjechała wielka Barcelona.

فotysze występujący w polskiej lidze nie mają wątpliwości, że od tamtego czasu ich rodzimy futbol nie ruszył zbyt mocno z miejsca. Zdecydowanym faworytem dwumeczu wciąż będzie Wisła. – فotewska piłka przechodzi ostatnio kryzys. Skonto odmłodziło skład. Wyszukuje zdolnych piłkarzy w lokalnych klubach i wprowadza ich do zespołu. Budżety Wisły i Skonto dzieli przepaść. Jeśli krakowianie zagrają tak, jak prezentowali się wiosną, muszą to wygrać – ocenia Sergejs Kozans. – O ile oczywiście nie przydarzy im się jakaś Levadia… – dorzuca sennym głosem Lukjanovs.

Przy Reymonta zdania są podzielone. Skonto to z jednej strony najbardziej wymagający rywal, na jakiego można było trafić. Z drugiej, udało się uniknąć dalekiej podróży w dzikie, nieznane kraje. Kibice zacierają ręce, co – tradycyjnie – powoduje lekkie obawy u rywali. Na razie narzekają, że fani Wisły załadowali im serwery klubowej strony i mają nadzieję, że skończy się tylko na tego typu ekscesach.

Image and video hosting by TinyPic


LOS BAWI SIĘ Z LENCZYKIEM

Trener Śląska również ma w najbliższych tygodniach coś do udowodnienia. By zrozumieć, musimy jednak cofnąć przynajmniej trzy dekady. Był październik 1980 roku. Polska miała przed sobą jeszcze stan wojenny, a 40-letniego Oresta Lenczyka wyrzucono właśnie ze Śląska Wrocław. Sezon wcześniej zajął z nim czwarte miejsce w lidze. Pobudził apetyty, których jego zespół nie zaspokoił. W Pucharze UEFA mierzył się ze szkockim Dundee i po bezbramkowym remisie przed własną publicznością, z nadziejami udawał się na rewanż. Miał je jeszcze w pierwszej połowie, pod koniec której Tadeusz Pawłowski zdobył kontaktowego gola. W drugiej stracił je za sprawą hattricka, którego Willie Pettigrew skompletował w niespełna kwadrans. Skończyło się 7:2. Właśnie po tym meczu lokalna prasa żegnała trenera słowami: „Koniec zabawy w futbol, panie Lenczyk”.

– Po trzydziestu latach myślę, że mogę to powiedzieć: paru chłopaków było zwyczajnie nieprzygotowanych do meczu. Nie podeszli sportowo do sprawy, zabalowali trochę i myślę, że to była przyczyna naszej fatalnej postawy w drugiej połowie – opowiada nam Pawłowski. – To będą całkiem inne mecze niż wtedy. Całkiem inne czasy i całkiem inny futbol. Wszystko tu zaczyna się od zera. Pierwsza rzecz: trzeba wierzyć, że tego przeciwnika można przejsć. Ja na przykład pomyślałem, że to świetne losowanie. Czwarta drużyny ligi szkockiej jest według mnie do przejścia. Technicznie Śląsk nie powinien odstawać, przygotowany pod kątem fizycznym będzie dobrze, więc uważam nawet, że jest faworytem w starciu z Dundee.

„Koniec zabawy w futbol, panie Lenczyk” – dziś brzmi to śmiesznie. Koniec nie miał zamiaru nadejść. Jeszcze długo nie… Wtedy rozgoryczony sytuacją Lenczyk, obrażony na cały świat, rzucił futbol w diabły i wyleciał do Ameryki. Miał zostać… kierowcą, resztę życia spędzić w trasie. I Pewnie tak by się stało, gdyby o jego drzwi nie zapukali działacze Ruchu Chorzów. Tam poznał dr Wielkoszyńskiego i to z nim, a nie za kierownicą, rozpoczął nową drogę. Przez pobocza, wyżyny i bagna dojechał znów do Wrocławia. Wielkoszyński wysiadł na wcześniejszej stacji. Orest dotarł do celu.

Dał sobie szansę, aby całą historię napisać na nowo. Swój akapit dopisało życie i znów połączyło go z… Dundee. Najpierw, 14. lipca, oba zespoły zmierzą się we Wrocławiu, tydzień później w Szkocji. – Trenera nie było dzisiaj z nami, bo załatwia w Warszawie sprawy licencyjne, także nie wiemy jak zareagował na tę wiadomość – mówi Sebastian Mila. – Jeśli chodzi o nas, zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy faworytem. Lubimy jednak wyzwania, lubimy ciężko trenować i dążyć do jakiegoś celu. Mamy w sobie dużo samozaparcia – deklaruje kapitan drużyny.

Wyspiarze, tak jak Śląsk, zdobyli w historii jedno mistrzostwo kraju. Należy im się jednak nieco więcej miejsca. Bo w porównaniu ze Skonto czy Irtyszem Pawłodar, zespół to zdecydowanie poważniejszy. W sezonie 1986/87 dotarł do finału Pucharu UEFA, w ćwierćfinale eliminując samą Barcelonę. W finałowym dwumeczu okazał się gorszy od IFK Goteborg.

Dziś to tylko ładnie brzmiąca historia. – Punkty trzeba będzie wywalczyć, wyrwać, wyszarpać. Oni grają typowo wyspiarską piłkę: długa piła do przodu, dobre stare fragmenty i świetne przygotowanie fizyczne. My się jednak ich nie boimy. Szanujemy ten klub i jego piłkarzy, ale nie zamierzamy się przed nimi położyć – zapowiada bojowo Mila.

W Dundee jest kilku niezłych, solidnych piłkarzy, teraz grać tam będzie też John Rankin, którego pamiętać może zwłaszcza Artur Boruc. Rankin ma mocne, nieprzyjemne uderzenie z dystansu, nadaje piłce bardzo mocną rotacją. Pamiętacie tamtego gola? Z prawie połowy boiska? Wystarczy kliknąć TUTAJ. Oczywiście, więcej było w tym winy Boruca niż zasługi Rankina, ale np. „Szamo” twierdzi, że na treningach chłop faktycznie potrafi sieknąć, więc lepiej mieć go na oku.


IRTYSZ ZWANY TRAKTOREM

Teoretycznie najłatwiejszego rywala los przydzielił „Jadze”. W Białymstoku niewielu się jednak cieszy. – Pawłodar? No, to dalej się już nie dało… Zagramy chyba w Pucharze Azji – złapał się za głowę Michał Probierz, gdy usłyszał, jaka wycieczka czeka jego zespół. 3500 kilometrów w jedną w stronę i 3500 w drugą. Z pozoru nie wygląda groźnie. Jeśli jednak uzmysłowimy sobie, że Kazachstan graniczy z Chinami, Turkmenistanem czy Uzbekistanem… No właśnie.

Co jeszcze można powiedzieć o losowaniu „Jagi”? Przede wszystkim nie spodziewajcie się jakiejkolwiek transmisji. Piłkarze obu drużyn mogliby w zasadzie usiąść w pobliskiej kantynie i o wynik ciągnąć zapałki, a my i tak nie mielibyśmy pewności, że oni w ogóle grają. Podobną historię przerabialiśmy przed rokiem, gdy eskapadę do Karagandy zaliczał Ruch Chorzów. Na stadionie nie było nawet jednej kamery, a zawodnicy klęli pod nosem na katastrofalny stan murawy (sorry, błąd w tekście – transmisja była, możecie ten akapit sobie skasować).

Chorzowianie z biedą, bo z biedą, ale Kazachów wypunktowali. I „Jaga” też innego wyjścia nie ma. Irtysz Pawłodar to jeden z krajowych potentatów, ale – umówmy się – to wciąż żaden argument. Od składu zespołu dużo ciekawiej prezentuje się nawet… historia nazwy klubu. Irtysz bowiem, jak to w piłce bywa, nie zawsze był Irtyszem. Przez pewien czas nazywał się Traktor, a jeszcze później Ansat, od nazwy radzieckiego producenta helikopterów. Dziś znów wszystko wróciło do normy. Irtysz, pod obecnym szyldem, przed dziesięcioma laty zagrał w finale azjatyckiej Ligi Mistrzów. Obecnie to jednak drużyna zdecydowanie bez mistrzów. Trzeci zespół ligi Kazachstanu z dwoma polskimi akcentami. Pierwszy z nich to były piłkarz Ruchu – Aleksandr Kuczma. Drugi – mołdawski „snajper” Tolia Dorosz, który bez efektów zwiedzał niegdyś warszawskie stadiony, grając najpierw w Legii, później w Polonii.

– Z internetu mamy już najbardziej podstawowe informacje na temat rywala. Teraz postaramy się o materiały wideo, by przeanalizować jego grę – mówi w lokalnej prasie trener Kazachów, Tałgat Bajsufinow. – Jagiellonia na pewno góruje nad nami budżetem. Jednak zakończyła sezon 15 maja, a my cały czas jesteśmy w grze – dodaje.

To właśnie „Jaga” zacznie w tym roku polskie pucharowe lato. Być może wyjątkowo gorące, bo temperatury w Kazachstanie sięgają o tej porze 40 stopni w cieniu. I w kolejnej fazie wcale nie musi być lepiej. Znów będzie dziko i egzotycznie. W przypadku „Jagi” – w armeńskim Erewaniu lub gruzińskim Rustawi. Startujemy 30 czerwca…

PAWEف MUZYKA, TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama