Ksiądz-menedżer: rozmowa troszeczkę dziwna:)

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2011, 11:26 • 8 min czytania

Bez dwóch zdań jest najbardziej zakamuflowanym piłkarskim menedżerem, jakiego spotkaliśmy. Twierdzi, że reprezentuje nawet graczy kadry narodowej, choć póki co nikt o tym nie słyszał i nikt nie widział. Ł»eby tego było mało, jest agentem w sutannie. Jednym słowem – oryginał. Na pewno jedyny taki w Polsce, a kto wie, czy nie dalej. – Robimy transfer. Dzwonię do kolegów z firmy, oni działają, a ja… Idę modlić się o szczęśliwy finał – mówi pół-żartem, pół-serio. Cała historia jednak żartem nie jest. Piotr Pochopień to pierwszy w tym kraju ksiądz, który w wolnych chwilach handluje piłkarzami. Postanowiliśmy zbadać ten wyjątkowo zaplątany temat.

Ksiądz-menedżer: rozmowa troszeczkę dziwna:)
Reklama

Zaczniemy zagadkowo. Jest ksiądz jedynym Polakiem, który na liście agentów FIFA nie ma do siebie żadnego namiaru. Przypadek?
Tak, to akurat przypadek i sprawa, którą muszę zmienić przy okazji najbliższej wizyty w PZPN. Z miejscem zamieszkania w przypadku księdza bywa różnie, ale telefon i e-mail będzie. Zmienię to.

Trudno też dotrzeć do choćby jednego nazwiska reprezentowanego piłkarza…
Są różne postacie, bardziej i mniej znane. Nie staram się łapać nie wiadomo ilu, bo jednemu akurat skończył się kontrakt, a drugi zerwał umowę ze swoim menedżerem. Wystarczy kilku, kilkunastu. Część z nich to jeszcze młode chłopaki, którzy sami się do mnie zgłaszają, przyjeżdżają z rodzicami, chcą, by im pomóc. Ale mam też piłkarzy na poziomie Ekstraklasy, a nawet reprezentacji Polski. Jedni mają podpisane umowy na wyłączność, inni tylko na dany kraj. Różnie.

Reklama

Trudno w to uwierzyć, skoro Piotr Pochopień praktycznie nie pojawia się w mediach. Przy okazji żadnych transferów, rozmów, nawet spekulacji.
Jeśli któryś z tych zawodników pójdzie gdzieś dalej, zmieni klub, wtedy na pewno będzie już wiadomo, o kim mówię. Chcąc nie chcąc, to i tak wyjdzie na jaw. Na razie zbyt duży rozgłos nie jest potrzebny. Udało mi się do tej pory kilka, może kilkanaście transferów fajnych, młodych chłopaków. Ale pewnego dnia stwierdziłem, że trzeba iść dalej. Z pomocy samym juniorom nie da się utrzymać finansowo, bo zwracają się najwyżej koszty. Od tamtego roku powoli rozszerzam działalność.

Jakieś nazwiska?
Co mogę powiedzieć… Mam bardzo ciekawego bramkarza, nazywa się Dominik Dyk. W wieku 14 lat po raz pierwszy stanął między słupkami w seniorskiej drużynie. Jest wokół niego duży ruch, dzwonią różne kluby z Zachodu. Wysłaliśmy go już na tygodniowy staż do Villareal, a do końca czerwca podejmiemy decyzję, gdzie pójdzie dalej. Po to trenował już w Hiszpanii, Anglii czy Niemczech, żeby zobaczył, jak się tam pracuje i co go czeka. Musi wiedzieć, że dostanie w tyłek, a z treningów będzie czasem wracał na czworakach.

Nazywa ksiądz swoich piłkarzy klientami? Nie kłóci się to z rolą duchownego?
Na umowie, formalnie, muszą w ten sposób figurować. Ale staram się bazować na kontaktach przyjacielskich. Cenię sobie te znajomości. Fakt, ze mogę uczestniczyć w ich życiu, a nie tylko z nimi pracować. Ktoś mówi, że kupił właśnie nowe mieszkanie. Albo dzwoni o drugiej w nocy, bo właśnie urodziła mu się córka. To piękna sprawa. Ł»ony Pawła i Piotrka Brożków przyjechały z Turcji dosłownie na kilka dni, a mimo to znalazły chwilę, żeby przyjechać, spotkać się.

Dalej nie rozumiem. Skoro to tak prężna działalność, dlaczego tak mało o niej słychać? Działa ksiądz sam czy stoi za tym czyjeś „większe” nazwisko?
Na początku chciałem prowadzić wszystkie sprawy samemu, ale nie mam dość czasu, by ciągle gdzieś wyjeżdżać. Dlatego współpracuję z firmą ze Szwajcarii, która działa między innymi na polskim rynku.

I nagle proboszcz z Morawicy słyszy: „nie mogę odprawić wieczornej mszy, bo robię transfer”?
Zastępstwa zdarzają się sporadycznie. Ostatnio chciałem pojechać na mecz Polska – Francja, więc poprosiłem o pomoc znajomych zakonników. Resztę spraw staram się układać tak, żeby z niczym nie kolidowały.

Praca menedżera czasem wiąże się z życiem na walizkach. Klient wymaga dyspozycyjności…
Dlatego nieraz jeżdżę, sam uczestniczę w rozmowach, umowy przeglądam po trzydzieści razy. Ale najwięcej siedzę na telefonie. Czasami, jak zaczynam o 20. to zastaje mnie druga w nocy. A o szóstej wstaję, bo trzeba przecież odprawić mszę w kościele.

Na ile to wszystko jest poważną pracą, a na ile chęcią pomocy kilku młodym chłopakom, czymś w rodzaju hobby? I skąd w ogóle wziął się pomysł?
Piłka zawsze była moją pasją. W swojej pierwszej parafii prezes lokalnego klubu zaproponował nawet, żebym dołączył do jego drużyny. Na początku były różne dziwne uśmieszki, bo wiadomo – ksiądz. Ale czemu nie? Biskup pozwolił, więc grałem, nawet w czwartej lidze. W końcu zacząłem trenować młodych chłopaków. Godzinami podglądałem zajęcia Heńka Kasperczaka z Wisłą. Zrobiłem kurs trenerski UEFA, później jeszcze studia zarządzania sportem i tak się to potoczyło. Doszedłem do wniosku, że skoro mnie nie miał kto pomóc w przygodzie z piłką, ja sam mogę być menedżerem i pomóc innym – właśnie młodym, zdolnym chłopakom.

Młodym, zdolnym… A była mowa o reprezentantach Polski.
Są i tacy, ale nie chcę za wiele mówić. Kiedyś i tak to wyjdzie.

Nie spotkałem menedżera, który nie chciałby powiedzieć, kogo reprezentuje.
Zdradzę może, że dostałem niedawno propozycję, by pomóc w transferze pewnego zawodnika do Legii – Jhasmaniego Camposa. Reprezentanta Boliwii, świetnego bramkostrzelnego pomocnika.

To też, rzadko się zdarza, by menedżer chwalił się niedokonanym transferem.
Legia się zastanawia, zobaczymy. Rozmawialiśmy już o nim kilka razy. W klubie znają jego wartość. Wiedzą, że został wybrany najlepszym zawodnikiem ligi boliwijskiej. Może niebawem coś będzie wiadomo. Legia ma podjąć decyzję…

Skąd biorą się klienci, skoro tak trudno o jakiekolwiek informacje na temat księdza działalności?
Działa taka „poczta pantoflowa”. Myślę, że rozchodzi się pozytywna opinia, że nigdy nikogo nie zawiodłem, nie oszukałem, nie wykorzystałem. Gdy przyjeżdżam na kadrę, Smuda nie mówi mi, żebym opuścił hotel, bo widzi, że nie przyjeżdżam tam robić interesy. Przyjeżdżam odwiedzić chłopaków, spotkać się z Pawłem Brożkiem, pogadać z Darkiem Dudką, Kubą Błaszczykowskim, wypić z nimi kawę.

Przyjmijmy, że jest ostatni dzień okna transferowego. Dzwoni Felix Magath, mówiąc, że koniecznie chce zrobić transfer Mateusza Klicha do Wolfsburga. A tu za pół godziny wieczorna msza w kościele… Co robimy?
Bardzo prosta sprawa. Dzwonię do kolegów z firmy, z którą współpracuję. Mówię: „to i to trzeba załatwić jak najszybciej, a ja za godzinę do was oddzwonię”. Oni działają, a ja… idę się modlić o szczęśliwy finał (śmiech).

Gdy syn Oresta Lenczyka zrobił licencję menedżerską, usłyszał, że póki ojciec żyje, nie będzie pracował w tym brudnym fachu. Jest miejsce dla księdza w takim „wyścigu szczurów”?
Szanuję pana Oresta jako fachowca i wcale mu się nie dziwię, bo ludzie są różni i menedżerowie też. Ale ja w żadnym wyścigu szczurów nie uczestniczę. Pieniądze są ważne, ale nie stoją na pierwszym miejscu. Chyba nie zdarzyło mi się nie dogadać z jakimś klubem przez moje finanse. Ustalenie prowizji jest nieraz kwestią pięciu minut.

Futbol to nie tylko świat wielkich przyjaźni i bezinteresownej pomocy. Ale idźmy dalej – koloratka budzi szacunek czy pozwala niektórym myśleć, że to nie do końca poważne?
Przede wszystkim uważam, że menedżer powinien być przede wszystkim człowiekiem. Bez znaczenia czy w koloratce, czy bez. Ludzie reagują różnie. Postronni nie bardzo wiedzą, o co chodzi, ale piłkarze podchodzą raczej pozytywnie. Na początku często jest dystans. Ale jeśli pojadę do chłopaka raz, drugi, porozmawiam, poświęcę mu czas. Wtedy zaczynają traktować to poważnie.

Przyznał mi się ksiądz, że jest „wiślakiem z krwi i kości”.
Od lat. Z Krakowa była pierwsza miłość. I chyba przerodziła się w miłość do Wisły (śmiech).

Czyli najpierw była piłka, później Bóg.
Nie, Bóg był od początku, bo tak wychowywali mnie rodzice.

Udzielał ksiądz ślubów obu braciom Brożkom.
Zgadza się. Przyjaźnimy się już jakieś siedemnaście lat. Paweł, jak jeszcze grał w Wiśle, zawsze dzwonił, żebym zabrał Asię na stadion, bo i tak zawsze jechałem po drodze. Po meczu nieraz zabieraliśmy jeszcze Piotrka, szliśmy na jakąś kolację. Bardzo cenię sobie te znajomości. Mam też dobry kontakt z Patrykiem Małeckim, często rozmawiamy.

Patrykiem z papieżem na przedramieniu…
Nieraz wyciszałem jego wariactwa życiowe. Tłumaczyłem, że musi się trochę uspokoić i ostatnio rzeczywiście stonował. Mówię mu: „zobacz, odeszli Brożkowie, odszedł Głowacki, Baszczyński. Teraz ty masz być liderem tej Wisły. Masz trzymać z kibicami, ale mieć też do nich dystans. Nie mogą powtarzać się te wszystkie historie, jakie ci się przytrafiają”. I chyba powoli zaczyna to rozumieć.

Podobno pisał ksiądz pracę naukową o religijności piłkarzy Ekstraklasy. Jakie wnioski?
Okazuje się, że w większości są ludźmi wierzącymi, choć kluby nie wychodzą im naprzeciw. Opowiem nawet pewną historię. W 2005 roku Wisła zaproponowała mi, bym pojechał z drużyną młodzieżową na turniej do Włoch. Jednego wieczoru pytam trenera, jakie ma plany na kolejny dzień. On mówi, że o 11. robi odprawę, a wcześniej, po śniadaniu, jest czas wolny. Więc ja na to: „panowie, o 9. odprawiam mszę. Jeśli ktoś chce, niech przyjdzie.” Byłem pewien, że będę sobie ją odprawiał sam, a miło się zaskoczyłem.

Czyli co – kapelan potrzebny w każdym klubie?
Myślę, że mógłby stać nawet przy ławce rezerwowych, przynajmniej gdzieś niedaleko z boku. By móc zareagować, porozmawiać, wyciszyć emocje. Dla przykładu, kiedy trener zdejmuje zawodnika jeszcze przed przerwą, co jest dla niego największą hańbą, powodem do nerwów. W tym momencie ktoś powinien pójść za nim, wyciszyć go, żeby po zakończonym meczu podał rękę trenerowi, a nie trzasnął drzwiami i pojechał obrażony do domu.

Są kapelani, ksiądz – menedżer, więc może kiedyś proboszcz – menedżer? To już chyba o krok za daleko.
Myślę, że bym dał radę. Choć w tym momencie trudno powiedzieć, co się kiedyś wydarzy. Od dziesięciu lat próbuję wyjechać na pięcioletnie misje do Ameryki Południowej. Cały czas czekam na decyzję biskupa.

Tego już żaden klient chyba nie wytrzyma.
Dlaczego? Wiedzą o moich planach. Są telefony, faksy. Do tego zawsze miałbym dwa miesiące urlopu do wykorzystania. Jeżeli człowiek chce wszystko pogodzić, to pogodzi. 27 czerwca będę wiedział, czy przygotowuję się do wyjazdu do Brazylii, czy nie. To również możliwość nawiązania nowych kontaktów, dojścia do zawodników, poznania innej kultury. W Brazylii piłka jest jak religia. To dla mnie nowe wyzwanie.

ROZMAWIAف PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Francja

Poznaliśmy triumfatorów Globe Soccer Awards. Bez zaskoczeń

Braian Wilma
0
Poznaliśmy triumfatorów Globe Soccer Awards. Bez zaskoczeń
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama