“PS”: “W Lechu nie mają zamiaru w nieskończoność przedłużać negocjacji w sprawie nowego kontraktu z Manuelem Arboledą. – Nie ma już sensu dłużej czekać. W tym tygodniu musi być już wszystko jasne. W jedną albo drugą stronę – mówi dyrektor sportowy Kolejorza Marek Pogorzelczyk”. I dalej: “Na razie obie strony negocjują i końca tych negocjacji nie widać. W poniedziałek piłkarz spotkał się z prezesem klubu Andrzejem Kadzińskim. Działacze Kolejorza postanowili przerwać tę telenowelę, ustalając ostateczny termin podjęcia decyzji przez Arboledę. Ma on czas do końca tego tygodnia”.
No dobra, wyznaczyli mu termin. A teraz trzeba zadać oczywiste pytanie – a co, jeśli Arboleda nie podejmie decyzji do końca tygodnia i nie dotrzyma terminu? Co mu zrobią?
Strachy na lachy?
Albo Lech nie rozumie, że tym razem wcale nie rozdaje kart, albo mamy do czynienia z bezsensowną paplaniną. W rzeczywistości to Arboleda decyduje. Będzie chciał podpisać – podpisze. Nie będzie chciał – nie podpisze. Działacze mogą tylko potulnie czekać i namawiać. Przecież nie ześlą Arboledy do Młodej Ekstraklasy – wtedy dopiero strzeliliby sobie w stopę. Kupią kogoś w jego miejsce? Jasne… Kłócą się z piłkarzem o 100 tysięcy euro kontraktu rocznie, aż tu nagle sprowadzą kogoś wartościowego za minimum pół miliona. Takie ryzyko się po prostu nie kalkuluje.
Bo sytuacja – podobno – wygląda tak: Arboleda chce 500 tysięcy euro (chociaż oczywiście nie gra dla pieniędzy, tylko dla Boga), Lech daje 400 tysięcy. No i teraz działacze “Kolejorza” sugerują, że układ jest następujący: – Bierz w tym tygodniu 400 tysięcy euro, albo spadaj raz na zawsze.
Chyba naprawdę nie pomyśleli, że Arboleda może odpowiedzieć: – No dobra, to ja spadam, muchas gracias.
I co oni wtedy zrobią? Wtedy się zacznie: – Nie no, co ty, Manu, my tylko tak żartowaliśmy, zastanów się jeszcze tydzień albo dwa, spokojnie, porozmawiajmy!
“Kolejorz” nie ma wyjścia – musi czekać. Nie może ani niczym Arboledy postraszyć (bo niby czym?), ani nie powinien go specjalnie wkurzać (bo jeszcze się obrazi). Jak działacze przegną, to mogą w każdej chwili usłyszeć: – Uwaziaj, uwaziaj!!!
Pośpiech Lecha jest logiczny – chcą zamknąć sprawę do końca roku, bo 1 stycznia Arboleda będzie mógł zorganizować konkurs ofert i porównywać, kto mu ile daje. Na razie są w tym dealu – a przynajmniej zgodnie z prawem powinni być – jedynym możliwym oferentem. Konkurencja patrzy w kalendarz i czeka.
Dlatego Arboleda też sobie pewnie poczeka. Bo niby dlaczego miałby się spieszyć? Pół roku temu wziąłby te 400 tysięcy euro z pocałowaniem ręki. A teraz ma dobry miesiąc, żeby kręcić nosem.