Reprezentacja powinna przygotowywać się do nieuniknionego wpierdolu na Euro 2012 w ciszy, a nawet w zapomnieniu. Nie ma sensu dmuchać w balon, nie ma sensu sugerować piłkarzom, że ich występy są istotne. Gdyby teraz zignorować cały ten turniej, olać, udać, że on nas wcale nie interesuje, zlekceważyć jego rangę, naprawdę żyłoby się nam wszystkim przyjemniej. W przeciwnym razie w czerwcu 2012 zaleje nasz kraj fala frustracji. Sztucznie, bo sztucznie, ale należy chyba sprowadzić mistrzostwa piłkarskie do poziomu tych koszykarskich, które odbywały się w Warszawie i które wszyscy mieli gdzieś.
Wyobraźcie sobie tylko, startuje Euro 2012, dzień później na okładce gazet sportowych: “Sensacyjny wywiad z Gollobem: będzie jeździł do pięćdziesiątki”. Na przystanku autobusowym spotyka się dwóch nastolatków.
– Ty, wczoraj ruszyło to całe Euro? Polska grała?
– A nie wiem nawet. Może…
Nie ma szans, byśmy na Euro 2012 nie skompromitowali się sportowo, więc czas najwyższy zacząć udawać, że nas to nie rusza. Przyjeżdżają kibice z innych krajów, a my do nich: – A wy tu po co? Aaaa, Euro? No, nasi chyba nie startują… Dla wywołania lepszego efektu moglibyśmy wstawić do jedenastki kogoś, kto wygra konkurs audio-tele, najlepiej kobietę po pięćdziesiątce. Po prostu nasza klęska w turnieju wydaje się aż tak nieunikniona, że trzeba jak najszybciej zacząć go deprecjonować. Np. udawać, że w Polsce, jak w Indiach, gra się w krykieta. “Szkoda, że nie przyjechaliście na turniej krykieta, dopiero byśmy wam pokazali”!
O meczu z drugim Ekwadorem nawet nie chce nam się pisać, za wyjątkiem tego, że był to klasyczny mecz polskiej kadry, czyli beznadziejny. W czasie tournee po Ameryce Północnej przeciwnicy sprezentowali nam łacznie cztery gole, ale nie pomogło to w wygraniu chociaż jednego meczu. Selekcjoner, który jak wiadomo nie jest miękkim chujem robiony, zapowiadał, że kadrę poukłada w pięć minut, a teraz okazało się, że nie poukłada nawet w rok.
W czym mielibyśmy doszukiwać się pozytywów? Na jakiej podstawie ktokolwiek może wierzyć, że motywem przewodnik Euro 2012 nie będzie “nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”? Bramki będziemy tracić – to wiadomo. Czy będziemy strzelać – wątpliwe. Ten, który uważany jest za gwarancję goli i przyszłego Van Bastena – Robert Lewandowski – rozegrał już 28 meczów w kadrze i zdobył w nich 7 goli. Niestety, dwa strzelił San Marino i dwa Singapurowi. Nie ma nawet sensu brać ich pod uwagę. Zostaje 25 meczów i w nich 3 bramki. Średnio – tak mniej więcej w co ósmym meczu. Jako że na Euro 2012 rozegramy tylko trzy, to łatwo sobie wyliczyć, jakie jest prawdopodobieństwo, iż “Lewy” trafi chociaż raz (podpowiedź dla kiepskich z matmy: znikome). Warto o tym pamiętać – nie wymagajmy od chłopaka goli, bo on po prostu ich nie strzela. Można wierzyć, że nagle zacznie, tak jak można wierzyć, że w meczu z Polską David Villa czy Miroslav Klose nagle przestanie.
Teraz czeka nas mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej, dobrze byłoby, żeby PZPN wydał Franciszkowi Smudzie zakaz wypowiadania się na temat tego rywala, dopóki jeszcze “Franz” nie powiedział czegoś kretyńskiego, w stylu: “Bambo dopiero zszedł ze słonia”. To mogłoby naszego przeciwnika niepotrzebnie zmobilizować do lepszej gry. Postawić trzeba raczej na demobilizację rywali, poprzez wypróbowany przez lata sposób – podstawić do hotelu najlepsze prostytutki, open bar itd. Wygrać tak po prostu może się niestety nie dać.