Maciej Skorża zmienił śpiewkę. Już nie mówi, że liga będzie ciekawsza i że wypada tylko przeprosić kibiców. Tym razem kieruje całą krytykę w kierunku piłkarzy, co na swój sposób nam się podoba (jak trener mówi, że całą winę bierzę na siebie, to zazwyczaj po to, żeby nie podpaść zawodnikom, którzy mogą celowo znowu przegrać i go zwolnić). Tylko, że Skorża nie ucieknie od tego, że początek sezonu 2010/2011 to jego szkoleniowa KLĘSKA. Prawie pół roku dobierał sobie piłkarzy, obserwował, planował transfery. I co mamy? Dno.
Ile to Skorża wywalił na wzmocnienia? 2,5 miliona euro? No to dzisiaj dokopał mu – w pełni zasłużenie, dodajmy – Ruch Chorzów, który musiał pozbyć się najlepszych piłkarzy, żeby jakoś związać koniec z końcem. Na ratunek w drugiej połowie weszli Kucharczyk (melodia przyszłości) oraz Giza (melodia przeszłości). Maciusiowi proponujemy, by jeszcze z Brazylii ściągnął sobie Beto – tego, co w skorżowej Wiśle Kraków “wygrał” “rywalizację” z Andrzejem Niedzielanem. Dzisiaj Niedzielan ma sześć goli, a cała Legia razem wzięta – dwa razy mniej (trzy – informacja dla tych, którzy są kiepscy z matmy). No, ale Beto był wyższy i śmiesznie biegał.
Wróćmy do Legii… Antolović znowu pokazał, że nie ma pojęcia o technice bramkarskiej – jak się trzeba rzucić wielkim cielskiem pod nogi, to jeszcze to zrobi i da się trafić, ale co z tego, skoro wcześniej puszcza leciutki strzał, wturlankę w zasadzie, jak mawiają piłkarze “taś tasia”, bo jest źle ustawiony? O reszcie “wzmocnień” nie ma co pisać. Ł»aden inny klub ekstraklasy nie oddał w tym sezonie tak niewielu groźnych strzałów, jak Legia właśnie. Co spotkanie, to bramkarz rywali może iść na papierosa. Pisaliśmy niedawno, że kto nie ogra Legii ten frajer i jak widać, frajerów w naszej lidze coraz mniej. Za tydzień najgorsza drużyna tego sezonu, dream-team Skorży, jedzie do prawie najgorszej, czyli Zagłębia Lubin.
Szkoda spotkań z Cracovią i Śląskiem, które Legia wygrała nie szczęśliwie, tylko cudem, bo to dopiero byłyby jaja – pięć meczów, pięć porażek. Pewnie wówczas Maciuś zrobiłby się trochę sympatyczniejszy, bo aktualnie ktokolwiek pójdzie na Łazienkowską, to wraca ze spostrzeżeniem: “ale bufon”.
Na wylocie jest też Jose Maria Bakero (a w zasadzie to już wyleciał, tylko może się papier w drukarce zaciął), który skompromitował się dzisiaj, nie wystawiając – zgodnie z decyzjami dwunastoosobowego komitetu – Andreu. Wprawdzie tłumaczył, że to “kwestia taktyki”, ale coś przecież powiedzieć musiał. Autorytet ten szkoleniowiec ma coraz mniejszy i tak naprawdę nie będziemy płakać, kiedy w końcu zostanie pogoniony. Nazwisko nazwiskiem, czasami mamy wrażenie, że ludzie bronią go na zasadzie wyboru “Bakero czy Wojciechowski”, jakby trzeba było opowiedzieć się po jednej ze stron. Tymczasem Bakero odkąd przejął Polonię, wygrał 9 meczów, 6 zremisował, 7 przegrał. Bilans co najwyżej średni. A w zasadzie to raczej słaby.
Fajnego cabaja puścił dzisiaj Zbigniew Małkowski, który słynął z takich bramek w Szkocji (“nie dałbym mu potrzymać dziecka” – pisał o nim kibic Hibernianu, co nam się spodobało). W Polsce długo się kamuflował. Ale jeśli nie pójdzie za ciosem i nie zacznie cabajów produkować hurtowo, to nie ma o czym mówić – jedna wpadka każdemu może się zdarzyć.
PS Maćku, zajebisty sikor. Powinieneś zamienić się na zegarki z Probierzem – on do dresu zakłada elegancki, a ty do garnituru sportowy. Pogadajcie o tym.