Reklama

Pięć meczów Chelsea i bilans 29:0. A tymczasem w Polsce…

redakcja

Autor:redakcja

22 sierpnia 2010, 01:09 • 3 min czytania 0 komentarzy

Czekamy, kiedy w Polsce pojawi się zespół z mentalnością Chelsea Londyn. Nie z umiejętnościami, bo to oczywiście niemożliwe, ale właśnie z mentalnością. Zwróćcie uwagę – dwa mecze i bilans bramkowy 12:0. A przecież mogłoby być 2:0 i też sześć punktów. Mogło być 4:0, sześć punktów i też zachwyty mediów. Mogło być 8:0, sześć punktów i ogólna euforia. A jest 12:0. Nieprawdopobna chęć rozgniecenia rywala, jak robaka. Pasja. Dążenie do tego, co w futbolu najpiękniejsze – do rzezi.
Dzisiaj mecz z Wigan przez długi czas wcale nie był łatwy. Wpadł pierwszy gol, wypadałoby się cofnąć, poszanować piłkę, uspokoić grę, utrzymać wynik. Tak nas przecież wszyscy w Polsce uczą. Tymczasem ci taktyczni amatorzy z Chelsea, ci nieokrzesani ignoranci ruszyli do jeszcze większego ataku. 2:0, 3:0, 4:0… Mogli odpocząć w końcówce, ale nie – ostatnia minuta i 5:0. A potem jeszcze 6:0, byle tylko zdążyć przed końcowym gwizdkiem. Każdy chciał sobie strzelić, każdy chciał zaliczyć asystę. Każdy pisał swoją prywatną historię. Kariera jest krótka, a każdy rozegrany mecz to o jeden mecz bliżej do jej końca. Niby oczywista sprawa. Niby.

Pięć meczów Chelsea i bilans 29:0. A tymczasem w Polsce…

U nas, wiadomo – 1:0 warto dowieźć, 2:0 to w zasadzie po meczu, 3:0 się nie zdarza, ale jeśli już, to lepiej dalej nie strzelać, bo przeciwnik się wkurzy i w rewanżu będzie bardziej zmotywowany (poza tym jest solidarność zawodowa). Ile widzieliście w ostatnim czasie takich meczów, że jedną drużyna lała drugą niemiłosiernie i patrzyła, czy równo puchnie? Takich, po których można było z pełnym przekonaniem stwierdzić: wyżej wygrać się nie dało?

Pokazanie wyższości nad rywalem, a w zasadzie upokorzenie go, zrobienie z niego gówna, to przecież sól piłki. Każdy, kto zaczynał grać w piłkę, wyobrażając sobie mecze, jakie w przyszłości rozegra, nie marzył o 1:0, marzył o 6:0. Jak Chelsea. A warto wspomnieć, że jeśli dodamy trzy ostatnie kolejki Premiership poprzedniego sezonu, to wyjdzie na to, że londyńczycy w pięciu meczach strzelili… 29 goli i nie stracili ani jednego! 29:0. W pięciu meczach. Na tym poziomie to jakiś kompletnie irracjonalny bilans.

W polskiej lidze mało który zespół w meczu oddaje sześć groźnych, celnych strzałów, o sześciu golach nie wspominając, ale wynika to nie tylko z miernych umiejętności (bo przecież przeciwnicy są proporcjonalnie gorsi), lecz przede wszystkim z tego zadowalania się byle czym. Z wiecznego oszczędzania sił. Z ciągłego szykowania się do następnego spotkania. Z zaprzeczenia młodzieńczym marzeniom. Z zatracenia instynktu prawdziwego piłkarza.

Liga angielska wystartowała później niż nasza. Na razie, na 17 spotkań, mieliśmy tam trzy razy wyniki 6:0, raz 4:0, dwa razy 3:0. Czyli łącznie sześć meczów zakończyło się zwycięstwem trzybramkowym lub wyższym. A w Polsce? Na 22 spotkania, tylko jedno 3:0 i nic więcej (Polonia – Legia).

Reklama

Piłkarzu, bierz przykład z Chelsea, przypomnij sobie, o co w futbolu chodzi – o ryk trybun po każdym trafieniu, o satysfakcję z własnej siły, o zeszmacenie – tak, tak, zeszmacenie – przeciwnika. A nie o wycofanie piłki do defensywnego pomocnika, który zagra do obrońcy, który z kolei zagra na lewo, w “bezpieczny sektor boiska”. Rywal ma błagać o litość i ma tej litości nie otrzymać.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...