Ciekawa dyskusja między czytelnikami, sporo krytyki pod naszym adresem, jak zwykle w takich sytuacjach dziwnie klarowny podział na kibiców Legii i kibiców Cracovii (tzn. bardzo niewielu kibiców Legii uważa, że sędzia nie miał racji i bardzo niewielu kibiców Cracovii uważa, że miał – tak jakby postrzeganie boiskowych sytuacji było ściśle związane z sympatiami klubowymi).
Odniesiemy sie do kilku najczęściej poruszanych kwestii. Na przykład do tego, że Cracovia grała na czas i właśnie duch sportu nakazywał ją za to ukarać. Cóż, Cracovia rzeczywiście grała na czas, co jest frajerstwem nie mającym wiele wspólnego z futbolem (ale jednocześnie co jest nieodłączną częścią futbolu). Wiadomo, że w takich sytuacjach zegar tyka bardzo szybko dla jednej drużyny i ślimaczy się dla drugiej. I wiadomo, że bramkarz zespołu czekającego na gwizdek nie będzie uwijał się jak w ukropie, żeby wprowadzić piłkę do gry. Tak to po prostu wygląda, wszędzie, w każdej lidze świata, w zasadzie w każdym meczu.
Tak, jesteśmy za tym, by karać grę na czas, ale akurat nie w taki sposób. Cabaj ciągle zwleka i zwleka ze wznowieniem gry? Dać mu kartkę. Miał już jedną? Dać czerwoną (chociaż ta pierwsza, przypominamy dla ścisłości, nie została pokazana za grę na czas). Za długo trzyma piłkę w rękach? Robi to w 50, 60 i 70 minucie? Arbiter może podbiec i powiedzieć: “Od następnej twojej interwencji zacznę egzekwować przepis o sześciu sekundach, więc nie przeginaj”. Po takim ostrzeżeniu zawodnik Cracovii nie mógłby później być zaskoczony gwizdkiem arbitra. Ale kiedy sędzia nie stosuje “martwego” na co dzień przepisu i wyciąga go niczym królika z kapelusza w ostatniej sekundzie, to można się wściec.
Ale przede wszystkim Stefański mógł pozwolić Cabajowi wybić piłkę, a Legii dać jeszcze minutę czy dwie na skonstruowanie ataku. Na tym właśnie naszym zdaniem polega duch sportu, że zespół Macieja Skorży dostaje to, co zabrał mu rywal poprzez grę na czas, ale nic więcej. To znaczy jeśli chce doprowadzić do sytuacji strzeleckiej, to musi sam ją sobie stworzyć. A nie po prostu dostać piłkę meczową w prezencie. Arbiter, w naszym idealnym świecie, tylko dba o to, by aktywny czas gry był odpowiednio długi.
Wyobraźmy sobie, że Cabaj wykopuje piłkę i mecz trwa jeszcze dwie minuty. Albo trzy. Co tam – kolejne cztery, za te wszystkie leżakowania gości. Czy Legia zdołałaby wyprowadzić któregokolwiek zawodnika do tak czystego uderzenia? Może tak, może nie. Tego się nie dowiemy. Jednak cały ten trud skonstruowania bramkowej akcji wziął na siebie arbiter – i to nam się nie podoba.
Pierwszy raz Cabaj za długo przytrzymał piłkę w rękach po dwóch minutach gry. Gdyby wówczas Stefański zagwizdał i gdyby Legia wówczas strzeliła gola z rzutu wolnego pośredniego, Cracovia miałaby 88 minut na walkę o punkt. Kiedy jednak arbiter podejmuje taką decyzję w 93 minucie, to odbiera gościom jakiekolwiek szanse, by się przed nią obronić (abstrahując od tego, że Cabaj to pajac i w dodatku bardzo kiepski bramkarz i że przy rzucie wolnym powinien się zachować inaczej).
Ktoś pisze – ej, durnie, takie sytuacje mają miejsce. Może i mają, my ich nie pamiętamy (tzn. teraz już pamiętamy, bo podesjaliście filmiki video), co nie znaczy, że są w futbolu normą. Nie są. Owszem, zdarza się, że staruszka z łódzkiego kiosku sprzeda komuś bilet i nie da paragonu, narażając skarb państwa na stratę 2 groszy, za co otrzyma karę 130 złotych grzywny (plus 170 złotych kosztów sądowych). Taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. I była zgodna z bezdusznymi przepisami. Różnica taka, że bezsensowny wyrok sędziego można uchylić, a bezsensowny wyrok sędziego piłkarskiego – nie.
PS Co do stosowania się bezdusznie do wszystkich przepisów – nasze zdanie wyraziliśmy w poprzednim tekście.
PS 2 Wczoraj przez 10 czy 15 minut (zanim się nie zorientowaliśmy, że to bzdura) w jednym tekście był fragment o tym, że piłka powinna zrobić pełny obrót, co nie jest prawdą – bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszamy, baaaardzo. Debile, zadowoleni?