W Polsce – a przynajmniej w polskim internecie – w zasadzie cisza, że Tomek Kuszczak zdobył wczoraj Puchar Ligi. A przecież to wielkie wydarzenie – mecz na Wembley, blisko 90 tysięcy ludzi, transmisje do wszystkich zakątków globu i nasz rodak w bramce Manchesteru United. Jestem pewny, że gdyby zawalił chociaż jednego gola, nawet nieznacznie, to – oj tak – byłoby naprawdę głośno. I może nawet odebrałby trochę sławy Justynie Kowalczyk. A że Tomek po prostu zagrał, po prostu dobrze i po prostu wygrał prestiżowe trofeum, to nikt się na ten temat praktycznie nie zająknął. Nuda.
Dziwna sprawa jest z Tomkiem, bardzo dziwna. Ktoś kiedyś przypiął mu jakąś niesympatyczną łatkę i od tamtej pory chłopak nie jest traktowany na równi z innymi piłkarzami. Wiele osób widzi w nim jakiegoś zarozumialca, jakiegoś gbura. A ja wczoraj po meczu siedziałem z nim przez wiele godzin, rozmawialiśmy o piłce, o życiu, o wszystkim. I miałem przed sobą naprawdę inteligentnego, normalnego piłkarza. Świadomego swojej klasy, ale jednak skromnego, uśmiechniętego, na pewno bez żadnej sodówki. Dopiero co grał na Wembley, na oczach całej Anglii, a po chwili – jakby nic dwie czy trzy godziny wcześniej się ważnego nie działo – siedział ze mną w hotelowym lobby. Co się rzucało w oczy – jak bardzo obyty jest z wielką presją, z jaką łatwością i jak szybko potrafi odciąć się od meczowego zamieszania. To rzadka cecha wśród piłkarzy.
Kuszczak w Polsce jest niedoceniany sportowo i niedopieszczany medialnie. Można zastanawiać się, na czym polega przewaga Manchesteru United nad innymi drużynami – i jedną z tych przewag jest to, że MU ma dwóch bardzo dobrych bramkarzy. Oczywiście, częściej gra Van der Sar, ale kiedy do bramki wchodzi Kuszczak (czternaście spotkań w tym sezonie!), to cała drużyna też się czuje pewnie. Nie ma takiego komfortu Arsene Wenger w Arsenalu, nie ma takiego komfortu Carlo Ancelotti w Chelsea. Chcieliby, ale nie mają. Tam wpuszczenie rezerwowego bramkarza – patrząc na dotychczasowe mecze – skutkuje rozchwianiem zespołu. A w Manchesterze Kuszczak po prostu wchodzi i gra. Robi swoje. Robi to świetnie. Nie zawala goli, trzyma defensywę w ryzach.
Myślę, że wiele osób patrzy na Tomka przez pryzmat rezerwowych bramkarzy w polskiej lidze. Faktem jest, że u nas rezerwowi są całkowicie anonimowi i szansę na grę dostają od święta. W zasadzie w naszej ekstraklasie nie ma żadnych kontuzji bramkarskich. A w Anglii są. Natężenie meczów, ich szybkość, wymagania fizyczne stawiane piłkarzom, stopień zaangażowania i walki sprawiają, że na Wyspach naprawdę musisz mieć dwóch bardzo dobrych bramkarzy. I Manchester United ich ma. Kto wie – może właśnie to, że Kuszczak wchodząc do bramki niczego nie zawalił (a sporo obronił) w ostatecznym rozrachunku sprawi, że zespół Fergusona zdobędzie mistrzostwo. Bo inni – w chwilach gdy wypadnie pierwszy bramkarz – natracą punktów.
Podsumowując – o Tomku funkcjonuje w Polsce kilka mitów. Pierwszy – że jest dziwny i nie da się z nim wytrzymać. Nieprawda. Drugi – że w ogóle nie gra w Manchestrze. Nieprawda. Trzeci – że nikt go w Manchesterze nie poważa. Nieprawda. Prawda natomiast jest taka, że przez sto lat nie mieliśmy ani jednego piłkarza, który zagrałby chociaż minutę w barwach Manchesteru United, a teraz mamy bramkarza, który za chwilę rozegra swój 50. oficjalny mecz w tych barwach. Powinniśmy być z niego dumni. Zwłaszcza, że wszystko, co Kuszczak osiągnął w życiu, zawdzięcza tylko sobie.
Z drobnych ciekawostek – Manchester United przyjechał do Londynu (jak zawsze) pociągiem. Każdy piłkarz ma prawo zabrać ze sobą trzy osoby. Z Londynu Tomek poleciał do Warszawy razem z Berbatowem i razem z nim będzie wracał, ale już małym samolotem wysłanym specjalnie do Polski po tych dwóch zawodników przez Alexa Fergusona.
A zostawiając już temat Kuszczaka… Byłem ostatnio na kilku meczach, w tym na spotkaniu Chelsea – Manchester City. Padło sześć bramek, ale wielki mecz to nie był. Dużo się mówi, że piłkarze w Anglii to konie, które mogą biegać bez odpoczynku i że granie co trzy dni w ogóle im nie przeszkadza. To nie do końca prawda. Oba zespoły – i Chelsea, i Manchester City – grały w tygodniu inne mecze i w weekend było to widać, pod względem fizycznym jednak ich dyspozycja wyglądała słabo. Oczywiście – ci piłkarze będą biegać bez względu na wszystko, ale już poziom jest inny niż wówczas, gdy są wypoczęci. Za dużo błędów, głupich strat, chaosu. Poza tym zwróćmy uwagę, że tam – mimo ciągłego podkreślania niezniszczalności piłkarzy – jest jednak dużo kontuzji, z tą różnicą, że trener nie wybiera z dwunastu zawodników, ale z dwudziestu pięciu.
Oczywiście wszyscy na trybunach żyli sprawą Terry – Bridge. Trzeba przyznać, że Bridge grał świetnie, natomiast Terry nie przypomina siebie samego. U bukmacherów można było obstawiać, czy podadzą sobie ręce, czy jeden drugiego sfauluje, czy dojdzie między nimi do bójki (50 do 1), a nawet czy sprawczyni całego zamieszania pojawi się na trybunach. Za niepodanie ręki kurs wynosił 7 do 2, więc pewnie sporo osób zarobiło.
Kiedy Bridge schodził z boiska, część kibiców buczała. Ale dwie główne trybuny wstały i pożegnały go owacją na stojąco. Bo jaka była niby wina w tym wszystkim tego akurat zawodnika? Co niby złego zrobił?
Czesław Michniewicz