Sławomir Peszko, niedoszły bohater meczu z Rumunią, na co dzień piłkarz niedoszłego mistrza Polski, w rozmowie z Interią przyznał, że gdyby miał takie sytuacje, jak w sobotę, w barwach Lecha, a nie w reprezentacji Polski, to by strzelił. Najłatwiej byłoby nam skorzystać z taniej złośliwości, która od razu przychodzi do głowy – to może, Sławeczku, pograj sobie w Lechu, a nie w reprezentacji?
Ale to jest naprawdę dobry moment, by coś szanownemu panu Peszcze przekazać. On o swojej pierwszej okazji mówi tak: “Chciałem tylko trafić w piłkę i wiedziałem, że będzie bramka. Na tej murawie okazało się to być jednak cudem”. O dziwo, bramki nie było – bramkarz obronił. A o drugiej: “Miałem nawet taki plan, że bramka jest pusta, więc na nią uderzę. Później jednaj coś zaświtało mi w głowie, że może jednak przełożę na prawą nogę i wtedy będę miał otwartą drogę do bramki, czystą pozycję i piłkę na mojej sprawniejszej nodze. Okazało się jednak, że mnie zablokowali”.
Cóż, co do trafiania w piłkę… Już kiedyś pisaliśmy, że w tym sporcie chodzi o trafianie w konkretny punkt bramki z odpowiednią siłą i w odpowiednim momencie, a nie w wentyl (wersja Iwańskiego) lub po prostu w piłkę (wersja Peszki). A co do drugiej sytuacji, wszystko jasne – warto umieć grać dwiema nogami, a nie tylko jedną.
Zamiast więc opowiadać, że gdyby to grał Lech, to gole by padły, może lepiej wziąć się uczciwie za treningi? Wmawiając sobie, że wina leżała w koszulce, a nie w tym, że nie umie się kopać jedną nogą, świata się nie zwojuje. To nie cuda były, na które się powoływałeś. To zwykłe braki w wyszkoleniu.
Na szczęście Peszko potencjał ma. I czas, żeby te braki usunąć – też. Tylko niech je sobie uświadomi.